Stanąłem w drzwiach piwnicy zrezygnowany.
Lucas od wejścia atakował mnie pytaniami jak było, co mówiła, czy już jesteśmy razem.
-Nie udało mi się-odparłem po prostu-I nie sądzę żeby to było takie łatwe jak mi się zdawało.
-Mówiłem-rzucił Will-El jest wyjątkowa.
Trochę zastanawiająca była ich relacja, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń.
Wolałem jednak nie mieć czarnych myśli i wierzyć przyjacielowi na słowo.
-No więc co poszło nie tak?-spytał czarnoskóry i wskazał miejsce na kanapie koło siebie.
Opadłem ciężko na mebel i schowałem twarz w dłoniach.
-Nie wiem. Nie mam po prostu pojęcia. Powiedziałem jej ze jest dla mnie ważna, ze przejąłem się tym co powiedziała w Starcout i powiedziałem jej tez ze Hopper ją okłamał.
No a później ją pocałowałem. Próbowała się wyrwać, ale...
-Chwila, chwila, chwila-przerwał mi Lucas-Pocałowałeś Nastkę bez jej zgody?!
-Chciałem dobrze-broniłem się.
-Stary ona mogła nie być na to gotowa! Może się okazać ze teraz całkowicie spieprzyłeś sprawę.
-A gdzie twój zegarek?-odwrócił się w końcu do nas Will.
-Zostawiłem go Nastce. Kazałem jej być nad klifem pięć po dziewiątej, ale ona oznajmiła ze nie ma zamiaru tam przychodzić-wzruszyłem ramionami.
-Mike. Lekcja nr.1. Kiedy dziewczyna mówi „nie" zawsze oznacza to „tak".
Moje oczy momentalnie się rozszerzyły.
Ciałem zawładnęła panika.
Nie czułem kończyn.
A w głowie była jedna myśl.
-A to znaczy...-powiedziałem drżącym głosem.
-A to znaczy ze El jest nad klifem od dziesięciu minut-dokończył brunet. Zauważyłem ze nigdy nie zwracał się do niej inaczej niż El.
Nigdy.
Przerażony spojrzałem na zegarek i odkryłem ze nie ma go na moim ręku.
Poderwałem się z kanapy na której siedziałem, zarzuciłem na siebie jakaś bluzę i popędziłem do mojego roweru.
-Powodzenia!-słyszałem na odchodnym.
-Przyda się!-odkrzyknąłem i już mnie nie było.
Pędziłem niczym wiatr, mało nie tracąc przy tym jedynek, przejeżdżając przez las, a kiedy tylko spomiędzy gęstych drzew wyłoniły się potężne skały, zaskoczyłem z pojazdu i porzuciłem w krzakach.
-El?-zawołałem.
Odpowiedziała mi cisza...
«««««»»»»»
Od piętnastu minut stałam przed lustrem rozmyślając czy wziąć białą, czy czarną bluzę.
Postanowiłam ze pójdę nad klif, chociażby po to, by raz jeszcze zobaczyć...
Jego.
Oraz to jak na mnie patrzy.
Niezmiennie od lat...
Spojrzałam na zegarek na ręku i z poirytowaniem z powrotem przyłożyłam do siebie jedną z bluz.
-Myślę ze w tej będzie najlepiej-zaszła mnie od tyłu Lillian i przyłożyła do mojego ciała długą, fioletową bluzę z poprzecznym tęczowym nadrukiem na rękawach.
Nigdy w życiu jej nie widziałam.
-Dzięki-odparłam na co zbyła mnie machnięciem dłoni.
-Na pewno nie chcesz iść z nami na lody? Będzie fajnie.
W odpowiedzi pokręciłam głową, a przyjaciółka uśmiechnęła się tylko i wskazała bluzkę, którą miałam na sobie.
-The Clash? Nie wiedziałam ze kolekcjonujesz kapele.
I odeszła.
Nie kolekcjonuję.
A bluzka nie jest moja...
Zarzuciłam szybko bluzę, wzięłam z przedpokoju trampki i wybiegłam przed dom, gdzie czekały już Max i Lil.
Pożegnałyśmy się zbiorowym uściskiem, po czym każda z nas poszła w inną stronę.
Ruszyłam na klif.
Nie spieszyłam się, szłam spokojnie przez las, spoglądając co chwilę na zegarek na ręku.
Miałam czas.
Miałam również czas, gdy już dotarłam na umówione miejsce. Usiadłam na skraju przepaści i machałam nogami, rozkoszując się brakiem poczucia ograniczeń.
W oczekiwaniu na odpowiednią godzinę postanowiłam pomyśleć, jak wytłumaczyć to, co robiłam.
No bo przecież skłamałam, a następnie pokazałam ze jednak zależy mi na tym spotkaniu.
Znów spojrzałam na zegarek.
Dlaczego miałam nadzieję, ze przyjdzie wcześniej?
Wybiła 21.
Oglądnęłam się za siebie wypatrując bladej cery odcinającej się na tle szarzejącego powoli nieba.
21:04
Zgodnie z umową.
Siedziałam nad klifem i nasłuchiwałam odgłosów rozpoczynającego się tuż za mną lasu.
Nasłuchiwałam kroków...
21:10
Z nudów moje powieki zaczęły robić się ciężkie.
Ułożyłam się wygodnie na twardej ziemi, a moje nogi wciąż zwisały znad krawędzi.
Spojrzałam ostatni raz na czarny zegarek.
Oczy poczęły się zamykać...
21:20
Gdzieś daleko, z tyłu głowy usłyszałam ślizg opon na liściach. Nieprzytomna podniosłam się do pozycji siedzącej.
Siedziałam tyłem do chłopaka, a jednak doskonale usłyszałam zdyszane, jakże niepewne.
-El?
Nie odpowiedziałam.
Ciche kroki stawały się coraz głośniejsze.
Zatrzymał się kilka kroków ode mnie.
-Eleven?
Dalej nie odpowiadałam.
Odchyliłam się jedynie lekko do tyłu i podparłem dłońmi o kamyczki.
Przez moją głowę niczym rozpędzone stado przelatywały wspomnienia.
Chłopak usiadł koło mnie na klifie.
Mógłby objąć mnie ramieniem, cmoknąć w policzek, lub chociażby zetknąć się ramionami lub kolanami z moimi...
Lecz nic takiego nie zrobił.
Nie mówiłam absolutnie nic. Wpatrywałam się w dal.
-Wszystko dobrze?
-A jak myślisz Mike?
Tym razem to on milczał.
Tego się chyba nie spodziewał.
Spodziewał się pewnie jakiejś sarkastycznej odpowiedzi.
Kolejnego kłamstwa.
Ale ja już nie mam siły by kłamać.
-Wiesz...wtedy w centrum...kiedy powiedziałaś ze mnie rzucasz...z początku nie mogłem zrozumieć co się właśnie stało. Przez ułamek sekundy nawet się cieszyłem na myśl ze uważałaś to coś...nas...za parę. Później dotarło do mnie co właśnie powiedziałaś i po prostu nie wiedziałem co zrobić...ja...nigdy wcześniej nie byłem w podobnej sytuacji...nigdy nie czułem czegoś takiego...
Na chwilę przerwał. Spojrzałam na niego na krótko. Na jego twarzy widniała konsternacja.
-Co czułeś?-spytałam. Odwrócił się w moją stronę.
Wreszcie na mnie spojrzał.
-Czułem...porażkę. I rozpacz...Zniszczyłaś mnie...zdeptałaś. To twoje nienawistne spojrzenie...wewnętrznie kuliłem się jak dzieciak. Ja...wiedziałem. Wiedziałem co zrobiłem źle, ale mimo to, jak jakaś ciota, nie umiałem się z tym zmierzyć. Zmierzyć się z tobą...
Poczułam wewnętrzny ścisk.
Czułam się źle.
-Czy byłam za ostra?
-Uważam ze nie...w końcu należało mi się...-uciekał ode mnie wzrokiem. Znów kłamał.
-Mike, ale ty nie jesteś ciotą...
Na blade usta wpłynął niepewny uśmiech.
Wyglądał w nim...ładnie.
-Eleven?
-Tak?
-Mogę...-chłopak przybliżył się do mnie nieco-Mogę...cię przytulić?
-Chyba...
Mike przesunął się jeszcze trochę w moją stronę, po czym przełożył najpierw jedną rękę wokół mnie, następnie drugą. Poklepałam go otwartą dłonią po ręce.
Ale niezręcznie...
Boszzzz...zaraz spłonę ze wstydu...
W szaleńczym akcie ratowania tego uścisku, oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
Czułam jak chłopak cały się napina, drętwieje.
-Teraz lepiej?-spytałam mimowolnie wciągając jego zapach. Z białej koszulki spoglądał na mnie George Michael z zespołu Wham, z koszulki kolekcjonerskiej, jaką ja również miałam na sobie.
-Ttt...tak-wydukał, przez co automatycznie się rozluźnił.
Przymknęłam oczy i poczułam ciepły oddech na włosach.
-Mike?-powiedziałam wprost w uśmiechnięte usta George'a Michael'a.
-Hmmm?-odparł wciąż się we mnie wpatrując.
-Ja też kłamałam.
-Co? Kiedy?-spojrzałam w górę na kruczoczarne brwi zmarszczone w zmartwieniu, oraz obsydianowe oczy wwiercające się w moje w poszukiwaniu odpowiedzi.
-Dziś. Mówiłam ze nie przyjdę.
Nie odpowiedział nic, ale poczułam jak chude dłonie zaciskają się na dole mojej talii, jakby bał się ze nagle wstanę i odejdę.
Nie mam pojęcia jak znalazły się tak nisko i w ramach formalności złapałam je w swoje i podciągnęłam je wyżej.
Twarz Mike'a nagle z nienaturalnej bladości zmieniła się w krwistą czerwień, zatracając w sobie wszystkie jego urocze piegi.
Uśmiechnęłam się pod nosem z nadzieją ze nie zobaczy, a on ponownie się odezwał.
-To co mówiłem dzisiaj...wtedy w chacie...to było coś koszmarnego, ja...przepraszam.
Chciałem jakoś ująć to co myślałem, ale wyszły z tego takie wypociny...wstyd mi.
-Mike...-położyłam delikatnie dłoń na jego policzku, ale od razu ją zabrałam. Przez twarz chłopaka przebiegł nieodgadniony grymas-Rozumiem-dokończyłam.
Między nami znów zapadła niezręczna cisza, wiec po prostu znów oparłam o niego głowę.
Takich niezręczności nigdy nie było miedzy nami. Te spory i odległość zrobiły na nas tak wielką bliznę, ze żadne słowa nie są w stanie przywrócić tego co było...
Moje oczy znów stały się ciężkie, wiec postanowiłam ze to czas najwyższy by wracać. Spojrzałam na zegarek Mike'a który nadal leżał na moim nadgarstku.
Dochodziła północ.
Zaczęłam niespokojnie kręcić się w ramionach chłopaka, mimo ze było tam ciepło. I wygodnie.
Byłam świadoma, ze lato już minęło, a przebywanie w nocy na dworze w krótkich spodenkach groziło zmarznięciem.
Dlatego też gdy Mike się trochę odsunął, z trudem opanowałam odruch skulenia się przy nim z porotem. Tylko z zimna.
Nadal nie do końca mu wybaczyłam.
-Ja już lepiej pójdę. Hopper będzie bardzo zły-powiedziałam i wstałam na odrętwiałe nogi.
Kiedy mijałam ostatnie skały usłyszałam go.
-El? El poczekaj!
Odwróciłam się i zobaczyłam podskakującą na wietrze czarną czuprynę oraz patykowatego, bladego chłopaka ze skrzącymi oczami i radosnym uśmiechem na twarzy, biegnącego w moją stronę.
-Odwiozę cię.
Mimowolnie też się uśmiechnęłam.
-To miło, ale Hopper...
-Zrobimy tak, żeby nie widział-przerwał mi. W jego oczach jaśniała nadzieja i żywa determinacja.
Stłumiłam ziewnięcie a Mike uśmiechnął się szerzej.
-Dobrze.
Nie podobała mi się perspektywa samotnej wędrówki przez las w zimnie, w dodatku chciało mi się spać, a Mike miał miękką bluzę.
Przetarłam oczy i pojawił się koło mnie Wheeler ze swoim pokrzywionym, przeze mnie zresztą, rowerem.
Usiadł pewnie i spojrzał w moją stronę wyczekująco.
Naciągnęłam rękawy bardziej na nadgarstki zakrywając okropny numer i przełożyłam nogę nad rowerem.
Usiadłam niepewnie i już czułam tą niezręczność płynącą w naszym kierunku.
-Możesz...się mnie złapać-poinstruował mnie Mike. Z małą ulgą przysunęłam się lekko i objęłam go w pasie.
-Teraz lepiej?-spytałam na co odpowiedział mi dreszcz. Momentalnie zabrałam z niego swoje dłonie, lecz nie zdążyłam ich odsunąć od niego do końca.
Zwinne palce złapały moje i pociągnęły z powrotem do brązowej bluzy.
-Tak lepiej-oznajmił, odkładając je w poprzednie miejsce, a ja zacisnęłam je wokół niego gdy ruszył.
Moja głową robiła się coraz cięższa, a powieki przypominały ołów. Pomyślałam ze chyba nie będzie miał nic przeciwko jeśli oprę o niego głowę.
Był taki ciepły...
«««««»»»»»
Ludzie ustalający trasy Tour de France w życiu nie wymyśliliby bardziej okrężnej drogi przez las.
Jechałem spokojnym tempem a dziewczyna oparta o moje plecy zasnęła. Czułem to.
Czułem jej spokojny, miarowy oddech i nerwowe zaciskanie jej palców na mojej kurtce lub pojedyncze jej szarpnięcia.
Spojrzałem na zegarek na jej nadgarstku.
Tuż zza niego wyłaniał się numer 011.
Pamiętam dokładnie noc kiedy ją znaleźliśmy. Również w tym lesie.
Pół godziny samotnie kręciliśmy się miedzy drzewami, a ja uznałem ze czas wracać.
Podjechałem pod malutki dom na skraju lasu i...
No właśnie, co ja właściwie chciałem zrobić?
Cokolwiek by to nie było wymagało ode mnie sprawności ninja.
Zdjąłem jedną nogę z rowera ciągnąc za sobą tym samym nadal trzymającą mnie ciasno El, po czym odwróciłem się prędko łapiąc ją w ramiona.
Wziąłem ją na ręce i wniosłem po schodkach prowadzących do domku.
To słodkie jak dziewczyna się we mnie wtulała.
-El? Musisz się obudzić, Eleven.
Czekoladowe oczy rozwarły się delikatnie, a piękna twarz skrzywiła pod wpływem grymasu.
-Musisz otworzyć mi te zamki El. Sam nie dam rady.
Po tym dziewczyna natychmiast oprzytomniała i odwróciła głowę w stronę drewnianych drzwi.
-Oh, tak. Jasne. Zamki...to może ja już sama to zrobię, a ty jedź do domu, jest późno...-Rozbieganym wzrokiem spojrzała na zegarek, a następnie na mnie.
-Chcesz...go odzyskać?-
W odpowiedzi pokręciłem głową z uśmiechem, który mimowolnie wkradł się na moje usta.
Ona tez się lekko uśmiechnęła.
-No to...dobranoc-powiedziała i zrobiła krok w tył.
Przytuliłem ją.
Po prostu złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Zaskoczona szatynka odwzajemniła gest.
Poczułem się jak kiedyś.
Czar jednak musiał prysnąć.
Prysnął już po chwili, gdy dziewczyna odsunęła się ode mnie. Poczułem budujący się miedzy nami dystans. Poczułem sztywność.
Mimo to zadowoliłem się tym co mi dała i odparłem.
-Dobranoc El...
Po czym szurnęły otwierane zamki a dziewczyna o kasztanowych włosach, skrzących w świetle księżyca zniknęła za drewnianymi drzwiami.
Wsiadłem na rower i odjechałem w noc.
Kiedy wszedłem do piwnicy nie było śladu ani po Will'u, ani po Lucasie.
Wzruszyłem więc ramionami i zawróciłem na górę, do swojego pokoju.
Przebrałem się w piżamę i rzuciłem się na łóżko.
Rozmyślałem co się właśnie stało...