Rozdział 5.

1.1K 120 0
                                    

Kolejne lekcje minęły niczym w katordze. Wieść o moim "wypadku" obiegła już chyba całą szkołę. Wszyscy przyglądali mi się jak wariatce.

Może właśnie nią byłam? Kretynką na pewno..

Camille dzielnie pomogła mi przetrwać lekcje. Na każdej przerwie czekała na mnie. Zaprosiła mnie nawet do stolika, gdzie czekali na nią już znajomi. Przy stoliku siedziało już z 6 osób. Podejrzewałam,że blondyn na którego widok Camille spiekła raka to Liam. Tak też się okazało. Obok niego siedział muskularny chłopak z jeżem na głowie- Will. Obok siedziała Kate- dziewczyna o długich kruczych włosach. Uśmiechnęła się przyjaźnie. Po drugiej stronie spoczywał groźnie wyglądający chłopak z kolczykiem w lewej brwi- Nick. I ostatnia osoba przy stoliku najbardziej mnie zaciekawiła a jednocześnie zszokowała. Aiden! Spojrzał na mnie po czym odwrócił groźnie wzrok. Nie odezwał się.

Usiadłam obok dziewczyny z lśniącymi czarnymi włosami i odpowiadałam moim nowym ciekawskim znajomym o sobie. W pewnym momencie Aiden wstał i trzaskając drzwiami od stołówki wyszedł.

Spojrzałam zaskoczona.

-Nie przejmuj się nim. Ma swoje humorki, ale to dobry chłopak. Musi cię bardziej poznać. Na początku do nas też podchodził z dystansem. Po jakimś czasie staliśmy się jak rodzina. Uwierz mi, wiem co mówię -powiedziała niespodziewanie Kate.

Taaa...Rodzina...pomyślałam

----------------------------

Po lekcjach udałam się do domu. Nie mieszkałam daleko, dlatego postanowiłam zrobić sobie otrzeźwiający spacer. Szczególnie przyda mi się po ciężkim dniu w Ashton Hills. Cieszyłam się że udało mi się zyskać sympatię Camille i jej znajomych. No, może z wyjątkiem Aidena. Dziwny jest gościu i tyle.

Idąc głównym placem w kierunku bramy wyjścia miałam wrażenie że ktoś, po raz kolejny tego dnia mnie obserwuje. Obróciłam się automatycznie.

Nic. Nie było nikogo.

Kurde, przydałaby mi się porządna wizyta u psychiatry. Coraz bardziej czułam się jak jakaś nienormalna...

Szłam dalej. Byłam już za bramą, kiedy znów poczułam świdrujące mi plecy spojrzenie.

Julie! Ogarnij się- westchnęłam poirytowana.

Moja droga prowadziła wzdłuż 66, musiałam przejść przez park. Dom znajdował się na końcu drogi.

Byłam już przy wejściu do parku, kiedy usłyszałam dziwne dźwięki dochodzące zza moich pleców.

Nie! Nie odwracaj się Juls! Znowu masz paranoje!

Poszłam dalej.

Nagle usłyszałam za sobą dźwięk uderzających o chodnik butów. Przyspieszyłam kroku. Kroki za mną, również nabrały tempa. Przyśpieszyłam jeszcze bardziej. Mój prześladowca również przyspieszył.

Po chwili biegłam już przez park nie oglądając się za siebie.Biegłam i biegłam.. Na moje ironiczne szczęście potknęłam się o kant płyty chodnikowej i upadłam jak długa. Drugi już raz w ciągu dnia. Bolała mnie kostka. Upadek musiał być mocniejszy, bo przed oczami zatańczyły mi mroczki. Obraz się rozmył.

Po chwili odzyskałam ostrość... I zamarłam.

Przede mną stał człowiek? Tak, sadząc po ludzkiej budowie ciała zdecydowanie był to mężczyzna. Wyglądał dziwnie znajomo..jak..jak człowiek którego widziałam. Tylko nie mogę sobie przypomnieć gdzie...Głowa zaczynała mi pulsować.

Coś błysnęło w ręku mężczyzny. Co to do cholery ...? Miecz! O mój Boże! Jakieś żarty! Kolejny świr urwał się z przedstawienia...

Leżałam w przerażeniu czekając na reakcje mojego oprawcy.

-Prze...przepraszam...Kim jesteś ?-roztrzęsiona postanowiłam zapytać

Postać nie odezwała się tylko patrzyła na mnie, ale nie długo, bo...

w następnej chwili oprawca rzucił się na mnie  z wykierowanym w moją stronę błyszczącym narzędziem. Może to była taka atrapa...Nie! Ten wariat nie żartuje...On ma prawdziwe narzędzie mordu!

Wrzasnęłam.

Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na ból. Byłam bezradna. Czekałam na mój koniec.






Upadła.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz