113.

3.7K 199 28
                                    

MATT


Chłopcy chcieliby spędzić u nas kilka dni, gdy urodzi się dziecko. Nie uważałem tego za dobry pomysł. Będziemy wtedy skupieni na niemowlaku. Nie damy rady ogarnąć czwórki maluchów na raz. Obiecałem, że zabiorę ich do nas na dłużej, gdy tylko uporamy się z obowiązkami przy synku i wskoczymy w stały rytm dnia. Wtedy będzie nam łatwiej. Miałem nadzieję, że zrozumieli, że wcale ich nie odtrącałem ze względu na nowe dziecko.

Kocham wszystkie swoje dzieci tak samo i naprawdę chciałem spędzać z nimi jak najwięcej czasu, ale nie zawsze to było możliwe. Niezależnie od tego jakbym się starał, doba nadal miała tylko dwadzieścia cztery godziny.

– Matt! - Usłyszałem głośny krzyk Emily.

Położyła się spać, bo była wykończona. Te kilka dni przed porodem ją męczyło. Miała problem z poruszaniem się przez opuchnięte stopy i wielki brzuch. Robiłem jej masaże, żeby jakoś złagodzić ból, ale z tego, co mówiła to na nic. Liczyłem, że nasz syn wkrótce będzie już z nami. Nie mogłem doczekać się, aż będę mógł go w końcu wziąć na ręce.

Pobiegłem do sypialni zobaczyć, co się działo. Emily stała przerażona przed drzwiami i trzymała się za brzuch. O cholera! Musieliśmy jechać!

– Jedziemy do szpitala – powiedziałem spokojnie.

Wystarczyło, że moja narzeczona się stresowała. W tej sytuacji to ja musiałem zachować zdrowy rozsądek.

– Poczekaj. - Ledwo łapała oddech.

Nie mogłem czekać. Musieliśmy jak najszybciej wyjść z domu. Jak dobrze, że dziadkowie postanowili zabrać dzisiaj Nitę do siebie. Nie musiałem się martwić co zrobić z dzieckiem.

– Będzie dobrze. - Pomogłem jej zejść po schodach. – Oddychaj.

– Matt, boję się. - Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

Nie miała czego. Do tej pory wszystko było w porządku. Po prostu zaczynała rodzić. Tak sobie wmawiałem, żeby nie zwariować. Musiałem zawieźć ją do szpitala jak najszybciej. Nie było czasu na panikę. Chodziło o życie mojego syna. I o życie Emily.

Moja narzeczona zemdlała w drodze do szpitala. Cholera! Nie zatrzymałem się, a powinienem. Jednak nie chciałem marnować czasu. Musieliśmy jak najszybciej dostać się do szpitala. Pech chciał, że byłem za bardzo skupiony na Emily i ledwo ominąłem nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Tyle że w tym czasie straciłem panowanie nad samochodem i uderzyłem w drzewo.

Na chwilę chyba straciłem przytomność, bo gdy otworzyłem oczy, ktoś wyciągał Emily z auta. Ciężko było mi się skupić na czymkolwiek. Bolała mnie głowa. Nie miałem nawet siły się ruszyć. Musiałem coś zrobić. Do cholery, moja narzeczona rodziła!

– Musi jechać do szpitala! – wrzasnąłem na faceta, który położył Emily na noszach przed sobą.

Nie wiedziałem, kim był. Może lekarzem. Gdybym się skupił, od razu zauważyłbym pewnie jego rażącą kurtkę.

Wszystko działo się w przyśpieszonym tempie. Zbadali mnie i stwierdzili, że mogłem jechać z narzeczoną.

Podczas wypadku uderzyłem lekko głową w kierownicę i na chwilę musiało mnie zamroczyć. Nie wyskoczyły poduszki. Na szczęście auto od strony pasażera było całe. Wmawiałem sobie, że Emily w nic nie uderzyła, po prostu nią szarpnęło, ale niezbyt mocno. W karetce nie odzyskała przytomność i to mnie martwiło. Chyba zaczynałem panikować.

– Co z dzieckiem? - Przerażony spojrzałem na lekarza.

Do tej pory nie odezwał się do mnie słowem. Wydawał tylko polecenia ratownikom.

– Wszystko w porządku, ale pana żona musi trafić na stół operacyjny. Kiedy zaczęła się akcja porodowa? - Zerknął na mnie.

Nie miałem pojęcia. Złapałem się za głowę i próbowałem sobie przypomnieć, kiedy wyjechaliśmy z domu. Ile mogło minąć czasu od wypadku? Cholera, musiałem sobie coś przypomnieć dla dobra mojego dziecka i narzeczonej.

– Godzinę temu? – powiedziałem niepewnie. – Nie wiem, ile minęło od wypadku.

– Nie mamy dużo czasu.

Co to znaczyło? Nie mogłem stracić tego dziecka. Nie! Emily była silna. Już raz zadbała o nasze maleństwo, więc teraz też da radę. Nie wybaczyłaby mi, gdyby coś stało się dziecku.

To moja wina, że byłem rozkojarzony. Gdybym skupił się na drodze, zauważyłbym samochód. Tylko że ciężko było się skupić, gdy wiedziałem, że coś było nie tak z moją kobietą. Nie bez powodu straciła przytomność.

Spanikowany siedziałem na korytarzu, czekając na jakieś wieści. Ile tam siedziałem? Godzinę? Dwie. Nie wiedziałem. Nie miałem ze sobą telefonu, żeby poinformować rodziców. Państwo Johnson zaczną się martwić, gdy żadne z nas nie odbierze telefonu.

Jakie szczęście, że nie było z nami Nity. Przynajmniej o nią nie musiałem się teraz martwić, nie naraziłem jej na niebezpieczeństwo. Nie chciałem nawet myśleć, co by było, gdyby stało się coś poważniejszego. Moja mała córeczka żyła.

Pokręciłem głową, próbując odgonić niepokojące myśli. Chodzenie po korytarzu nie sprawiło, że się uspokoiłem. Wręcz odwrotnie.

– Pan Fortman? - Lekarz stanął przede mną. – Ma pan zdrowego synka.

Nie rozumiałem, co do mnie mówił. Jedyne co chciałem wiedzieć to, czy z Emily wszystko dobrze.

– Co z moją narzeczoną?

– Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, ponieważ dziecko nie miało szans przyjść na świat naturalnie. Pańska kobieta wybudziła się w trakcie. - Uśmiechnął się. – Nic jej nie jest i do tego chętnie z nami współpracowała, po tym, jak nie dała się uśpić ponownie. Obyło się bez operacji, narządy wewnętrzne w porządku.

Dzięki Bogu. Bałem się, cholernie się bałem.

– Dziękuję. - Odetchnąłem z ulgą. – Mogę ją zobaczyć?

– Za jakiś czas. Za chwilę pielęgniarka przewiezie synka do sali i będzie pan mógł do niego zajrzeć.

Miałem zdrowego synka. Przetarłem twarz dłonią. Żałowałem, że nie mogłem go zobaczyć na porodówce, tak jak planowaliśmy. Jednak najważniejsze było, że przyszedł na świat zdrowy. Mimo wypadku nic nie stało się jemu ani jego mamie. Mieliśmy wiele szczęścia.

Po kilku minutach siedziałem już przy szpitalnym łóżeczku mojego dziecka. Ostatni raz siedziałem tak, gdy Sam urodziła Liama. Cieszyłem się jak głupiec za każdym razem, gdy mogłem wziąć po raz pierwszy swoje dziecko na ręce. I chociaż ominęło mnie to przy narodzinach córki, była dla mnie najważniejsza. Codziennie próbowałem wynagrodzić jej każdą chwilę, kiedy nie mogliśmy być razem. Nie miałem Emily za złe, że nas rozdzieliła. Już nie. Najważniejsze, że w porę się otrząsnęła i zrozumiała swój błąd. W tym wszystkim nie powinny cierpieć dzieci.

Maluszek był podobny do mnie. Kolejna mała kopia mnie. Chociaż Nita zaczynała powoli przypominać swoją mamusię, ale i tak nie mógłbym się jej wyprzeć. Wystarczyło, że się uśmiechnęła i już było widać wielkie podobieństwo do mnie.

– Witaj. - Uśmiechnąłem się do synka i pogłaskałem po malutkiej dłoni, zaciśniętej w piąstkę. Był silny i chciał mi to pokazać. – Tu twój tatuś. Cieszę się, że cię mam.

Chciałam kochać...[ ZAKOŃCZONA]Where stories live. Discover now