77. (18) (Bez)nadziejny cel

17 1 0
                                    

Rok 854, mieścina na wschodnich rubieżach Imperium Mare

Pokój. Abstrakcyjny koncept, który kilka miesięcy po cudem udanej misji samobójczej dziwnej zbieraniny śmiałków z Mare i Erdii zdołał zatrzymać dudnienie, powoli wkradał się w codzienność ocalałych bohaterów. Jedynie Mikasa Ackermann zniknęła z dnia na dzień w celu, jak obwieścił młodociany generał korpusu zwiadowczego, zabrania Erena do domu, opuściła ocalałych hołubionych jak bohaterów, jednak przerzucanych z miasta do miasta, ciąganych po misjach dyplomatycznych, wysłuchiwanych przez grona dyplomatów i władców, którzy zjeżdżali się do imperium, by na własne oczy poznać morderców demonicznego potwora z wyspy. Potwora, który wyswobodził świat z przerażającej mocy tytanów.

Z uporem maniaka odmawiała udziału w tej farsie. Armin Arlert początkowo próbował perswazji, ale kiedy wymawiała się po raz setny potrzebą opieki nad przyrodnim bratem — bratem, który na marginesie dawno zdołał dojść do siebie, a zwolnionym ze służby — zrezygnował. Yune Asahinę nawet zdziwiło, z jaką łatwością zaakceptował zdecydowane stanowisko pułkownik. Popatrzył wtedy na nią ze zrozumieniem, które wstrząsnęło nią do głębi, przeniknęło przez kości i po raz kolejny przypomniało, że nawet nie próbowała się pozbierać.

To prawda. Nie potrafiła się otrząsnąć. Długie dni spędzała w milczącym towarzystwie starszego brata, który ani razu nie podjął próby nacisku. Erwin dawno zmusiłby ją do działania. Hanji podjęłaby najbardziej zwariowane wysiłki, by wykrzesać w niej odrobinę zapału, zadowolenia, gniewu, nawet jeżeli oznaczałoby to pobudzenie jej morderczych zmysłów. Bo to, że odziedziczyła je wraz z krwią Asahinów, nie podlegało dyskusji. Zrozumiała to w porcie po masakrze Jaegerystów, gdy spływała cuchnącą juchą i była gotowa zostać po więcej. I zostałaby, gdyby poprzednia generał boleśnie nie przypomniała jej o Levim.

Gdy patrzyła na niego — okaleczonego, niemalże rozerwanego na kawałki przez byłego kochanka — rozumiała, że to jej kara. Nie Zeke Jaeger, któremu wskakiwała do łóżka ni to z kaprysu, ni z podświadomej chęci dążenia do autodestrukcji. Nie Eren Jaeger, za którym bezrefleksyjnie pozwalała się prowadzić za rękę, posłuszna rodowej klątwie, a na końcu i ją — jak wszystkich — wyrolował heroicznym poświęceniem. Nie uważała, że bohaterstwo przysługiwało w kolejności starszym, bo kiedy porównywała przyrodniego brata ze smarkaczem, zdecydowanie wybierała scenariusz, w którym to pierwszy żył. Miała żal, że samolubnie zwolnił ją, Yunę Asahinę, z obowiązku służby. Może partycypując w próbie zniszczenia świata, otrzymałaby wreszcie to, na co zasłużyła.

Długo o tym myślała. O ukochanej Jen, która zamiast wyrzucić zbrodnie, podczas ostatniego spotkania porwała ją w ramiona, zapłakana, i wyszeptała: Żyjesz, kochanie. Żyjesz. Musisz żyć. Erwinie, który nawet po śmierci zadbał o jej nietykalność na wyspie. Hanji, która pokrętnie próbowała jej pomóc, nawet jeżeli odpychała od siebie wszystkich, pogrążając się w żałobie po mentorze. Michem, który zaufał osądowi przyjaciela i nie rozszarpał jej przy pierwszej możliwej okazji. Widziała tę nadzieję malującą się w ich oczach — że ktoś z tego stronnictwa dożył zakończenia historii.

Tyle że Yuna Asahina uważała, że absolutnie na to nie zasługiwała. Nie zdążyła spłacić jednego długu, by uwikłać się w następny. I nigdy przenigdy nie podziękowała za szansę, jaką ci wszyscy ludzie jej dali — a raczej pulę szans, która zdawała się nigdy nie kończyć.

Nie tylko ją prześladowały koszmary. Podczas tułaczki po Mare nierzadko wybudzały ją ze snu krzyki sąsiadów. Nikt nie pofatygował się jednak do niej ani ona nie zwlekła się z łóżka, by sprawdzić stan towarzyszy. Mogła jedynie domyślać się, że Armin zakradał się do pokoju Annie. Connie i Jean posyłali sobie podczas śniadania pocieszające spojrzenia. Niejednokrotnie widziała przed poranną przebieżką Gabi wymykającą się z pokoju Falco. Każdy przeżywał wojnę na swój sposób, a podczas posiłków towarzyszyło im porozumiewawcze milczenie. Ukradkiem patrzyła wtedy na Leviego, który nieporadnie radził sobie z jedzeniem niepełnosprawną ręką, ale nie potrafiła wyczytać niczego z nieprzeniknionego spojrzenia szaroniebieskich oczu poza zmęczeniem. Patrzyła na straumatyzowanego weterana, który dla dobra grupy nie chciał nikogo obciążać.

Świat będzie kręcił się bez sprawiedliwości [Shingeki no Kyojin]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz