37. Z pozdrowieniami

Zacznij od początku
                                    

Odparował uderzenie ukrytą dotychczas brzytwą. Bez wysiłku, jakby broń stanowiła przedłużenie ręki.

Trzeci raz w ciągu swojego dwudziestojednoletniego życia poczuła, że napotkała na swojej drodze przeszkodę nie do pokonania. Pierwszą okazał się ojciec, następną Erwin Smith, który z pomocą członków swojego stronnictwa podszedł ją jak małe dziecko. Wreszcie drań w zupełnie nieodpowiednim do pogody kapeluszu, którego nietypowy styl walki aż za bardzo przypominał Leviego. Szkoda tylko, że tak po prostu nie chciał zejść jej z drogi, bo tym razem Yuna miała kogoś do uratowania. Kątem oka zerknęła na Janine — blondynka zdążyła wdać się w bójkę, ale nawet ponadprzeciętna zwinność nie pozwalała unikać ataków czterech przeciwników.

Oponenta z czasem zaczęła irytować wytrzymałość Asahiny. Zresztą vice versa. Najwyraźniej nie spodziewał się, że zdoła wprawnie odpierać silne ataki dłużej niż kilka minut, że wreszcie ugnie się pod potężnie zbudowanym ciałem i pozwoli pokonać. Właściwie nie mylił się — do płuc nie docierała odpowiednia ilość tlenu, przez rozcięte w paru miejscach ubranie dostawało się przenikliwe zimno, które obniżało skuteczność bojową. Coś jednak w środku Yuny krzyczało, żeby się nie poddawała, bo wygrana walka wiązała się z przetrwaniem, a przecież nie tylko ona musiała wyjść z tego cało.

Janine również. Bo gdyby nie wyszła, nie wiedziałaby, czym Yuna by się stała.

Przenikliwy krzyk kapitan zadziałał jak otrzeźwiający policzek. Kapelusznik wykorzystał chwilę nieuwagi przeciwniczki. Z zadowoleniem rozorał brzytwą pół jej twarzy, zahaczając przy okazji o oko. Zaklęła siarczyście nie tyle z bólu — chociaż ten zakwalifikowałaby jako co najmniej niekomfortowy — co z niezadowolenia, ale to wystarczyło, by mężczyzna sprowadził ją bez większego wysiłku do parteru. Wzrokiem próbowała odnaleźć drobną kapitan, ale lejąca się z rany posoka skutecznie ograniczała pole widzenia. Wreszcie dostrzegła ją — pobitą, zakrwawioną, podtrzymywaną w górze przez dwóch oprawców. Yuna próbowała zmusić ciało do ruchu, ale mężczyzna przycisnął stopą jej tułów do podłoża. Rozległ się głuchy trzask kości.

— Długo ci to zajęło, kapitanie — odezwał się jeden z nich. Przeciwnik skrzywił się, poprawił kapelusz, który zdążył się przekrzywić podczas wymiany ciosów, metodycznie wygładził poły ciemnego płaszcza. Mlasnął z niezadowoleniem.

— Asahinowie to skurwysyni, nieważne, czy wydziedziczeni, czy nie — oznajmił jak gdyby nigdy nic. — Ale nie martw się, panienko — zwrócił się w stronę pułkownik. Grymas zastąpił krzywy uśmiech pełen okrucieństwa — ciebie będzie bolało dłużej. O wiele, wiele dłużej — obiecał.

Przywołał jednego z poobijanych podwładnych i nakazał mu pilnowanie tej nadpobudliwej gówniary. Sądziła, że uda jej się wykorzystać moment nieuwagi, wyrwie się i ugra parę minut, by Janine znalazła kryjówkę w znanym sobie od dzieciństwa lesie. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, w tamtym momencie bardziej niż na własnym przetrwaniu, zależało jej na tym, żeby to towarzyszka wyszła z tego żywa. Może nie cała, ale przynajmniej żywa. Podkomendny kapitana wziął sobie jednak słowa przełożonego do serca, bo trzymał Yunę w parterze tak, jakby od wykonania polecenia zależało jego życie.

Możliwe, że miała rację.

Z przerażeniem obserwowała, jak kapelusznik zachodzi McCartneyównę od tyłu i dziwnie łagodnym gestem objął jej żuchwę. Yuna walczyła, by się wyrwać, ale żebra i prawa strona twarzy paliły żywym ogniem. Zamarła, kiedy jej spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do blondynki. Chociaż lekko opaloną, opuchniętą twarz rozjaśnił promienny uśmiech, w kącikach zielonych oczu błyszczały łzy.

Świat będzie kręcił się bez sprawiedliwości [Shingeki no Kyojin]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz