Rozdział XXVI ,,Na ratunek"

Começar do início
                                    

- A teraz sprawdźmy jak zareagujesz na to - powiedział i stuknął lekko palcem wskazującym w strzykawkę.

Z przerażeniem lustrowałam każdy jego ruch, ale i tak najgorsza była niemoc. Czekałam na najgorsze.

- Hm... ręce masz już zajęte, twój brzuch też służył mi w eksperymentach. Może teraz nogi? - powiedział z uśmiechem i rozciął nogawkę moich jeansów aż do uda.

- W dupe sobie wsadź tę strzykawkę - syknęłam, ponownie próbując wyrwać się z więzów.

- Jednak zmieniłem zdanie - odparł i zbliżył się do mojej twarzy.

Szybkim ruchem założył mi na czoło pas, abym nie mogła poruszać głową i jedną ręką przytrzymał mi powiekę tak, abym nie mogła jej zamknąć

Jedyne co widziałam to zbliżającą się iglę, która po chwili wbijała mi się w białko oka. Poczułam niesamowity ból i nawet nie wiem kiedy z moich ust wyrwał się niesamowity krzyk, któremu akompaniamentował śmiech mężczyzny.

Nie skończyło się na samym oku. Dodatkowo używał na mnie dziwnych substacji, które również sprawiały mi ból ale nie aż tak wielki jak to co było w strzykawce. Nia miałam już sił na nic, dodatkowo lewdo co widziałam na lewe oko. Nie wiem ile czasu to wszystko trwało, ale w końcu usłyszałam jak mężczyzna zdejmuje fartuch i odwiesza go na wieszaku po czym odchodzi w stronę drzwi. Zanim wyszedl zatrzymał się na chwilę i dodał:

- Aaron. Zapamiętaj to imię, bo będzie ci się śniło każdej nocy. Będzie twoim największym koszmarem.

Po czym usłyszałam zamykanie drzwi.

Lydia p.o.v. 
5h wcześniej

- Przecież już wam to mówiłam! Wielki biały goryl z czterema przednimi kończynami nas zaatakował, a teraz nie wiem co dzieje się z Lexi! - krzyknęłam zirytowana po raz czwarty, a mimo to na twarzach zebranych dostrzegałam otware twarze ze zdziwienia.

- I właśnie nadszedł ten dzień, w którym Lydia zwariowała - podsumowała Malia, którą spiorunowałam wzrokiem.

- Mówię prawdę! Chodźcie za mną. - Nie chcąc tracić czasu ruszyłam na podwórko, gdzie zaparkowałam zniszczony samochód.

- Wow... - powiedział Stiles, który jako pierwszy zauważy cztery wielkie wgniecenia na masce samochodu.

- To Derek - dodał Scott. Jako pierwszy usłyszał samochód, który po kilku sekundach zatrzymał się obok nas.

Wyszedł z niego Derek, który jak zawsze wyglądał olśniewająco. Czarna, skórzana kurtka dodawała mu mrocznego charakteru. Ciekawe, czy Jason też dobrze, by w niej wyglądał... 

Z zamyśleń wyrwał mnie oschły głos wilkołaka.

- Gdzie ona jest?! - ryknął wściekły.

Wszyscy zebrani zeszli mu z drogi. Nie dziwie się. Wygląda jakby miał roznieść wszystko co stanie mu na drodze. Stanął przede mną i z morderczym wzrokiem czekał na informacje.

Opowiedziałam mu wszystko co wcześniej powiedziałam reszcie z tym, że Derek od razu uwierzył w moją wersję i nawet nie czekał na resztę tylko wsiadł w samochód i ruszył w drogę.

- No dalej! Jedziemy za nim! - krzyknęłam i wsiadłam samochodu.

Mimo tego, że moje ukochane autko zostało zniszone, było w stanie jechać, a jeep Stilesa na pewno nie dogoniłby Dereka. Ruszyłam z piskiem opon za czarnym camaro I po kwadransie zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu, gdzie doszło do ataku. Derek już oglądał wszystkie możliwe ślady i próbował złapać zapach.

Survivor [Derek Hale]Onde histórias criam vida. Descubra agora