Rozdział LXXIX ,,Kiss me or kill me"

1.4K 79 12
                                    

- Musisz ściągnąć go przed północą na polanę przy spalonym domu, a później wszystkim już się zajmę - dodał z chytrym uśmieszkiem na twarzy.

- Obawiam się, że możemy mieć z tym problem, Peter. Klaus chce dziś wyruszyć ze stadem na kilkudniową wyprawę, a ja nie mam najmniejszego pojęcia jak go powstrzymać - powiedziałam zrezygnowana. Peter zmarszczył brwi i wydawał się nad czymś zacięcie myśleć.

- Ile mamy czasu? - zapytał w końcu.

- Zaczęło się ściemniać, więc pewnie niecałą godzinę - dodałam wzruszając ramionami. 

- Niedobrze. Nie uda mi się ściągnąć ich tak szybko - powiedział zdenerwowany.

- Ściągnąć kogo? - zapytałam, patrząc na niego zdezorientowana.

- Nie mam czasu teraz ci tego tłumaczyć. Postaram się zrobić co w mojej mocy, a ty spróbuj opóźnić wyjazd - mówiąc to sięgnął po kurtkę, która leżała na sofie i po chwili zniknął za drzwiami. 

- Peter! - krzyknęłam i pobiegłam za nim, ale gdy wyjrzałam na dwór, nie zobaczyłam żywego ducha. - No to pięknie - mruknęłam pod nosem. Wzięłam klucze do Toyoty leżące na blacie przy drzwiach i ruszyłam w stronę willi Klausa.


- Drugi raz w ciągu dnia w moich skromnych progach? - Klaus zapytał zaskoczony, gdy bez zapowiedzi wparowałam do jego gabinetu.

Widać było, że szykował się na wyjazd. Nie miał na sobie eleganckiej koszuli, tylko ziemnozielony t-shirt, a na jego biurku pierwszy raz nie panował chaos - wszystkie dokumenty były ułożone w równym rządku, tak samo jak długopisy i inne przyrządy. Spojrzałam zdziwiona na kołyskę Newtona. Od zawsze tu była? 

- Nie możecie nigdzie jechać - powiedziałam hardo, wracając myślami do prawdziwego problemu.

- Mylisz się, moja droga. Mogę wszystko - odparł rozsiadając się na fotelu stojącym za biurkiem, a kącik jego ust podniósł się tworząc szelmowski uśmiech.

- To... To nie tak, że próbuję ci cokolwiek zabronić - dodałam niepewnie, szukając odpowiednich słów. - Po prostu martwię się o was. Nie chcę, aby któremuś z was stała się krzywda - powiedziałam w końcu i usiadłam na brzegu biurka, przyglądając się sękom na drewnianym parkiecie. 

- Was? - zapytał i żachnął się pod nosem. - Myślałam, że obchodzi cię tylko jeden członek tej wyprawy - dodał. Mimo że nie patrzyłam wprost na niego, czułam że uważnie mi się przygląda. 

- Oczywiście, że martwię się o Dereka, ale czy ty nie rozumiesz, że od kiedy stałeś się hybrydą twoi wrogowie, których są minimum tysiące, będą próbowali cię jak najszybciej zgładzić?! - powiedziałam zdenerwowana i w końcu spojrzałam mu prosto w oczy, w których zobaczyłam nutę zdziwienia, a po chwili radość z powodu mojej troski o jego osobę.

- Jestem hybrydą. Nie mogą mnie zabić - dodał spokojnie, nie odrywając wzroku od moich oczu. Toczyliśmy pewnego rodzaju bitwę, ale to ja pierwsza opuściłam wzrok.

- Wcześniej też tak uważałeś, a mimo wszystko Elijah znalazł kołek z białego dębu. Myślisz, że to jedyny egzemplarz? Świat nie jest taki mały, jak ci się wydaje, Niklaus - powiedziałam, znów patrząc wprost na Pierwotnego, który wstał z fotela i podszedł w moją stronę. Dawno nie używałam tej formy jego imienia.

Ostatnim razem nazywałam go w ten sposób w Nowym Orleanie.

- Nie zadręczaj się, moja droga - powiedział i zgarnął kosmyk opadający na moje czoło za ucho. - Razem z moją armią staję się niezwyciężony. Będę niszczył moich wrogów jeden po drugim, aż w końcu nikt nie będzie zagrażał mojej władzy. Stanę się najpotężniejszy na świecie, a wtedy będziemy mogli żyć w spokoju i nikt nawet nie ośmieli się nam sprzeciwić - dodał, a w jego oczach zobaczyłam złote iskry, które jarzyły się coraz mocniej z każdym wypowiedzianym słowem. Mimo wszystko spojrzałam na niego pobłażliwie i zeszłam z biurka.

Survivor [Derek Hale]Where stories live. Discover now