Rozdział XXVI ,,Na ratunek"

3.4K 151 23
                                    

Otworzyłam oczy i starałam się oddychać jak najbardziej powoli i spokojnie, gdyż każdy ruch, nawet ten najmniejszy, sprawiał, że czułam jakby całe ciało paliło mi się od środka. Delikatnie uniosłam ciężką głowę, aby rozejrzeć się dookoła. Wciąż jestem przywiązana linami do stołu operacyjnego z tym, że teraz na wewnętrznych częściach rąk, a dokładnie od łokcia aż po nadgarstek mam wielkie rozcięcia, z których sączy się krew.

Usłyszałam jak ktoś wchodzi do środka. Znów zobaczyłam mężczyznę, który z uśmiechem stanął tuż przy mnie. Był to jeden z łowców, którego po raz pierwszy poznałam w domu Argentów.

- Jak się czuje moja ulubiona pacjentka? - zapytał zadowolony, mierząc wzrokiem aparaturę, do której byłam podłączona.

- Psychopata - syknęłam piorunując go wzrokiem.

- Wolałbym sformułowanie twórca, bądź innowator - powiedział, zastanawiając się nad kolejnymi nazwami.

- Ktoś tu ma wybujałe ego...

- Ktoś tu się wykrwawia więc nie powinien pyskować osobie, która ma nad nią władzę - syknał i schylił się nade mną.

- Dlaczego moje ręce się nie goją?

- Jesteś podłączona do kroplówki z werbeną - powiedział i odwrócił się po czym zaczął szukać czegoś w stosie przyrządów leżących na stole.

Werbena w krwiobiegu wyjaśnia również uczucie palenia od środka. Dodatkowo czuję się niesamowicie osłabiona. Spojrzałam na mężczyznę, który stał tyłem do mnie. Widziałam jego żyły na szyi. Pulsującę, błękitne żyły... Czułam jak kły wysuwają mi się z ust i przecinają moje usta.
Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, a na jego twarzy zawitał uśmiech.

- Widzę, że nasza mała hybrydka wciąż chce pokazać pazurki - dodał rozbawiony. - Ale spokojnie... Już niedługo będziesz mogła rozszarpywać gardła. Oczywiście tylko te, które ci wskażę.

- O czym ty w ogóle mówisz? - zapytałam zdezorientowana. - Poza tym nigdy nie słuchałabym takiego palanta jak ty. Nawet nie znam twojego imienia, bo jest na tyle nieważne, że nawet nie mam zamiaru zaprzątać sobie nim głowy - powiedziałam patrząc mu proto w oczy.

Mężczyzna z szałem w oczach schylil się do mnie tak blisko, że nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Jeszcze trochę i zatopię się w jego pulsujących żyłach...

- Jeszcze kilka dni i będziesz błagać o to, abym w końcu wypuścił cie na wolność i pozwolił rozedrzeć kilka gardeł, złotko - syknął.

Spojrzałam na niego wściekła, a mężczyzna odsunał się ode mnie i znów zaczął grzebać w przyrządach.

- Co nas zaatakowało w lesie? - zapytałam przerywając kilkunasto minutową ciszę.

- Mój najnowszy pomocnik, który na początku stawiał opór tak samo jak ty, a teraz robi wszystko co mu każę.

- To coś miało cztery ręce i było ogromne! - krzyknęłam oburzona choć był to błąd bo ciało zaczęło boleć mnie jeszcze mocniej, a gardło palić, jakbym właśnie połknęła kęs płonącego jedzenia.

- Większe równa się lepsze. Zapamiętaj to sobie - powiedział i puścił mi oczko. - Na ciebie nie mam jeszcze pomysłu... Hm, może dodatkowy ogon... O! Albo wysuwane z dłoni sztylety! - mówił ekscytując się każdym kolejnym pomysłem.

- Co jest z tobą nie tak, człowieku? - powiedziałam z odrazą.

Mężczyzna zaśmiał się tylko, a ja zaczęłam obawiać się tego, że trafiłam w ręce psychopaty, który chce zrobić ze mnie Wolverina.
Zaczął zbliżać się w moją stronę z wielką, ćwierćmetrową strzykawką, która była wypełniona nieznaną, lekko zieloną substancją.

Survivor [Derek Hale]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz