III Rozdział 13. 'Zakochałem się...'

6.3K 655 86
                                    

Jestem córką Edwarda McDraya.
Nie mogłem w to uwierzyć. Jakim kurwa cudem?! Przecież ma inne nazwisko.
Nazwisko można zmienić, geniuszu...
Zamknij się.
Cała sala patrzyła na nią w szoku, niektórzy aż usta otworzyli.
- Kolejna niespodzianka- mruknęła powoli- cóż, zmieniłam nazwisko po śmierci ojca. Nie ma co się nad tym rozwodzić. Ten budynek, wszystkie apartamenty, również te w innych miastach, projektowałam z myślą o nim. To tylko i wyłącznie dla niego. Zawsze powtarzał, że chciałby dojść do czegoś takiego i że ja też mam do tego dążyć. I starałam się to robić, proszę mi wierzyć- powiedziała poważnie, ale nadal z małym uśmiechem- tak więc, jeszcze raz dziękuję za przyjście i życzę miłego wieczoru- dygnęła lekko i razem z Niallem zeszli ze sceny w akompaniamencie głośnych braw.
A ja siedziałem jak ten idiota i nie mogłem w to wierzyć. Przecież ja go znałem, cholera jasna! Miałem może siedemnaście lat, kiedy był u nas w domu!
Patrz jak ten czas leci...
Odwal się, co?
Spróbuj mnie zmusić.
Westchnąłem głęboko, akurat kiedy podeszli do stolika. Wiele osób wstało ze swoich miejsc i podeszło, żeby osobiście pogratulować, czy choćby zamienić z nią dwa słowa. Przyciągała uwagę jak mało która kobieta tutaj, a taki Styles miałby w czym wybierać.
Ale mój problem polegał na tym, że on się kurwa na nią patrzył.
Po rozmowach i prywatnych gratulacjach było trochę spokoju, bo większość już siedziała czekając na jedzenie.
Zdziwiło mnie to, że miejsce obok Liama było puste.
- I co?- odezwał się Harry- gdzie twoja panna, Payne?
No jebnę mu. Co, nie widzi jaki jest załamany?!
- Liam, chodź tu- powiedziała i kiwnęła głową, a ten powoli podniósł się z miejsca i z beznamiętnym wyrazem twarzy stanął przy nas.
- Myślałeś o tym, co ci powiedziałam?
Ona z nim rozmawiała na temat Sophie?
- Tak- skinął głową.
- A powiedz mi...- skrzyżowała ręce pod biustem- największy chuj to...?
O co tu chodzi? Ona mu jakąś terapię robiła, czy jak?
- Największy chuj to taki, który rozkocha w sobie kobietę, nie mając zamiaru jej kochać- wyrecytował natychmiast.
- A jesteś nim?- uniosła wyżej głowę i brew przy okazji.
- Nie- powiedział stanowczo.
- Dlaczego?
- Bo ją kurwa nad życie kocham- syknął i zacisnął powieki.
Patrzyłem jak na jej twarz wpływa uśmiech, którego jeszcze nie widziałem. Taki... szczęśliwy, ale aż wzruszony. Nie, raz widziałem. Kiedy przyniosłem jej róże, tuż przed kolacją.
Patrzyła tak przez moment i nagle przeniosła wzrok za niego.
- Teraz mu wierzysz?
Odwróciłem się natychmiast.
Kurwa.
- Ty, Romeo- szturchniąłem go w ramię. Odwrócił się i... no, nie wiem jak ona to załatwiła, ale on będzie ryczał.
Wszyscy patrzyliśmy w szoku- a on najbardziej- na brunetkę o szaro zielonych oczach, w długiej liliowej sukni.
- C-co?- wydusił z siebie, a ja zauważyłem, że jakoś dziwnie cicho się zrobiło.
- Wiesz, liczyłam na nieco inną reakcję- szepnęła nad jego ramieniem, a on jak oparzony ruszył w stronę dziewczyny i porwał ją w ramiona- mniej więcej- uśmiechnęłam się szeroko, a ludzie, cóż... brawa.
A Liam? Liam po prostu padł na kolana i kurczowo objął ją w talii.
- Tak cholernie cię kocham- powiedział na tyle głośno, że inni to słyszeli, a takie słowo jak 'cholera' cóż... uchodzi w takim środowisku za nawet wulgarne.
Ale sala zareagowała cichym śmiechem. I znowu brawa.
- Wstań- szepnęła ze łzami w oczach i chwyciła go za policzki. Podniósł się do pionu i na uszach tych wszystkich ludzi porostu pocałował. To to już w ogóle niedopuszczalne jest. Ale znowu 'aww'.
- Dzięki, Ellayna- zwrócił się so niej, kiedy razem do nas podeszli- gdyby nie ty, nadal bym się nad sobą użalał.
- Nie dziękuj- pokręciła głową- tylko naucz się podlewać kwiatki- powiedziała, mrugając do niego, a wszyscy, dosłownie wszyscy spojrzeliśmy na nią z dezorientacją.
- Kwiatki?- zapytała Sophie.
- Nic, kochanie- pocałował ją wszyscy skroń- taka mała rada- uśmiechnął się do MOJEJ panny Grande.
*
Bankiet trwał w najlepsze, ludzie rozmawiali, śmiali się, pili od czasu do czasu, tańczyli... Layna z kimś rozmawiała, Horan nie odstępował jej na krok.
- Dziękuję, widzimy się we wtorek- powiedział pan Foster.
- Oczywiście, będę czekał- skinąłem głową i odwróciłem się, biorąc łyk whisky z lodem. Mój wzrok powędrował w stronę naszego stolika. Zdziwiłem się, to mało powiedziane.
Isabell siedziała przy nim sama, patrząc pusto na swoje dłonie, oparte o blat stołu. Podszedłem do niej powoli w międzyczasie odkładając pustą już szklankę na tacę jednego z kelnerów.
- Panno Williams- zwróciłem się do niej, a ona aż podskoczyła na tym krześle i natychmiast się wyprostowała, kładąc dłonie płasko na kolanach.
- P-pan Malik- wyjąkała, siląc się na pewny ton głosu.
Urocze, doprawdy.
- Mogę prosić?- wysunąłem dłoń w jej stronę. Spojrzała na nią ze strachem, a potem też zdziwieniem, kiedy zauważyła tatuaże.
- J-ja... nie jestem pewna- pokręciła lekko głową, patrząc mi w oczy.
- Siedzi pani sama, ma pani zamiar spędzić tak cały wieczór?- zapytałem, uśmiechając się lekko.
No nie chcę jej przestraszyć.
- Nalegam- skinąłem głową, bardziej wyciągając do niej dłoń. Przygryzłam wargę i delikatnie wsunęła w nią palce. Wstała powoli, a ja poprowadziłem ją na parkiet, gdzie było dość sporo par, więc nie powinna się czuć źle.
- Mogę?- zapytałem dla pewności, a ona pokiwała głową- cóż, wolałbym, żeby pani odpowiedziała- przyznałem z uśmiechem.
- Przepraszam- szepnęła spuszczając wzrok na moment, chyba próbował ukryć różowe policzki- tak, proszę- spojrzała na mnie, ale nadal niepewnie.
Ostrożnie objęłam ją w talii, żeby jej przypadkiem nie przestraszyć, a ona tak samo chwyciła mnie za ramię.
No boi się czy co?
- Woli pani dwa na jeden, dwa na dwa, czy może walca?- zapytałem, a ona podniosła wzrok w szoku.
- Walca?- wydusiła.
- Muzyka jet w sam raz- przyznałem.
- Może coś mniej przykuwającego uwagę- mruknęła błagalnie.
- Oczywiście- powiedziałem i zacząłem prowadzić. Bardzo dobrze jej szło. Tańczyła lekko, z gracją, jakby nie sprawiało jej to żadnej trudności.
I mnie olśniło!
- Jest pani tancerką, prawda?- zapytałem cicho, a ona podniosła wzrok ponownie. Cholernie ją interesował mój krawat.
- Skąd pan wie?- zapytała zdenerwowana.
- Porusza się pani bardzo lekko, można to wyczuć- przyznałem.
Znowu spuściła wzrok.
- I o ile się nie mylę, powinna pani patrzeć w oczy.
Znowu podniosła wzrok.
- Jestem aż taki straszny?- zapytałem unosząc brew.
- Nie- zaprzeczyła szybko, kręcąc głową- przepraszam.
- Proszę nie przepraszać, kiedy ma pani ku temu powodów- zapewniłem- jeśli nie odpowiada pani moje towarzystwo, śmiało proszę powiedzieć.
- Nic z tych rzeczy, naprawdę- powiedziała już czerwona- ja nie chciałam urazić- szepnęła, a jej głos wydawał mi się taki jakby kruchy.
- W żadnym wypadku nie poczułem się urażony, zapewniam panią- uśmiechnąłem się- zauważyłem, że jest pani dość skrępowana.
- Nie, ja tylko... bo pan jest... nie, nic- pokręciła głową, znów patrząc w podłogę.
- Krępuje się mnie pani?
Westchnęła.
- Czy mogłabym wyjść?- zapytała patrząc mi w oczy- jest mi ciepło.
- Oczywiście, zaprowadzę panią na taras- powiedziałem i delikatnie objąłem ją w talii.
Przeszliśmy na drugi koniec sali, gdzie wyszliśmy na powietrze, przez ogromne drzwi prowadzące na tarasy. Na szczęście nie było tu nikogo. Podeszła szybko do barierki z mlecznego szkła i stanęła tuż przy schodach, prowadzących na niższe tarasy.
- Przepraszam- szepnęła, patrząc na swoje dłonie.
- Panno Williams...
- Bell- przerwała mi- po po prostu proszę mówić Bell.
Podszedłem do niej.
- Zayn- wyciągnąłem dłoń- po prostu Zayn- uśmiechnąłem się lekko, nie chciałem jej straszyć.
Chwyciła ją tak samo niepewnie, a ja ją pocałowałem, tak należy.
- Ja przepraszam.
Druga Layna.
- Za co?
- Ja naprawdę musiałam wyjść- powiedziała nie podnosząc wzroku.
- Przecież nie ma za co przepraszać- pokręciłem głową.
- Nie chcę przynieść wstydu- powiedziała.
- Słucham?- uniosłem brwi- w jaki sposób?
- Nie odnajduję się tutaj, nie chcę, żeby rodzice mieli jakość nieprzyjemności, bo nie umiem się zachować jak należy.
- Nieprawda, kultura, czy twoje zachowanie nie wskazują na to w najmniejszym stopniu- zapewniłem.
- Bałam się, że się ośmieszę, zaprosiłeś mnie do tańca, a ja... no beznadzieja- mruknęła zażenowana.
- Czyli uważasz, że ja nigdy wstydu nie narobiłem?- prychnąłem śmiechem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona moim tonem głosu- i że zawsze gadam tak jak teraz?- uniosłem brwi.
- A-a nie?
- Nie- uśmiechnąłem się, kręcąc głową- mówię tak, kiedy muszę- przyznałem- myślisz, że jestem taki na codzień?
- Prze...
- Nie, nie przepraszaj- zagroziłem szybko- nie przejmuj się niczym, zachowujesz się jak najbardziej stosownie- zapewniłem.
- Myślałam, że jesteś inny. Przepraszam, że to mówię, ale... no i znowu.
Zacząłem się śmiać. No ona była urocza.
I co? I też się uśmiechnęła.
- Wiem, że uchodzę za sztywną zżędę, nie martw się, przywykłem.
Tylko ona mnie widziała takiego jakim jestem.
- Mogę o coś zapytać?
- Jasne- wzruszyłem ramieniem, opierając się bokiem o barierkę- pytaj śmiało.
- Ile masz lat?
Spuściłem wzrok, kręcąc głową z uśmiechem.
- A na ile ci wyglądam?- spojrzałem na nią.
Zagryzła wargę, mróżąc oczy.
- 24?- zapytała, a ja parsknąłem śmiechem- 23? Mniej?- zdziwiła się.
A ja się śmiałem.
- Bell, odmładzasz mnie- powiedziałem z śmiechem.
- 25?- skrzywiła się.
Layna też tak robi.
Pokręciłem głową.
- W styczniu kończę 27- powiedziałem.
No jej reakcja bezcenna, szczęka na tarasie.
- W życiu bym nie powiedziała- uśmiechnęła się nieśmiało.
- Cóż, ja nie zapytam, nie wypada.
- 22- powiedziała.
- Wiedziałam. Nie jest ci zimno?- zapytałem patrząc na jej ramiona. Miała sukienkę na cienkich ramiączkach.
- Nie, jest w porządku- pokręciła głową- trochę głupio wyszło.
- Co masz na myśli?
- Poprosiłeś mnie do tańca, a ja...
- Powiedziałem ci, niczym się nie przejmuj.
- Nie lubię jak ludzie na mnie patrzą. Zawsze mam wrażenie, że robię coś nie tak.
- Jesteś przecież tancerką. Powinnaś być pewna siebie.
- W tańcu, owszem, jeśli wiem z kim tańczę i jestem na sali ćwiczeń.
- Czyli mały, prywatny świat?- uśmiechnąłem się lekko, a ona pokiwała głową.
- Tak mi najlepiej. Czasami aż źle się z tym czuję, tata jest taki otwarty na ludzi, mama tak samo i Eric reż. Tylko ja taka...
- Przestań, jesteś uroczą, młodą kobietą. Więcej wiary w siebie.
- Eric też tak mówi.
Uniosłem brwi.
- Mój starszy brat. Też miał przyjechać, ale wypadła mu delegacja, nie mógł odmówić.
- Delegacja?
- Tak, zaczął grać na giełdzie, dość dużo zarobił i założył firmę transportową.
- Gratulacje.
- Dziękuję, przekażę.
- I ty twierdzisz, że nie umiesz się zachować?- prychnąłem śmiechem- chodź, chcę zatańczyć z piękną kobietą- wyciągnąłem dłoń, a ona znowu dostała rumieńców.
- Poproś Ellaynę.
Spiąłem się natychmiast.
- Myślę, że mi odmówi- powiedziałem tylko.
- Dlaczego? Na pewno nie odmówi...
- Uwierz mi. Jestem ostatnią osobą, z którą ona chce rozmawiać, o tańcu nie wspomnę.
*
Wszyscy zebrali się na najniższym tarasie tuż przy plaży. Było przed północą, może parę minut brakowało, a my czekaliśmy na sztuczne ognie. Postarała się.
- 10...9...8...
Ta, będzie bum.
- 5...4...3...2...1...0
I takie jeb!
W niebo poszły ciemne, czerwone iskry, które wybuchły w tym samym czasie, zasypując czarne niebo tysiącami białych, mniejszych iskier.
Patrzyłem na nią. Uśmiechała się i patrzyła w niebo, trzymając w dłoniach kieliszek szampana.
Ty masz zamiar coś robić, czy będziesz chujem?
Co?
Gówno, kurwa. Będziesz stał jak kołek, czy będziesz się jej tłumaczył?
Słucham? Ona mnie nie chce widzieć na oczy.
Powiedziała ci to?
Powiedziała, że mnie nienawidzi.
Gupi. No gupi...
- Ładnie- usłyszałem obok siebie i spojrzałem na dziewczynę.
- Bardzo- przyznałem i westchnąłem cicho- bardzo- powtórzyłem i przez moment spojrzałem na Laynę.
Rozmawiała ze Stylesem.
Kurwa.
- Bell, tu jesteś- odwróciłem się w stronę Williamsa- szukałem cię.
- Nie zgubić się, tak wiem- mruknęła cicho.
- Pan Malik...
- Jaki tam pan ze mnie- prychnąłem, na co uniósł brwi- Zayn- wzruszyłem ramieniem.
- Skoro tak, proszę o to samo- wyciągnął rękę, którą przyjąłem.
- Chciałem zapytać- zaczął powoli- doszły mnie słuchy, że w twojej firmie pojawiły się pewne... problemy.
Że tracę miliony? Ta, a co?
- Cóż, prawda- mruknąłem- sypie się.
- Ale robisz wszystko, żeby to naprawić, jak myślę.
- Stive...- westchnąłem patrząc na niego zmęczonym wzrokiem- masz piękną żonę i równie uroczą córkę. Jak się dowiedziałem też syna, który ma własną firmę. Masz rodzinę. Wstajesz codziennie, wychodzisz do pracy i ktoś na ciebie czeka. Ja nie mam po co naprawić czegokolwiek.
Oboje patrzyli na mnie w szoku.
- Nie wiedziałem, że... myślisz o tym w ten sposób.
- Ja też nie- wzruszyłem ramieniem- wiesz, kiedy o do mnie dotarło? Kiedy przegapiłem jedyną okazję, żeby zmienić cokolwiek.
- Ale przecież możesz się jeszcze...
- Zakochać?- przerwałem Bell- nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo już zakochałem się w kobiecie i dosłownie... wybaczcie wyrażenie- spierdoliłem po całości...

~*~
Jak myślicie, długo ich będę męczyć?
POLSAT

SAVE ME | Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz