Rozdział 11. 'Była zbrodnia jest i kara'

11.2K 663 17
                                    

Tydzień.
Dokładnie siedem dni nie widziałam Malika. Nie odbierałam telefonów jak dzwonił. Nie otwierałam drzwi, kiedy przyjeżdżał. Wiem, że nie da mi spokoju, ale nie chcę powtórki sprzed tygodnia.
Choć muszę przyznać, że to było, no... przyjemne...
Matko, ale wstyd...
Nie poznaję siebie w tym momencie. Zamiast dać mu w twarz nie zrobiłam kompletnie nic, dałam mu zielone światło.
- Jestem porąbana...- westchnęłam wchodząc o 7:00 do garderoby. Wzięłam stamtąd krótkie jeansowe spodenki i błękitny top. Przebrałam się i poszłam do kuchni zrobić omlet.
Jak to się skończy, będę tym rzygać, serio.
Dzwonek do drzwi. Uhh teraz?
Jeść miałam!
Odłożyłam patelnię na blat i poszłam do holu. Otworzyłam drzwi i od razu zostałam przyparta do ściany.
Kurwa, mogłam się spodziewać, że to on.
- Ignorujesz mnie, kochanie- szepnął mi na ucho- nie podoba mi się to- pocałował moją szyję, a ja momentalnie się spięłam, ale... nie bałam się już tak jak wcześniej.
Tylko czemu?!
- Co to za maniery, panie Malik?- drażniłam się, tak jak ostatnio on ze mną.
Starałam się brzmieć jak najbardziej normalnie. Zważywszy na okoliczności...
- Teraz ci się przypomniało?- warknął. Spięłam się- to ty mnie unikasz od tygodnia. Nie wykręcaj się, wiem, że byłaś w domu- mówił cały czas przy moim uchu.
- Puść mnie- zażądałam, ignorując go- Malik, puść mnie!- krzyknęłam panicznie, a on się zaśmiał.
- Już krzyczysz. To dopiero początek naszej znajomości, skarbie- uśmiechnął się.
- Nie ma żadnej znajomości- syknęłam, a on spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- Tak? Jakoś w ostatnią sobotę na to nie wyglądało- szepnął i pocałował miejsce tuż pod moim uchem.
Cholera, jak to możliwe, że ja tak piekielnie mocno na niego reaguję?!
Spięłam się i zacisnęłam powieki.
- Spokojnie, nie denerwuj się to tylko ja.
- No właśnie. Nie chcę, żebyś mnie dotykał- powiedziałam, ale nie otworzyłam oczu. Nie chciałam patrzeć w jego tęczówki.
- Więc powiedz mi to prosto w twarz- szepnął i odsunął się ode mnie- otwórz oczy...
- Nie chcę.
- Otwórz oczy- powtórzył wyraźnie akcentując obydwa słowa. Pokręciłam tylko głową na nie- skoro tak- przysunął się bliżej i przeniósł dłonie na moje biodra. Sunął coraz wyżej po odsłoniętej skórze, aż dotarł prawie do piersi. Otworzyłam oczy i patrzyłam przestraszona na jego twarz.
- Powiedz to- zażądał cicho i zacisnął palce mocniej na mojej skórze- powiedz, że mam cię nie dotykać- mówił, a ja odwróciłam wzrok. Cały czas czułam na swoim brzuchu jego ciepłe dłonie- patrz mi w oczy- chwycił mój podbródek i uniósł, ale zacisnęłam powieki.
- Puść mnie, Malik- powiedziałam cicho odwracając głowę od niego. Dopiero wtedy otworzyłam oczy- nie masz co robić o tej godzinie?
- Nie, nie mam panno Grande i mam szczerą nadzieję, że pani również.
- O jaka szkoda- westchnęłam teatralnie- proszę wybaczyć, ale jestem dzisiaj zajęta.
Uczelnia...
Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale po chwili się uśmiechnął. Nie bardzo, ale zawsze coś.
- W takim razie...- jego usta zetknęły się z moją szyją, a ja siłą powstrzymałam westchnienie.
Matko to uczucie jest takie dobre!
Zostawiał na mojej szyi mokre ślady, aż dotarł prawie do ust.
Prawie.
Nie pocałował mnie.
Dlaczego ja tego do cholery chcę? Chcę czuć jego usta na swoich.
- Nie przeszkadzam, panno Grande- mruknął tuż przy moim uchu i przygryzł lekko jego płatek.
I tak po prostu... odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
Co?
Odpuścił.
Zbyt łatko.
Uwierzył, że jestem zajęta, myślałam, raczej, że będzie dopytywał, a tu proszę.
Cała czerwona wróciłam do kuchni i zrobiłam ten nieszczęsny omlet. Jakoś mi dzisiaj nie smakował. Nie wiem czemu.
Wróciłam do garderoby, założyłam czarne rurki, białą koszulę z kołnierzykiem na grubych ramiączkach z krótkim trenem z tyłu. Do tego złoty łańcuch i czarna bransoletka ze złotymi ćwiekami. Na stopy założyłam czarne Nike, chwyciłam torbę z projektami, torebkę z książkami, telefon, dokumenty, bo potem muszę jechać do Stiva załatwić sprawę z ubezpieczeniem.
- Valar!- zawołałam, ale nie przyszedł. Od tygodnia jest na mnie zły. Uhh, ten pies jest gorszy niż... nie ważne. Jak się obrazi, amen.
Jęknęłam zrezygnowana i weszłam do salonu. Leżał na kanapie z głową w stronę drzwi na taras.
- Valar, no... nie bądź taki!- pogłaskałam go za uchem, a on obróciła głowę w moją stronę- przepraszam cię, nie powinnam była cię wyganiać, ale ugryzłbyś go. A wtedy ja miałabym kłopoty i zabraliby mi ciebie, a tego nie chcę.
Kurwa, ja gadam do psa!
Spojrzał na mnie maślanymi oczami, podniósł się i polizał moją twarz.
- Fuj! Przestań! Przeszło ci już?- zapytałam, a on szczeknął dwa razy.
- No to się cieszę. Wrócę wieczorem- pocałowałam go w głowę i wyszłam z domu.
Walnęłam rzeczy na tylne siedzenie i pilotem zamknęłam dach. Dzisiaj nie ma wersji kabrio.
Dojechałam na uczelnię i biegiem leciałam pod salę wykładową. Chciałam pogadać z rektorem wcześniej.
Cały dzień był do zniesienia. Prawie. Przede mną jeszcze trzy godziny.
Kultura w biznesie.
Z suką Jones.
*
- Kiedy rozmawiacie z osobą starszą, wyżej postawioną, należy...
- Nie zaczyna się zdania od 'kiedy', pani profesor- przerwałam jej z ostatniego, najwyższego rzędu.
Wszyscy oczywiście cicho się zaśmiali, albo stłumili śmiech, bo nie chce mieć przerąbane na koniec roku.
Ja szczerze powiedziawszy mam to tam, gdzie światło nie sięga, a ptaki nie śpiewają...
- Proszę nie przerywać, panno Grande!- warknęła znad katedry.
Matko ten pisk będzie mi się śnił po nocach.
'Panno Grande' Malik tak do mnie mówi.
- Przepraszam najmocniej- złapałam się teatralnie za serce- zwracam tylko uwagę na pani język. Ma pani poważne braki- kiwnęłam głową z zatroskanym wyrazem twarzy.
- To był kontynuacja zdania! Nie przerywaj wykładów, chyba, że chcesz poprowadzić je za mnie!
- Mogę?- zapytałam z zachwytem.
Ta, poczuj sarkazm...
- Nie!
- To dlaczego mi to pani proponuje? Wprowadza mnie pani w błąd, to nie kulturalne- zauważyłam i skrzyżowałam ręce na piersi. Mike, który siedział obok mnie krztusił się ze śmiechu, a ja kopnęła do pod ławką.
- Ał!- zawył ze śmiechem, a wszyscy się odwrócili i spojrzeli na nas.
- Znowu Michael?- zapytała harpia- idź do lekarza z tymi swoimi dogami.
Ta... wcisnęliśmy jej kit, że łapią go skurcze, bo na każdych zajęciach dostaje ode mnie kopniaka.
- Nie, nie pani profesor, nie trzeba- próbował pohamować śmiech, ale coś mu nie szło.
- Czy ty się śmiejesz Michael?- zapytała.
Brawo, suko.
- Nie, no skąd płacze, nie widzi pani?- zapytałam i otarłam mu łzy z policzków.
Był serio poryczany ze śmiechu i cały czerwony.
- Czy ja ciebie pytam o zdanie Grande?!- warknęła.
- Dlaczego mówi pani po nazwisku? To mnie obraża i przeczy normom kultury- oburzyłam się i kopnęłam go jeszcze raz, bo aż dostał dreszczy.
- Ała!- ryknął znowu.
- Michael!- krzyknęła stara i założyła ręce na biodrach- opanuj się chłopcze!
- Słyszysz Michael? Opanuj się chłopcze- przedrzeźniałam ją i poklepałam go po plecach, a on nie wytrzymał. Ryknął śmiechem na całe gardło tak, że dam się ogolić na łyso, jak inni wykładowcy tego nie słyszeli.
- Dość tego! Rozbijasz grupę Grande!- warknęła.
- Przepraszam panią bardzo, ale proszę się do mnie nie zwracać po nazwisku!- warknęłam ponownie i wstałam, a Mike znowu zaczął się śmiać. Nie, żeby przestał chociaż na chwilę- Mike, opanuj się debilu!- walnęłam go w ramię, a położył głowę na rękach opartych na blacie, dalej rechocząc. Teraz to już śmiali się wszyscy, bez wyjątków.
No... harpia zabijała mnie wzrokiem.
- WSZYSCY SPOKÓJ!
Cisza jak makiem zasiał. Większość z nas zatkała uszy, bo tego się nie da wytrzymać. Nawet Michel się przymknął.
- Grande...
- Ile razy mam pani powtarzać, że nie po nazwisku!
- Chcesz mnie kultury uczyć? Mnie?!- zawyła, pokazując na siebie palcem.
- Nie no, na panią już za późno...- bąknęłam, ale i tak to usłyszała.
- Dosyć! Nigdy w życiu nie miałam takiej studentki...
- A mówiła pani, że byli tacy jedni...
- Nie przerywaj mi, Grande!
- Nie po nazwisku, Jones!
I to był strzał w dziesiątkę, nie co ja gadam! Setka!
Zrobiła się cała czerwona, a mnie wydawało się, że dym jej wyjdzie uszami.
- Jak śmiesz...
- Tak samo jak ty- przerwałam jej chamsko- nie odpowiedziała pani- zauważyłam- byli tu kiedyś inni. Dwójka, mówiła pani. Podobno gorszych tu na tym przedmiocie nigdy nie było.
- Ich było dwóch- sapnęła- tak samo bezczelnych i gówniarskich...
- Co to za słownictwo, pani Jones- upomniałam ja z udawanym oburzeniem.
- Nie przerywaj!!!
- Sorry, mam to po pani. Proszę kontynuować- skinęłam obojętnie głową.
- Nigdy nie uczyłam takich ludzi. Oni... oni byli najgorszymi studentami jakich miałam!
- Ma pani może ich namiary? Chętnie się z nimi zapoznam...
- Nie przerywaj!- krzyknęła w furii, a Mike znowu zaczął się śmieć- kiedy...
- Nie zaczyna się wypowiedzi od 'kiedy'- znowu przerwałam- to już nie była kontynuacja, ale nowe zdanie.
- Grande!!!
- Tak mam na nazwisko. Może pani pójdzie do lekarza, bo wyraźnie mówiłam już kilka razy, żeby się pani tak do mnie nie zwracała!
- Nie podnoś na mnie głosu! Jestem starsza...
- Widać- prychnęłam, a ona teraz był już mocno czerwona, prawie fioletowa.
Ups?
- Jak
tak dalej pójdzie, przebijesz nawet ta dwójkę. Plamisz dobre imię naszej uczelni!
- Nie moja wina, że nie potrafi pani nauczyć mnie kultury osobistej- bąknęłam
- Takie rzeczy wynosi się z domu! Matka cię nie nauczyła?!
Kurwa.
Przegięła.
Michel opamiętał się w momencie. Wie co jest grane.
- Nie- szepnęłam cicho i zacisnęłam dłonie pięści. Tylko Mike to słyszał.
- Jak widać nie- warknęłam ostro.
- Nie tym tonem!
- Bo co?!
- Ellayna Grande...
- Nie wymawiaj imienia Boga swego...
- Boga w to nie mieszaj! Zostajesz po wykładach!
Tak! Wiedziałam!
Odwróciła się do mnie tyłem i podeszła z powrotem do katedry. Wyciągnęła swój święty notes i zaczęła w nim coś kaligrafować.
- Proszę nie przerywać, pani Jones, to świadczy o braku kultury- prychnęłam.
- Przy tobie moja kultura osobista wysiada.
- No proszę, a ja się trzymam. Dziękuję najmocniej, to dla mnie komplement- skłoniłam się nisko.
- Pozostali mogą iść do domu- westchnęła i usiadła na krześle przy biurku.
Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy, pakować notatki do zeszytów i toreb. Super. Znowu zostaję, jak co tydzień.
Tradycji musi stać się za dość.
Nikt nie komentował mojego zachowania. Po prostu po całym dniu wykładów, wiedzą, że będzie awantura z Jones. Zawsze jest. Oczywiście największa dziwka uczelni- Mandy, musiała podejść do Jones i powiedzieć jej parę słów.
- Pani profesor, życzę powodzenia. Z takimi osobami jest bardzo ciężko, ale pani sobie poradzi...
Jak jej jebnę w tę tapicerowaną gębę, to nie podniesie się z podłogi przez tydzień. Zawsze próbuje mnie ośmieszyć, zawsze.
- Hej, w porządku?- zapytał Michel i objął mnie ramieniem.
Mike też jest z naszej bandy. Mieszka z chłopakami od 7 lat, jest rok starszy ode mnie.
- Tak- pokiwałam głową i wtuliłam się w niego- suka- beknęłam, a on się zaśmiał.
- Ta, wiem... trzymaj się mała- szepnął, pocałował mnie w głowę i zszedł po schodach na dół- do zobaczenia, pani profesor- skinął głową.
- Do zobaczenia, Michael- odpowiedziała tym samym, a ja tylko widziałam, jak on hamuje śmiech i wychodzi z sali wykładowej.
- Dlaczego nie możesz być taka jak pan Fox?- zapytała, kiedy drzwi się za nim zamknęły.
Oj, gdybyś ty babo wiedziała co on wyprawia...
- To znaczy jaka?- zeszłam na sam dół i usiadłam pierwszym rzędzie tuż przed nią.
- Kulturalna- warknęła.
- Każdy jest inny pani profesor, to właśni sprawia, że jesteśmy jacy jesteśmy- wzruszyłam ramionami.
- Nie baw się w filozofa- prychnęła- spędzisz tu najbliższą godzinę. Do 23:00.
- Pani nie ma co robić w domu?- zapytałam znudzona i wyłożyłam się tak, ze splotłam ręce na ławce i oparłam na nich brodę.
- Nie, nie mam- syknęła.
- Szkoda, zawraca mi pani niepotrzebnie dup... um to znaczy zabiera mi pani czas- poprawiłam się.
- Była zbrodnia, jest i kara.
- To pani zaczęła- oburzyłam się.
- I ja skończę! Proszę. Będziesz notować- powiedziała, a ja przeklinałam w myślach.
Super, znowu podyktuje mi jakieś pierdolone mowy, po których nie będę mogła ruszyć dłonią.
- Zajebiście...- prychnęłam.
- Mówiła coś pani, panno Grande?
Znowu Malik.
- Nie, jakżebym śmiała w ogóle...
*
- I na tym kończymy dzisiejszą karną godzinę- powiedziała, kiedy zapisałam ostatnie zdanie z tego czegoś co zajęło mi jedenaście stron w zeszycie a4 i pozbawiło czucia w prawej dłoni.
Ta baba jest jebnięta!
Założyłam sobie nawet specjalny zeszyt na te jej pieprzone mowy karne, jak to nazywam. Ten zeszyt ma 260 kartek a4 i to już mój drugi od początku nauki, czyli od trzech lat.
Nie próżnuję, jak widać.
- Mam nadzieję, że wyciągnęłaś z tego jakiś morał...
- Naprawdę pani w to wierzy?- prychnęłam nawet na nią nie patrząc i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
- Na prawdę będziesz jeszcze gorsza niż taka dwójka...
- Oni też pisali takie bzdety?- uniosłam brew.
- Tak.
- Czyli przyznaje pani, że to co zajmuje mi cały ten zeszyt- uniosłam go na wysokość twarzy- to brednie?
- Idź już Grande!- warknęła.
- I to niby ja jestem niekulturalna...- przewróciłam oczami i wyszłam z ławki.
- Nie przewracaj oczami!
- Dobra już...- nawet się nie odwróciłam, tylko po prostu wyszłam.
Wkurwia mnie to babsko.
Wyszłam z budynku uczelni.
Matko, ale piździ!
Mogłam zabrać długi rękaw. Jedyne czego chcę, to iść spać. W przerwie między wykładami zdążyłam skoczyć do Stiva, wszystko w porządku, prześle mi dokumenty jutro wieczorem. Wszystko idzie jak najbardziej dobrze. I mam nadzieje, że tek zostanie.
Zeszłam po schodach z głównego gmachu na parking i stanęłam jak wryta.
Nie, to nie możliwe kurwa!

~*~

Maraton czas zacząć ...

x

SAVE ME | Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz