De Beaufortowie

By AnOld-FashionedGal

28.9K 4.7K 18.4K

Tom III De La Roche'ów De Beaufortowie przeżyli już wiele rodzinnych tragedii i zawirowań w otaczającym ich w... More

Przedmowa
Postacie
I. Wiedeńskie spotkania
II. Od dawna wyczekiwany ślub
III. Pomyłka Charlotte
IV. Zaręczynowe perturbacje
V. De Beaufortowie w Wiedniu
VI. Sylfida
VII. W towarzystwie
VIII. Małżeńska kłótnia
IX. Przyjęcie stulecia
X. W operze
XI. Powrót do domu
XII. Bal
XIII. Rozmowy szczere i nieszczere
XIV. Pojedynek
XV. Ważkie sprawy
XVI. Decyzje
XVII. Przyjacielska korespondencja
XVIII. Weselne dzwony
XIX. W Italii
XX. Nowe życie młodej madame Lwowej
XXI. Propozycja
XXII. Małżeńskie chwile w Rzymie
XXIII. Spotkanie
XXIV. Co działo się u rodzeństwa de Beaufortów
XXV. Dwa przyjęcia
XXVI. Namiętność i pasja
XXVIII. Teściowie i synowe
XXIX. (Nie)odrzucone oświadczyny
XXX. Koniec małżeńskiej beztroski
XXXI. Dwa wesela
XXXII. Trzy listy
XXXIII. Friedrich w Paryżu
XXXIV. Kaprysy Charlotte
XXXV. Wieczór w doborowym towarzystwie
XXXVI. Zakochani Rosjanie
XXXVII. Decyzja Roberta
XXXVIII. Braterska rozmowa
XXXIX. Gisèle, Aleksander i ten trzeci
XL. Ojcowska troska
XLI. Przełomowe chwile
XLII. Konsekwencje pamiętnej nocy
XLIII. Rozczarowanie panny Gisèle
XLIV. Wyjazd Roberta
XLV. Złośliwy los dotyka kochanków
XLVI. Spory w rodzinie de Beaufortów
XLVII. Rozterki hrabianek de Beaufort
XLVIII. Pauline
XLIX. Małżeńskie spory
L. Aleksander poznaje prawdę
LI. Losy buntowników
LII. Sprawy zerwanych zaręczyn ciąg dalszy
LIII. Jean pojmuje pewne sprawy
LIV. Diane wpada w gniew
LV. Włoskie sprawy
LVI. Konflikty narastają
LVII. Rodzinne swary i czułości
LVIII. Nadmierna troska
LIX. Angielski bal
LX. Zbrodnia
LXI. Propozycja
LXII. Kłopoty
LXIII. Szczęścia i nieszczęścia
LXIV. Sercowe dole i niedole
LXV. Gorzki powrót do domu
LXVI. Diane podejmuje decyzję
LXVII. Konfrontacja
LXVIII. Życiowa klęska
LXIX. Ważne decyzje
LXX. Powroty do domu
Księga druga
I. Po latach
II. Bracia de Beaufort
III. Tajemnica Poli
IV. Decyzja pana Lavatiera
V. Prace nad książką
VI. Próby
VII. Przyjęcie u de Beaufortów
VIII. Wypadki przerażające i (nie)przyjemne
IX. Uczucia dochodzą do głosu
X. Potajemny ślub
XI. Rozmowa z matką
XII. Franciszek zawraca ze złej drogi
XIII. Wszystko zaczyna się dobrze układać
XIV. Kolejne dobre wieści
XV. Zaręczyny
XVI. Koniec końców
Epilog
Ogłoszenie
Podziękowania

XXVII. Porywy uczuć

313 57 319
By AnOld-FashionedGal

Camille obudziła się w ramionach męża. Uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszej nocy. Wciąż myślała o ustach Jeana z zapalczywością muskających jej rozgrzaną skórę. Westchnęła i spojrzała na jego pogrążoną we śnie twarz.

Wtem wróciły do niej wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia. Znów widziała pełne gniewu spojrzenie Jeana, gdy wyzywał Antonia, i rozsierdzonego artystę. Czuła, jak zapiekły ją policzki. Już dawno nie wstydziła się zachowania męża tak bardzo. Ostatnim razem chyba tamtego wieczoru, gdy odwiedził ich d'Arquien, którego Jean zaczął posądzać o uwodzenie jej. Nie pamiętała już nawet, ile lat upłynęło od tamtej chwili.

Była tylko jedna różnica. Podczas tamtego spotkania był pijany, a z tego, co wiedziała, nie raczył się trunkami od bardzo dawna. Przestał tuż przed przyjściem Andrégo na świat, a w tym roku młodzieniec miał przecież ukończyć osiemnaście lat. Czyżby o czymś nie wiedziała? Czyżby jednak pił? To by tłumaczyło jego gwałtowną reakcję. Tylko czy... czy ośmieliłby się zataić przed nią, że znów się upijał?

Szczerze w to wątpiła. Od czasu tamtego incydentu z Constance mówił jej przecież o wszystkim. To ona była tą, która czasem coś ukrywała. Tak jak fakt pozowania Antoniowi do rzeźby.

Westchnęła ciężko. To nie alkohol był winien wybuchu złości Jeana, lecz ona sama. Gdyby tylko rzekła mu prawdę, nie musiałby się tak zachowywać. A ona dowiodła swym postępowaniem, że mu nie ufała. Jak mogła być dlań tak okrutna? Jean przecież tak ją kochał i dbał, żeby miała w życiu jak najlepiej. Na pewno nie miałby nic przeciwko temu, by pozowała Antoniowi, gdyby tylko zapytała go o zdanie. Tymczasem wszystko zepsuła. Wiedziała, że wczorajsza noc była jedynie wynikiem furii Jeana, który w gniewie stawał się nieobliczalny, i zaraz pewnie zostanie przez niego zbesztana. Oczywiście zasłużenie, z tym nie zamierzała się kłócić. Nie wiedziała, jak sama by zareagowała, gdyby to on pozował jakiejś kobiecie do obrazu czy rzeźby, lecz na pewno nie byłaby zadowolona.

Westchnęła ciężko. Zepsuła to wszystko, co między nimi panowało. Ich zaufanie, wzajemną troskę, czułość...

Chociaż... Może jednak nie? Może Jean przez kilka dni będzie się na nią gniewał, a później przestanie? 

Skarciła się w myślach. W co ona wierzyła? Jean przecież nigdy nie zapominał i nigdy nie wybaczał, jeśli się go nie przeprosiło. I co z rzeźbą? Bardzo pragnęła ujrzeć efekty pracy Antonia, a obawiała się, że mąż jej to uniemożliwi. 

Wtem poczuła dłoń Jeana na swojej talii wzdrygnęła się ze strachu. Obawiała się, że oplecie ją swym ciałem niczym wąż i zacznie ją dusić z zemsty. 

Fuknęła. O czym w ogóle myślała? Choroba przeżarła chyba jej umysł, skoro wyobrażała sobie Jeana w takiej sytuacji. Wiedziała przecież, że nie byłby zdolny do takiego zachowania, nawet w ogromnym gniewie. Prędzej wybiegłby z gniewem z pokoju i nie wracał przez dwa dni. 

Wtem Jean położył rękę na jej piersi, później na ramieniu i podbródku. Drżała, czując jego palący dotyk. Mąż przesunął delikatnie jej brodę w swoim kierunku i złożył długi pocałunek na jej ustach. Drgnęła z rozkoszy. Nie przypuszczała, że po tym wszystkim będzie wobec niej tak czuły. Wolałaby chyba, żeby na nią krzyczał. Wtedy przynajmniej wiedziałaby, czego się po nim spodziewać. 

— Dzień dobry, moja słodka — wyszeptał. 

Camille spojrzała na niego z konsternacją. Czyżby zapomniał o kłótni? Zaraz jednak uśmiechnęła się do męża. Skoro na razie nie wybuchał gniewem, powinna to wykorzystać. 

— Dzień dobry, najdroższy — odparła i złożyła pocałunek na jego policzku. 

Jean przycisnął ją mocniej do siebie i zaczął gładzić jej loki. Camille zawsze drżała, gdy to robił. Od jakiegoś czasu włosy wypadały jej garściami, co ogromnie ją martwiło, nie potrafiła jednak nic na to zaradzić. Obawiała się, że Jean to zauważy, a tego bardzo nie chciała. On jednak zdawał się tym nie przejmować i dalej przesuwał dłońmi po puklach ukochanej. 

— Jak się czujesz? — zapytał, przenosząc kciuk na jej podbródek. 

Camille czuła się coraz bardziej niekomfortowo. Dlaczego nie krzyczał? Co się działo? Sprawiał wrażenie pijanego. Tylko po alkoholu zachowywał się w taki sposób po kłótni. Tylko kiedy zdążył wychylić jakiś trunek? 

— Dobrze... A ty? — zapytała z wahaniem.

— Też dobrze. 

— Nie piłeś nic? — Spojrzała na niego wyczekująco, na co on zaśmiał się gromko. 

— Oczywiście, że nie. 

— To dlaczego tak się zachowujesz? 

— Jak? 

— No bo... — Spłonęła rumieńcem. Obawiała się tego, co chciała mu rzec, lecz w końcu wydusiła z siebie to, co miała na myśli: — Wczoraj po tym... Po tym, co się wydarzyło w pracowni...

— Ach, mówisz o tym zajściu... Cóż, dużo o tym wszystkim myślałem w nocy...

— I? 

Zamarła. Obawiała się tego, co zaraz miał rzec. Do jakich wniosków doszedł? Co zamierzał uczynić z tą całą sytuacją? Poczuła, jak całe jej ciało zaczyna drżeć. Coraz bardziej obawiała się jego wyroku. 

— Cóż... Nie będę ukrywał, że jestem na ciebie zły za to, że nic mi na ten temat nie rzekłaś, że trzymałaś to w tajemnicy, bo przecież nie miałbym nic przeciwko. Poszedłem za tobą, bo zżerała mnie zazdrość. Kiedy zobaczyłem tego młodzieńca u twojego boku... Wpadłem w szał! Nie znoszę takich młodzików zalecających się bogatych kobiet, które mogłyby być ich matkami. Ale w nocy mi przeszło. Pozbyłem się wszystkich złych uczuć, gdy... — Tu urwał i spłonął rumieńcem. Camille roześmiała się gromko, widząc jego reakcję. — Kiedy ty już usnęłaś, zacząłem intensywnie rozmyślać nad tym zajściem. Doszedłem do wniosku, że gdybyś kochała jego, nie mnie, nie byłabyś wobec mnie tak namiętna... Po tylu latach razem nie mogłabyś przecież porzucić mnie dla jakiegoś ledwo co poznanego młodzika. Nie po tym, co razem przeszliśmy... Uznałem więc, że nie powinienem się na ciebie złościć, bo zrobiłaś to wszystko z twojej głupiutkiej próżności, nie z pożądania czy chęci uczynienia czegoś złego. 

Camille spojrzała na niego buńczucznie, rozgniewana za jego słowa o próżności. Jean nie mógł się powstrzymać i na ten widok wybuchnął gromkim śmiechem. Przypominała mu teraz Gigi w chwilach, gdy ta chciała czegoś od rodziców. 

— Tyle lat, a ty wciąż zachowujesz się jak dziewczynka! A co do rzeźby... Cóż, jeśli bardzo tego pragniesz, ten twój rzeźbiarz może skończyć robotę, ale tutaj, żebym mógł go obserwować. Nie ufam mu... Na koniec oczywiście odkupię od niego jego dzieło. Ale jeśli będzie próbował cię tknąć... To pożałuje! 

Camille zaśmiała się cicho i przycisnęła usta do jego warg. Nie potrafiła nawet wyrazić słowami, jak bardzo cieszyło ją, że spór został tak szybko załagodzony. 

Tego dnia de Beaufortowie postanowili udać się na przechadzkę z Ashworthami. Jean nie był zbyt przychylny temu konceptowi, uznał jednak, że uczyni wszystko, by zadowolić żonę. Na jej szczęściu zależało mu przecież najbardziej. 

Spotkali się w jednej z kafejek zlokalizowanych niedaleko Piazza di Navona. Camille uśmiechnęła się szeroko na widok Jamesa. Gdy szedł z żoną pod ramię, promieniał szczęściem. Po tamtym zniszczonym życiem człowieku, którym był sześć lat temu, gdy przyjechała do Wiednia, nie został ani ślad. 

Catalina również wyglądała na niezmiernie szczęśliwą. Co rusz gładziła swój widoczny już brzuch. Przez jej gesty przebijały ogromna miłość i oddanie. Camille czuła lekkie ukłucie zazdrości, gdy na nią patrzyła. Co prawda wizja przybrania na wadze była dla niej straszna, wiedziała jednak, jak bardzo jej mąż marzył czasem o małej córeczce. Ona sama czasem myślała o tym, jak cudownie byłoby mieć jeszcze jedno maleństwo, którym mogliby się troskliwie zajmować. Odmłodnieliby wtedy o dziesięć lat. To jednak było już niemożliwe. 

Good morning, my dearests. — James uśmiechnął się nieco fałszywie i spojrzał na siedzących przy stole de Beaufortów. 

Uznał, że Camille prezentowała się dziś niebywale pięknie, lecz żadna kobieta nie mogła w tej kwestii równać się z jego Cataliną. To ona była najurodziwszą, najmądrzejszą, najlepiej ubraną damą, jaka chodziła po tym świecie, a on nigdy nie miał jej dorównać. Mógł co najwyżej zadowolić się całowaniem ziemi pod jej stopami. 

Jak w ogóle mógł kiedyś przedłożyć Camille nad Catalinę? I ona była piękną kobietą, lecz nie posiadała tylu zalet ciała i umysłu, co jego najdroższa małżonka. Czasem miewał chwile zwątpienia, w których zastanawiał się, dlaczego Hiszpanka zgodziła się zostać jego żoną. Bo co jej mógł dać? Przemijającą urodę? Resztki dawnej fortuny? Musiała go naprawdę kochać, skoro się na to zgodziła. 

Uścisnął jej dłoń i uśmiechnął się. W tej chwili podszedł do nich elegancko odziany kelner, któremu podyktował zamówienie. Nie miał zbytnio ochoty jeść, nie zamówił więc żadnego ciasta, za to poprosił o kawę. Jean i Camille również zadowolili się jedynie napitkiem i tylko Catalina zażyczyła sobie słodyczy. James wcale się jej nie dziwił. Był już przy Jane, Camille i Liz, gdy te oczekiwały jego dzieci, i doskonale pamiętał, jakie miały zachcianki. 

— Gdzie podziewa się twój syn, Jamesie? — Camille oderwała go od rozmyślań. 

— Też jest w Rzymie, choć z nami nie mieszka. Liz wyszła za jakiegoś bogacza, który opłaca mu naukę. 

— Naprawdę z wami nie mieszka? — zdumiała się. 

— Nie. Jakoś tak wyszło, lepiej nie pytaj. Z charakteru zupełnie przypomina Liz i choć to mój syn, nie potrafiłem z nim wytrzymać. Lepiej, że jest z matką. Pasują do siebie. Ja już nie mogłem nic z nim uczynić...

— To przykre... — westchnęła. — Ale rozumiem cię. Ja również nie potrafię poradzić sobie z moim Alexandre'em... Do tego Belle go jeszcze rozpuściła, gdy gościliśmy w Wiedniu... Nie mówiłam ci tego, ale raz czekałam na nich do szóstej rano, cała zapłakana, a oni po prostu wpadli do domu ze śmiechem i rzekli, że przecież nie są dziećmi i nie powinnam się o nich tak zamartwiać. Nawet nie wyobrażasz sobie, co przeżyłam!

James zaśmiał się gromko. Camille była naprawdę zabawna. Czyżby nie rozumiała, że młodzi mężczyźni potrzebowali się wyszaleć? 

— To naturalne, my dear. 

— Mój brat zachowywał się podobnie, gdy był studentem, ale my wychowywaliśmy się w zupełnie odmiennych warunkach, myślałam więc, że uniknę tego w przypadku Alexandre'a... Cóż, najwyraźniej się przeliczyłam...

— Jeszcze poprawi swoje zachowanie, poczekaj, aż się zakocha. Oby nie tak późno jak ja, bo biada ci. — Zaśmiał się. 

Camille westchnęła ciężko. Nie wyobrażała sobie, by Alexandre miał zacząć w końcu normalnie się zachowywać w wieku niemal sześćdziesięciu lat. Musiała coś zdziałać, jak najszybciej, by nie podzielił losu Jamesa.

Postanowiła zmienić temat, ten bowiem zbytnio jej nie odpowiadał. James nie musiał wiedzieć więcej o jej kłopotach z synem. Wciągnęła w nozdrza gorzki zapach kawy, upiła łyk napoju i spojrzała na Catalinę. Ta uśmiechała się od ucha do ucha, patrząc na zgromadzonych. 

— Jak się czujesz, Catalino?

— Nieco się lękam, w końcu Alvaro urodził się, kiedy nie miałam nawet dwudziestu lat... Ale wierzę, że wszystko będzie dobrze. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że coś się stanie...

— Mam nadzieję, że wszystko będzie z tobą dobrze, kochana... Będę się za ciebie modlić. 

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się ciepło. 

W końcu wstali z miejsc. Zamierzali udać się na krótki spacer i wrócić do domów. Jean coraz bardziej przekonywał się do Ashworthów, a przynajmniej do Cataliny, bo wiedział, że Jamesa nie polubi nigdy. Była bardzo radosną, otwartą i pobożną kobietą, a te cechy cenił w ludziach. 

Szedł, trzymając Camille za ramię. Wypełniała go ogromna miłość do ukochanej. Zdawało mu się, że incydent z rzeźbiarzem, zamiast ich poróżnić, jeszcze wzmocnił ich uczucie. Zazdrość o żonę podsyciła w nim wygasająca od dawna namiętność. 

Wypuścił Camille, która chciała pomówić z Hiszpanką, i szedł dalej sam, wpatrzony w bruk. Nie chciał rozmawiać z Jamesem, ten bowiem wciąż wzbudzał w nim wstręt.  

Rozmyślał o tym, jak bardzo kochał swą żonę i dzieci. Nie mógł się już doczekać, aż wreszcie ujrzy urocze twarzyczki swych pociech. Urocze twarzyczki... Nie wiedział nawet, czy wciąż powinien tak mówić o swym potomstwie. Jedynie Victora można było jeszcze nazwać dzieckiem. Pozostali dorośli i już zaczęli go opuszczać. Ile by dał, by jego córki na powrót stały się maleńkimi dziewczynkami, które nosiłby na rękach, całował do snu i czytał im bajki. Tymczasem jedna została już wdową, druga mężatką, a i trzecia miała niedługo wyfrunąć z rodzinnego miasta. 

Wtem posłyszał głośne rżenie konia. Zaczął rozglądać się po ulicy, chcąc dowiedzieć się, skąd dobiegało. Zza rogu wypadł powóz z oszalałym rumakiem. Z jego chrap spływała piana. Jean poczuł, jak strach paraliżuje jego mięśnie. Wiedział, że koń zaraz na niego wpadnie, lecz nie mógł się ruszyć. Dzikie rżenie było coraz bliższe. 

Przed oczyma stanęły mu jego dzieci. Czuł już, że zaraz umrze. Żałował tylko, że nie zdąży się pożegnać z ukochanymi pociechami. Potem ujrzał Camille w dniu ślubu i Cécile tuż przed śmiercią. Czuł, że niedługo dołączy do niej i do Louisa. 

Nagle ktoś złapał go za ramię i mocno pociągnął. Jean upadł na bruk. Jęknął z bólu. Niemiłosiernie zapiekło go kolano. Camille natychmiast dopadła do niego z krzykiem i poczęła ronić łzy nad jego nieszczęściem. De Beaufort czuł, jak serce bije mu w piersi. Zdawało mu się, że zaraz padnie z wyczerpania. Co się właśnie wydarzyło? Kto mu pomógł? 

— Jeanie, wszystko dobrze, kochany? — zapytała zmartwiona Camille. 

W jej oczach dostrzegł paniczny strach. Jej źrenice rozszerzyły się jak spodki. Po policzkach spływały łzy, a z twarzy odpłynęła krew. Zdawało mu się, że widzi ukochaną wyraźnie, lecz nagle zakręciło mu się w głowie. 

— Co się stało? — wyjąkał. 

— Byłeś tak nieuważny, że prawie przejechał cię wóz, ale nie martw się, stary dobry James jak zawsze czuwał. Nie musisz dziękować — rzekł cynicznie Anglik.

Jean wytrzeszczył oczy ze zdumienia. To on uratował mu życie? James Ashworth, jego najgorszy wróg? Zamrugał oczyma, mając nadzieję, że jego zawroty głowy ustaną, i uśmiechnął się do Camille. Ta rzuciła mu się na szyję i zaczęła go do siebie tulić. Jean uważał, że nie było to odpowiednie zachowanie, lecz pozwolił jej całować jego twarz. Wiedział, jak okropnie musiała się przerazić, a obdarzanie go czułościami musiało przynosić jej ulgę. 

— No już, Cami, już mi dobrze. Wstawaj — jęknął i spróbował się podnieść. 

Serce wciąż biło mu jak oszalałe, a krew pulsowała w uszach. Poczuł, że zaraz znów spadnie, na szczęście James przytrzymał go i pomógł mu ustać. 

Wciąż nie mógł uwierzyć, że Ashworth mu pomógł. Po tylu pełnych wzajemnej nienawiści latach! Ale może w istocie przeszedł przemianę? Może naprawdę zmienił nastawienie do życia? Może już nie życzył mu śmierci?

— Dziękuję, Jamesie — wyszeptał cicho, mając nadzieję, że nikt poza nim i Ashworthem nie usłyszy tych słów. 

James uśmiechnął się, ogromnie dumny ze swego postępku, i skinął mu głową. 

That's nothing, little soldier. — Zaśmiał się. 

Jean westchnął ciężko. Mimo wszystko James Ashworth wciąż był Jamesem Ashworthem. 

Gisèle usiadła przy pianinie i zaczęła wygrywać arię z jednej z oper, którą ostatnio oglądała. Nie pamiętała już nawet jej tytułu. Co drugi dzień widziała inną, przez co nazwy spektakli zaczęły się jej już mieszać i zapamiętywała jedynie te, które naprawdę się jej podobały. 

Westchnęła ciężko. Wolałaby tańczyć do tej melodii, jednak Diane udała się do Potockich, a Alexandre do Irène. Pozostali bracia realizowali się w innych dziedzinach sztuki: André w rysunku, Robert w poezji, a Victor wcale nie interesował się tworzeniem własnych dzieł artystycznych, woląc rysować projekty dziwnych maszyn. Nikt nie mógł jej więc akompaniować. 

Wtem do pokoiku muzycznego wkroczył Aleksander. Zdumiała się, widząc jego bujną, złotą czuprynę w drzwiach. Co tutaj robił? Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież miał dziś do niej przyjść. Obiecał, że wspólnie pomuzykują, bowiem od ożenku Andrzeja nie miał z kim grać. Brakowało mu dźwięków gitary przyjaciela, ten jednak na każdą prośbę o wspólne granie odpowiadał mu, że był już poważnym, żonatym człowiekiem mającym pewne obowiązki, które musiał wypełniać, i nie starczało mu czasu na głupoty. 

— Cóż, skoro tak sumiennie wypełniasz swe obowiązki, to powinno ci raczej brakować sił niż czasu, ale mów sobie, co chcesz — odpowiadał mu zawsze z przekąsem. — Nie dbasz już o biednego przyjaciela! Mam tylko nadzieję, że Lottie jest z ciebie zadowolona, bo inaczej cały twój trud na marne!

Andrzej zwykł wtedy wykrzywiać usta w grymas niezadowolenia i szeptać coś pod nosem, Aleksander jednak nigdy nie zwracał na to uwagi. 

— Zdravstvuy! — zaśmiał się Sasza, patrząc na hrabiankę de Beaufort. 

Gisèle spojrzała na niego ze zdumieniem, marszcząc brwi. Dostrzegła, że pod pachą miał futerał ze skrzypcami. 

— Co ty właśnie powiedziałeś?

— Przywitałem się z piękną dziewczyną, a co? 

— Ach. — Panna spłonęła rumieńcem. 

Lubiła, kiedy prawił jej komplementy. Z jego ust brzmiały bardziej wyjątkowo, niż gdy to inni ją nimi obdarzali. 

— To co, wyciągam skrzypce i zaczynamy? — Spojrzał na nią ponaglająco.

— A może chciałbyś mi pograć, a ja potańczę? — zapytała, patrząc na niego wyzywająco. — W końcu podobno jesteś najlepszym akompaniatorem w Paryżu, a przynajmniej tak słyszałam. A potem pomuzykujemy. 

— Jak sobie pani życzy. Fortepian czy skrzypce?

— Fortepian.

Aleksander skinął jej głową. Usiadł przy pianinie i rozprostował palce, po czym ułożył je na klawiaturze i zaczął grać. Gisèle dała się porwać muzyce. Żaden z jej ruchów nie był przypadkowy, każdy zgrywał się w idealnej harmonii z tempem muzyki. Obracała się dookoła pokoju, stojąc na palcach, wykonywała najróżniejsze akrobacje, na które tylko pozwalała jej ograniczona przestrzeń pokoiku, i uśmiechała się do Aleksandra. 

Ten w którymś momencie poczuł, że dłużej już nie wytrzyma, tylko przypatrując się jej i przygrywając. Oderwał się od instrumentu i wziął ją w ramiona. Muzyka przestała płynąć z instrumentu, lecz wciąż grała w ich sercach. W swych objęciach czuli się jak w innym świecie, pozbawionym trosk i zmartwień życia doczesnego, za to pełnym marzeń i piękna. Zatracili się w tańcu tak bardzo, że nie chcieli się od siebie oderwać. W pewnym momencie Aleksander tak zaangażował się w taniec, że podniósł Gisèle i przycisnął ją do piersi, po czym zaczął się z nią obracać po pokoju. Zdumiewało go to, że była lekka jak piórko. 

Nie mógł oderwać oczu od jej twarzyczki znajdującej się tak blisko jego lica. Tylko kilka cali dzieliło go od tych delikatnych jak płatki kwiatów usteczek, przeszywających błękitnych oczu i małego noska. Wtem, wiedziony pokusą, nachylił się ku niej i złożył pocałunek na wargach mademoiselle de Beaufort. 

Ta na ten gest natychmiast otrzeźwiała, brutalnie wyrwana ze świata swych marzeń. Wyrwała się z jego uścisku tak gwałtownie, że nieomal upadła. Jej serce biło jak oszalałe, a twarz cała spłonęła rumieńcem. 

— Przepraszam — wyszeptała i wybiegła z pokoju, zbyt oszołomiona jego zachowaniem, by cokolwiek rzec.

Gdy nieco ochłonęła, musiała przyznać, że mimo wszystko jego pocałunek ogromnie się jej podobał. 


Z dedykacją dla _panikara_ <3 

No to mamy kolejny rozdział ^^ Jestem bardzo zadowolona z tej malutkiej scenki z Gigi i Saszą, z reszty mniej XD Jeszcze ze dwa rozdziały, o ile dobrze pamiętam, i opuścimy Rzym, ale nie na zawsze... Jakieś teorie?

Continue Reading

You'll Also Like

1.8K 53 20
Powieść będzie opowiadać o dziewczynie i diakonie wówczas jeszcze jest przed święceniami kapłańskimi. Czy do nich dojdzie jak potoczą się losy Kasi i...
42.3K 3.3K 170
Tylko tłumaczę! Uciekając przed dziadkiem, szalonym naukowcem, młoda oraz błyskotliwa Xi ginie w eksplozji i zostaje przeniesiona do innego świata, p...
37.7K 1.9K 32
Jak potoczą się losy Ani? Czy przeżyje swój wymarzony tragiczny romans? A może osoba która zawsze była jest i będzie podbije serce rudowłosej.
3.3K 154 22
Córka wysoko postawionego człowieka Armii Krajowej jest przez wir zdarzeń przypięta do muru, musząc być pokorna. Rozdarta między trzema flagami, nie...