X. Potajemny ślub

163 36 134
                                    

Sasza od wczoraj czuł się koszmarnie źle. Kiedy tylko Konstanty przyprowadził do domu narzeczoną i powiedział mu, że za dwie godziny odbędzie się ślub, a on ma zostać jego świadkiem, młodzieniec oniemiał. Nikt mu przecież niczego nie mówił o planowanym małżeństwie Kostka. Zdawało mu się, że to jakiś kawał brata, ale ślub odbył się naprawdę. I to w tajemnicy... Wśród gości znaleźli się jedynie on, rodzice, Dunia, Diane wraz z ojcem i matka Apoloni. Dziwiła go ta skromność, wręcz tajemnica. Dopiero w czasie wesela powiedziano mu, że ojciec panny młodej gorąco sprzeciwia się temu ślubowi, a młodym bardziej zależy na sakramencie niż na wystawnej uroczystości. Matka chodziła smutna z powodu ubogości uroczystości, ale Eugeniusz był więcej niż zadowolony. Sasza wiedział, że ojczymowi bardziej zależało na szczęściu swego jedynego syna niż na wystawności przyjęcia. 

Po skromnym poczęstunku goście rozeszli się do domów, a wtedy nadszedł czas na rozmowy ze świeżo upieczonymi małżonkami. Aleksander nie mógł uwierzyć, że jego brat, ledwo dwudziestodwuletni młodzik, właśnie został mężem, a za jakiś rok miał zapewne mienić się także ojcem, podczas gdy on jeszcze nie zaznał małżeńskiego stanu. I chyba nigdy nie miał posmakować życia z żoną.

— Zrobimy jeszcze jeden ślub, wiesz? — zagaił go brat. — Tyle że katolicki. Pola nie chce zmieniać wiary, a tatko załatwił wszystko tak, byśmy zrobili jak Andriusza. Może wtedy ojciec Poleńki zaszczyci nas swą obecnością, bo planujemy mu o wszystkim powiedzieć wcześniej. No i wtedy będzie wesele. A teraz w cerkwi to tylko tak, żeby go postawić przed faktem dokonanym. No i cywilny załatwiliśmy już wcześniej. 

— O matko... — westchnął Sasza.

Niezbyt uśmiechała mu się wizja kolejnego ślubu i przyjęcia. Nie przepadał szczególnie za takimi rodzinnymi uroczystościami, czy to we Francji, czy w Rosji. A już zwłaszcza za ślubami...

— Mama tu nie ma nic do rzeczy, Saszo — zaśmiał się Konstanty, gładząc policzek swojej żony. — I przykro mi, że nie życzysz nam szczęścia!

— Oczywiście, że życzę! — ożywił się Aleksander.

— No przecież żartowałem! — Konstanty poklepał go po plecach.

Teraz Sasza siedział przy śniadaniu z rodzicami i siostrą, grzebał nożem w misce z dżemem i próbował go rozsmarować na rogaliku, ale nie udawało mu się to, bo nie mógł się skupić. Ciągle myślał o tym, jak zazdrości bratu i że sam mógł znaleźć się na jego miejscu wiele lat temu, gdyby tylko nie odrzucił Gigi...

Eugeniusz uśmiechał się ciągle, dumny jak paw. Aleksander wiedział, że musi być bardzo dumny z syna. Mimowolnie w głowie cały czas zadawał sobie pytania, czy i jego ożenek, gdyby do niego doszło, sprawiłby Jarmuzowowi taką przyjemność. Ojczym zawsze starał się, jak mógł, by Aleksander nie czuł się gorszy niż jego prawdziwe dzieci, nie mógł mu też nic zarzucić, ale gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że nie jest dzieckiem Eugeniusza i ten zawsze będzie patrzył na niego jak na podrzutka. Wtem do pokoju weszli państwo młodzi. Apolonia uśmiechała się szeroko, a jej policzki rumieniły się zdrowo. Sasza mógłby przysiąc, że wczoraj nie był aż tak czerwone.

— Dzień dobry, dzieci — przywitał ich z dumą Eugeniusz.

— Dzień dobry, tatusiu! Świat jest taki piękny! — wykrzyknął podekscytowany Konstanty i złożył soczysty pocałunek na ustach żony.

Apolonia zaśmiała się krótko, lecz po chwili jej entuzjazm zgasł. Zupełnie jakby zobaczyła ducha. Wszyscy spojrzeli na młodą małżonkę z niepokojem. 

— Co się dzieje, Polu? — zapytał mąż.

— Bo... Musimy iść do ojca. Dzisiaj. Boję się tego. Muszę wziąć swoje rzeczy i o wszystkim mu powiedzieć... On myśli, że zostałam na noc u kuzynki Gigi.

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now