VII. W towarzystwie

340 68 238
                                    

Diane ogromnie podobał się Wiedeń, lecz nie potrafiła cieszyć się wizytą. Żałowała, że nie przyjechała tu chociażby rok wcześniej, gdy pełna jeszcze była radości. Wtedy odpowiednio skorzystałaby z wycieczki. 

Jej dnie pełne były lektury, spacerów po mieście, rozmów z siostrą i jej mężem oraz rozpamiętywania przeszłości. Z trudem patrzyła na dzieci Isabelle i Friedricha. Zazdrościła, że w przeciwieństwie do jej maleństw, one miały pełną rodzinę. Niepokoiło ją jednak to, że von Altenburgowie zdawali się w ogóle ze sobą nie rozmawiać. 

Diane nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy widziała ich mówiących sam na sam czy posyłających sobie pełne namiętności spojrzenia. Jej siostra nigdy nie bawiła się z dziećmi, co rusz posyłała mężowi pogardliwe bądź rozczarowane spojrzenia i prychała, kiedy chciał coś do niej rzec. 

Nie rozumiała, dlaczego panowała między nimi tak pozbawiona serdeczności i uczucia atmosfera. Mieli przecież wszystko, czego mogliby chcieć od losu — zdrowe dzieci, pieniądze, piękny dom i siebie nawzajem. Dlaczego nie potrafili tego docenić? 

Kochała siostrę, lecz nie rozmawiała z nią zbyt dużo. Isabelle miała zupełnie inne zainteresowania niż Diane, do tego wciąż gdzieś znikała, czy to sama, czy w towarzystwie Alexandre'a. Potocka czuła, że z tych eskapad nie wyniknie nic dobrego. 

Z powodu nieobecności siostry była więc zmuszona spędzać czas głównie z matką, hrabią Ottonem i jego małżonką oraz Friedrichem. Bynajmniej nie uważała takiego stanu rzeczy za karę. Otton najczęściej milczał, Camille rozmawiała z Annelise o wspólnych wnukach i nowinkach ze świata sztuki, a ona mówiła z Friedrichem o muzyce, literaturze i tańcu. Szybko nawiązała się między nimi więź, która z każdym dniem była coraz silniejsza. Czuła się swobodnie w jego obecności i ogromnie lubiła z nim konwersować. Uważała go za inteligentnego i uroczego młodego człowieka. Belle nie doceniała, jaki skarb miała u swego boku.

— Lubisz operę, prawda? — zapytał któregoś razu młodzieniec. 

— Zdecydowanie! — odparła wtedy. — Co prawda to Charlotte jest jej największą entuzjastką, lecz ja również znajduję w oglądaniu spektakli ogromną przyjemność. Ubóstwiam opery Haendla, Lottie za to uwielbia Rossiniego i Donizettiego. Kiedy dowiedziała się, że Rossini kończy z operą, przepłakała dwa dni! 

— Och, biedna, ale nie dziwię się jej. Sam byłem ogromnie przygnębiony tym faktem. Wszyscy ci trzej panowie to wybitni kompozytorzy. Dodałbym jeszcze do tego grona Beethovena. Co prawda napisał jedynie „Fidelio", lecz to wspaniałe dzieło. Za to nie przepadam za Mozartem. 

— Dlaczegóż to? — Posłała mu pełne zdumienia spojrzenie. 

Sama uważała geniusza z Salzburga za jednego z najwspanialszych kompozytorów, jacy kiedykolwiek chodzili po świecie. Nie rozumiała, dlaczego ktoś, kto tak bardzo uwielbiał muzykę, nie darzył Mozarta sympatią. 

— To nieco irracjonalne, ale żywię do niego uraz od dzieciństwa. Ojciec katował mnie „Marszem tureckim", a ja nienawidziłem tego utworu. Przypominał mi o wojnach, które moja ojczyzna toczyła z Turcją, a wtedy byłem bardzo wrażliwym dzieckiem i raniło to moje dziecięce serce i poczucie patriotyzmu. Kiedy dorosłem, zacząłem doceniać Mozarta, bo to doprawdy wybitny twórca, lecz wciąż nie potrafię się do niego przekonać. Kiedy słyszę Mozart, mam ochotę uciec. Chociaż muszę przyznać, że „Czarodziejski flet" to naprawdę arcydzieło. 

— Powinieneś pomówić na ten temat z moją maman, ona też go nienawidzi, sama nie wie, dlaczego — zaśmiała się. 

— Nie zdziwiłbym się, jeśli jako panna ćwiczyła jego utwory na pianinie. Są trudne, chociaż najgorszy i tak jest Bach.

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now