XIX. W Italii

310 62 203
                                    

Tuż po weselu Charlotte Camille rozpoczęła przygotowania do wyjazdu. Głowiła się, co winna ze sobą zabrać, biegała po całym domu i krzyczała na służące, które nieostrożnie pakowały jej rzeczy do kufrów, i starała się powstrzymać nawiedzające ją co rusz ataki paniki. 

Ogromnie martwiła się tym, jak podczas jej nieobecności poradzą sobie dzieci. Pocieszała ją nieco myśl, że wraz z Jeanem sprowadzą swych młodszych potomków do Włoch, gdyby musiała zostać w Italii dłużej, niż to konieczne. Wiedziała też, że Louis i Diane są odpowiedzialnymi młodymi ludźmi i przynajmniej postarają się zapanować nad rodzeństwem. Niepokoił ją jednak stan zdrowia Charlotte, której nie chciało opuścić przeziębienie. Obawiała się jej, że jej córka nigdy nie wyzdrowieje. Chciała opóźnić własny wyjazd, by zaczekać, aż Lottie wróci do normalności, lecz Jean kategorycznie jej tego zakazał. Przez chorobę córki i sprawy, które miał do załatwienia w banku, zmuszony był pojechać do Rzymu nieco później, lecz jego żona miała się tam zjawić jak najszybciej, zwłaszcza, że tegoroczna zima dawała się jej we znaki. 

W dniu wyjazdu hrabiny de Beaufort wszystkich ogarnął smutek. Matka co prawda w ciągu ostatnich sześciu lat wyjechała dwa razy do Wiednia, jednak jej pobyt za granicą trwał nie dłużej niż dwa miesiące. Teraz nikt nie wiedział, kiedy powróci, nawet ona sama. 

Camille również popadła w melancholię, powtarzała sobie jednak, że wyjazd był konieczny, jeśli chciała wyzdrowieć. Opuszczenie dzieci na kilka miesięcy nie mogło się równać z zostawieniem ich na zawsze. 

Wszystkie pociechy zgromadziły się w bawialni, by pożegnać matkę. Brakowało tylko zmożonej chorobą Lottie. Córki podeszły do Camille jako pierwsze. Matka otoczyła je ramionami i przycisnęła do siebie, po czym złożyła na czole każdej z nich pocałunek. 

— Diane, wierzę, że poradzisz sobie z tymi łobuzami — zaśmiała się. — A ty, Gigi, masz być grzeczna i słuchać się Louisa. 

— Oczywiście, maman. Nie będę utrudniała Lou, już i tak ma ciężko! — Gisèle posłała bratu łobuzerskie spojrzenie. 

— Gdyby działo się coś złego, możecie poprosić wujka Fransa i ciocię Antoinette o pomoc. I odwiedzajcie Lottie, przyda się jej teraz wasza obecność. 

— Tak jest, maman — odparła Diane i ucałowała ją w policzek. — A tobie bezpiecznej podróży. 

Później podeszli do niej synowie. Victor szlochał gorzko na myśl, że przez tak długi czas nie będzie widział swej matki. Camille przycisnęła go do piersi i zaczęła przeczesywać jego włosy palcami. 

— Nie płacz, słoneczko. Maman wróci szybciej, niż się tego spodziewasz. Lou na pewno dobrze się tobą zajmie, pamiętaj tylko, żeby się go słuchać. 

— Oczywiście, kochana maman... — wyjąkał żałośnie. 

Robert i André nie płakali, ale było po nich widać, że również ich wyjazd matki napawa smutkiem. Oboje przytulili się do niej w ten sam sposób, w jaki przed chwilą uczyniły to ich siostry, i rozkoszowali się ostatnimi chwilami w towarzystwie rodzicielki. 

— Nie dokuczajcie sobie, chłopcy. Jesteście już na to za duzi! O, i wysyłaj mi swoje wiersze, Robercie, są dużo piękniejsze niż utwory wielu poetów. 

— Oczywiście, maman. — W jego oczach malował się taki smutek, że Camille przez chwilę myślała, że zaraz zrezygnuje z wyjazdu. 

Przygryzła wargi. Musiała być silna. Przytuliła jeszcze do siebie Alexandre'a i ucałowała go w policzek. Miała nadzieję, że nie uczyni nic głupiego w czasie jej nieobecności. 

De BeaufortowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz