LXII. Kłopoty

194 38 202
                                    

Gigi nie mogła się doczekać, aż stawi się w operze. Robert poszedł na wykłady, nie musiała więc ani trochę przejmować się zdaniem brata. Właściwie to ostatnimi czasy brat dawał jej ogromną swobodę i ani trochę nie przejmował się tym, co robi jego mała siostrzyczka. Musiała przyznać, że podobało się jej to. Nawet bardzo. 

Przez całą noc zastanawiała się, jak powinna się odziać, by wyglądać jednocześnie elegancko, ale i kusząco. W końcu wybrała delikatną, błękitną suknię z dekoltem, zaplotła włosy w warkocz, który następnie upięła nad karkiem, i ruszyła. 

Szła przez miasto tanecznym krokiem, jakby chciała udowodnić zawczasu wszystkim, a zwłaszcza Markowi, że jest zdolną tancerką i zdecydowanie powinna występować w operze. Stopy niosły ją przez miasto, jakby stąpała po chmurkach. 

Uśmiechała się, lecz w środku cała drżała. Nie miała pojęcia, na cóż Mark mógł ją zaprosić, czuła jednak, że to wielce specjalne wydarzenie i że musi się zaprezentować z jak najlepszej strony.  Kiedy dotarła do opery, westchnęła z zachwytem. Mogłaby tu mieszkać. Hol był tak piękny, że ledwo powstrzymywała się od omdlenia z zachwytu. La Salle de Peletier nie mogło się ani trochę umywać do swego rzymskiego odpowiednika. 

Nagle poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Stężała. Czuła, że nie powinna się odwracać, by nie prowokować ewentualnego napastnika. Jej piersi unosiły się coraz szybciej, próbując zebrać jak najwięcej powietrza. 

— Panno Gisèle, dlaczego się pani nie odzywa? — Usłyszała niski, zmysłowy głos. 

Od razu go poznała. Odwróciła się, by ujrzeć przed sobą Marka. Patrzył na nią z dziwnym nienasyceniem i żądzą. Nie mogła zaprzeczyć, że się jej to podobało. Matka co prawda zawsze powtarzała jej, że nie należało się poddawać urokom dopiero co poznanych mężczyzn, lecz czyż ona sama nie oddała swego serca ojcu, gdy tylko go ujrzała? Tak przynajmniej wynikało z jej opowieści. Matka najwyraźniej była ogromnie dwulicowa, skoro przekazywała jej rady życiowe niezgodne z tym, jak sama postępowała przez lata. 

— Ach, niech mi pan wybaczy. Zamyśliłam się. — Uśmiechnęła się. 

Na jego usta również wpełzł uśmiech, w dodatku tak piękny, że Gigi aż brakło tchu. 

— Muszę przyznać, że wygląda pani naprawdę urodziwie, gdy się pani zamyśla. Proszę to czynić częściej. 

— Przesadza pan — odrzekła, mrużąc kokieteryjnie oczy. 

— Gdzieżby. A teraz proszę podać mi ramię. 

Gigi uczyniła, co jej rzekł, i pozwoliła, by poprowadził ją przez szeroki, pełen zdobień korytarz. Wpatrywała się z zachwytem w urządzenie opery, jednocześnie posyłając powłóczyste spojrzenia mężczyźnie. Nie mogła powstrzymać napadów gorąca, gdy tak na nią patrzył. Wiele by dała, by nigdy jej nie puszczał. 

— Gdzie mnie pan zabiera? — zapytała. 

— Nie mogę pani tego rzec. Jeszcze nie. 

— Jest pan tego pewien?

— Tak. To ma być niespodzianka. Rozumie pani... — Uśmiechnął się figlarnie. 

Gigi poczuła, jak pieką ją policzki. Chyba nie rumieniła się z jego powodu? Co by o niej pomyślał? Zachowywała się jak głupia trzpiotka, a powinna postępować jak na dojrzałą damę przystało. 

Mark wprowadził ją do gabinetu, w którym siedział poważny mężczyzna w elegancki fraku i okularach. Zadrżała na jego widok. Co się właśnie działo? Co mógł zamierzać Mark?

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now