XXXV. Wieczór w doborowym towarzystwie

289 54 218
                                    

— Już jestem! — krzyknęła Diane, gdy wprowadzono ją do bawialni Friedricha. 

Ten uśmiechnął się do szwagierki i poprawił halsztuk. Uznał, że w delikatnej sukni wpadającej w odcień turkusu prezentowała się wprost cudownie. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na stroje dam, musiał jednak przyznać, że toaleta Diane była skrojona idealnie na nią. Podobały mu się nieco odsłonięte ramiona oraz brokatowa spódnica, która pobłyskiwała delikatnie przy ruchach kobiety. Jej gęste loki spięte w wymyślny kok z drobnych loczków ułożono na kształt korony. Friedrichowi najbardziej podobały się jednak jej oczy. Nie dostrzegł w nich już takiej rozpaczy jak niemal rok temu, choć wciąż wypełniał je smutek.

— W takim razie chodźmy. Nie ma co zwlekać — orzekł. 

Podał Diane ramię i poprowadził ją do powozu. Miał nadzieję, że nie zniszczy jej dobrej reputacji. Z drugiej strony nikt w Paryżu go nie znał, Diane zaś była wdową, a nie dostrzegał niczego zdrożnego w spotkaniu dwójki względnie dojrzałych ludzi. Zawsze mógł podać się za wdowca, by nie wzbudzić w ludziach zgorszenia. Nikt i tak nie zorientowałby się, że jednak miał żonę.

— Wyglądasz kwitnąco — rzekł, gdy powóz już ruszył. — Mam wrażenie, że twój żal już minął, przynajmniej w części. 

— Tak... — odparła i zarumieniła się ze wstydu. — Mam wrażenie, że dzięki ślubowi Anne zrozumiałam, że nie mogę wiecznie trwać w żalu, że muszę iść dalej. Maman Jeana mi to powiedziała. Dalej go kocham i płaczę za nim co noc, kiedy ogarnia mnie przerażająca pustka, bo nie ma przy mnie nikogo, kto przytuliłby mnie do piersi... Ale staram się tym już tak nie zadręczać, bo nie wróci go to do życia, a jedynie wyżre mnie od środka... Och, wybacz mi, nie powinnam ci się tak zwierzać, nie chcesz chyba tego słuchać. 

— Nie przejmuj się mną. Jeśli ma ci to pomóc z poradzeniem sobie z tym koszmarem, mów, ile tylko chcesz i o czym chcesz. — Posłał jej blady uśmiech. 

Diane odpowiedziała tym samym.

— Dziękuję. Jesteś naprawdę wspaniałym przyjacielem. 

Gdy powóz w końcu stanął przed Salle Le Peletier, Friedrich wyprowadził madame Potocką na zewnątrz i spojrzał z podziwem na budynek. Gmach opery był niezaprzeczalnie jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie widział w całym swym życiu. Theater an der Wien czy inne opery w Wiedniu zupełnie nie umywały się do potężnej bryły z wieloma oknami i dwoma balkonami w narożnikach.

Westchnął z zachwytu. W jego sercu zapłonęła nowa żądza — wystawić tu swą operę i zostać nową gwiazdą na firmamencie muzycznego wszechświata. Stojąc w cieniu opery czuł, że może się mu to powieść. 

— Podoba ci się? — zagadnęła Diane. 

— Podoba to za mało powiedziane — wydukał. — Jest po prostu... olśniewająca. 

Kobieta zachichotała krótko i poprowadziła go do środka. Friedrich był jej za to ogromnie wdzięczny, bowiem inaczej stałby tutaj do nocy, urzeczony pięknem budynku. 

W środku podobało mu się jeszcze bardziej. Nie mógł oderwać oczu od pełnego złota i kryształowych luster wnętrza. Freski na ścianach syciły jego oczy wyraźnymi barwami. Był tak oszołomiony pięknem opery, że zapomniał na chwilę o Diane. Przypomniał sobie o jej obecności dopiero, gdy zajęli miejsce w loży de Beaufortów. 

— O Boże, wybacz mi, Diane, coś mówiłaś, a ja nie zwracałem uwagi... Na swe usprawiedliwienie mam jedynie nieziemskie piękno tego miejsca. 

Dama posłała mu rozbawione spojrzenie. 

— Och, to zupełnie naturalne. Sama zachowywałam się podobnie, gdy przyszłam tu po raz pierwszy. Piękno tego miejsca jest porażające i nic na to nie zaradzimy. 

De BeaufortowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz