XXVIII. Teściowie i synowe

298 58 242
                                    

W domu Lwowów od jakiegoś czasu panowało radosne ożywienie. Wszyscy ogromnie cieszyli się z brzemienności Charlotte. Dziewczyna, wciąż jeszcze nieco osłabiona po przebytej chorobie, odpoczywała tak długo, jak się dało. Miała na swe skinienie męża, teściową i służbę. Nawet Siergiej był dla niej wybitnie wręcz miły, choć Charlotte zrzucała to na karb jego humorków.

Zaśmiała się na myśl, że starzy ludzie po prostu stawali się zrzędliwi i kręcili na wszystko nosem. Zaraz jednak skarciła się. Ojciec Andrzeja był przecież młodszy od jej własnego, choć zawsze zdawało się jej, że jest na odwrót. Uznała, że to kwestia posiwiałych loków niegdyś czarnowłosego Lwowa. Jean również nie mógł poszczycić się już brązową czupryną, lecz wciąż nie miał tak poszarzałych kosmyków jak Siergiej.

Uśmiechnęła się, kiedy do jej pokoju wszedł uśmiechnięty Andrzej. Przychodził do niej niemal co godzinę, zawsze z czymś smacznym na małej tacce. Raz przynosił ciastko, innym razem herbatę czy sok z porzeczek. Tym razem miał na talerzyku kilka rogalików.

— Kochany, wiem, że chcesz, żeby było mi dobrze, ale nie mogę tyle jeść — rzekła na widok słodkości. — Maman wpadnie w szał, jeśli zbytnio przytyję...

— Nie musisz się nią dłużej przejmować, już z nią nie mieszkasz. — Uśmiechnął się figlarnie, jednak Charlotte nie czuła się przekonana.

— Uwierz mi, że muszę. Przecież ciągle się widujemy.

— Ach, moja słodka Lottie, byłabyś śliczna nawet...

— Proszę cię, nie kończ — wzdrygnęła się z obrzydzeniem. 

Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, jak by wyglądała, gdyby znacznie przytyła. Wiedziała jedynie, że przedstawiałaby wtedy ohydny widok i nie mogłaby znieść swojego ciała. 

W końcu wstała z łóżka i udała się do jadalni na obiad. Nie mogła się przyzwyczaić do tego, jak wyglądały posiłki u Lwowów. Panowała tu dobijająca cisza przerywana tylko przez pomruki Siergieja i cichy chichot Jurija. 

Tak było i tym razem. Ksenia milczała, wpatrując się w talerz, Andrzej zajadał łapczywie zupę, Siergiej złorzeczył komuś pod nosem, a Jurij uśmiechał się do wszystkich. 

Jedynie Charlotte nie jadła. Nie mogła przełknąć tego, co jadano w domu jej męża. Uważała kuchnię rosyjską za ohydną. Nikt nie podawał tu gęstych zup kremów, delikatnych mięs czy wyszukanych ciast. Siergiej przyzwyczajony był do prostego jedzenia i tak też się stołował. 

Patrzyła na talerz, próbując się nie rozpłakać. Była ogromnie głodna, bowiem od śniadania nic nie jadła, czuła jednak, że nie przełknie zupy, w której pływało mięso. W jej domu nikt tak nie jadał. Sam widok tego dania przyprawiał ją o mdłości. Wolała sobie nawet nie wyobrażać, jak musiało smakować. 

— Ile jeszcze będziesz się modlić nad tą zupą? — burknął Siergiej. 

Charlotte drgnęła. Miała nadzieję, że teść nie zauważy jej grymasów, lecz najwyraźniej się przeliczyła. Spłonęła rumieńcem i popatrzyła na męża, mając nadzieję, że ten wyratuje ją z opresji. 

— Przepraszam, po prostu nie jestem głodna — wyjąkała z zakłopotaniem.

— Ale zjedz, kochanie, musisz teraz dbać o swoje maleństwo. — Ksenia uśmiechnęła się do niej łagodnie. 

Siergiej zmarszczył brwi. 

— Niech nie je, skoro nie chce. Nie będziemy jej przecież zmuszać, Kseniu. 

— Jak zawsze jesteś pozbawiony wrażliwości — syknęła Rosjanka. — Jeśli nie będzie dobrze jadła, nasz wnuk albo wnuczka może urodzić się chory!

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now