IX. Przyjęcie stulecia

335 62 267
                                    

— To będzie wspaniałe przyjęcie, zobaczysz, Alex. — Isabelle spojrzała figlarnie na brata. 

Młodzieniec posłał jej łobuzerski uśmiech. Oboje nie mogli doczekać się przyjęcia u von Hochbergów. Isabelle już kilka razy wspominała mu, że to u nich organizowane są najwspanialsze, najdziksze i najbardziej grzeszne spotkania towarzyskie. Wprost nie mógł wytrzymać ze zniecierpliwienia. Chciał już dotrzeć do posiadłości von Hochbergów, wysączyć kilka kielichów wina i znaleźć damę, z którą spędzi resztę nocy. 

Gdy przybyli na miejsce, Alexandre nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Czuł, że ten wieczór będzie cudowny, może nawet najlepszy, odkąd przyjechał do Wiednia. 

W bawialni przywitali ich Amalie i Albert. Młodzieniec pocałował Isabelle, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że na wszystko patrzyli jego siostra i panicz de Beaufort. Gdy się od niej oderwał, Isabelle była cała czerwona. 

— Albercie, nie tutaj... — jęknęła cicho. 

— Gdzie reszta gości? — Alexandre spojrzał pytająco na gospodarzy. 

— Och, niedługo się zjawią, obiecuję. — Amalie uśmiechnęła się do niego. 

— To doskonale. — Uśmiechnął się do siebie. 

Nie miał nic przeciwko spędzeniu nocy w towarzystwie Amalie, wolał jednak wypróbować inną damę, gdyż możliwości hrabianki von Hochberg już znał.  

Po chwili goście zaczęli się schodzić. Alexandre nie mógł odwrócić wzroku od pięknych pań, które wchodziły do pomieszczenia i posyłały mu uwodzicielskie spojrzenia. Miały na sobie suknie we wszystkich barwach tęczy, z piórami, falbanami, kokardami lub błyszczącymi koralikami. Łączyło je to, że każda miała znaczny dekolt. Alexandre był w siódmym niebie. 

— Och, pan jest pewnie bratem hrabiny von Altenburg — westchnęła piękna, ciemnowłosa dama, muskając dłoń młodzieńca i patrząc mu prosto w oczy. 

— Jak wiele pani o mnie słyszała? — Rzekłszy to, podjął jej grę i ujął jej dłoń, którą zaczął pieścić.

Sprawiało mu to niewymowną przyjemność, podobnie jak damie. Posłała mu pełen błogości uśmiech i rzekła uwodzicielsko: 

— Wystarczająco, by wiedzieć, że nie jest pan byle kim. 

— Chciałaby się pani przekonać, czy te pogłoski są prawdziwe?

— Z chęcią — odparła i spojrzała na niego swoimi błyszczącymi oczyma. 

Alexandre słyszał krzyki i śmiechy wokół niego. Nogi tańczyły mu w rytm muzyki, która dobiegała z sali balowej. Uśmiechał się, gdy do jego uszu dobiegał odgłos odkorkowywanych butelek szampana. Niemal czuł przyjemne mrowienie jego bąbelków na podniebieniu. Zawsze nieco go drażniły, lecz efekt przyćmiewał wszelkie niegodności. 

Po wychyleniu kilku kieliszków (nie liczył, ile dokładnie wypił) bezwstydnie tańczył na środku ogromnego pomieszczenia, tuląc do siebie kuszącą Włoszkę. Co rusz szeptała mu czułostki i nieprawości w języku Dantego. Alexandre'a doprowadzało to do szaleństwa. Zauważył, że Isabelle zniknęła gdzieś z gospodarzem po dwóch godzinach, lecz bawił się zbyt dobrze, by się tym przejmować. 

Wir zabawy tak go pochłonął, że sam już nie pojmował, co się z nim działo. Przed oczyma przewijały mu się kolejne kielichy alkoholu i kobiety, a później feeria niekoniecznie odzianych ciał i karty. Nad ranem tak rozbolała go głowa, że rzucił się na małą sofkę w bawialni i zasnął, wycieńczony zabawą. 

De BeaufortowieOù les histoires vivent. Découvrez maintenant