LXVI. Diane podejmuje decyzję

232 41 172
                                    

Gisèle nie mogła doczekać się premiery. Oczyma wyobraźni widziała już, jak za kilka tygodni staje na scenie, by przemienić się w Sylfidę i odtańczyć jej dramatyczną historię. Za cel postawiła sobie wywołanie u widzów tak gwałtownych emocji, jakie ona przeżywała za sprawą panny Taglioni tamtego dnia, gdy wraz z ojcem poszła na premierę spektaklu.

Ach, kiedy to było! Od tamtego czasu minął zaledwie rok, a jej życie zupełnie się odmieniło. Nie była już małą, głupiutką Gigi, która balet znała jedynie ze sceny i lekcji niechętnie opłacanych przez ojca. 

Przez ten czas wszystko się zmieniło. Przeżyła dwa rozrywające jej młodzieńcze serce rozczarowania miłosne. Wtedy gorzko rozpaczała, lecz w końcu uznała, że to, co spotkało ją ze strony Aleksandra i Maximiliena, tylko się jej przysłużyło. Dzięki swoim smutnym przeżyciom mogła się łatwiej wcielić w Sylfidę, a w przyszłości także w inne romantyczne heroiny.

Spojrzała na swoją spódnicę do ćwiczeń. Uwielbiała to, jak warstwy materiału układały się, gdy wirowała. Spódnica odsłaniała jedynie jej zgrabne łydki. Żałowała, że nie można było nosić delikatnych, krótkich sukienek i spódniczek dosłownie wszędzie. Nie rozumiała, co było takiego gorszącego w kobiecych nogach, że damy musiały je zakrywać. Ojciec z kolei mógł się pokazywać w spodniach za kolano i pończochach, ile chciał, choć ostatnia moda rezygnowała z eksponowania męskich nóg, co ogromnie ją cieszyło. Kobiety też mogły nosić nieco krótsze suknie niż dawniej, dużo zdaniem Gigi wygodniejsze. Umarłaby chyba, gdyby miała chodzić w czymś tak długim, jak suknie, w których matka prezentowała się w młodości. Widziała je na licznych obrazach namalowanych przez biednego wuja Hugona i choć uważała je za całkiem ładne, sama chyba w żadną z nich by się nie odziała.

— Gisèle, jesteś już gotowa? — Dobiegł ją nagle głos jednej z tancerek.

— Prawie! — odparła i zaczęła wdziewać na siebie spódnicę.

Gdy się ubrała, wyszła na zewnątrz. Przed nią stała drobna blondyneczka o delikatnych rysach twarzy. Teraz jednak wcale nie wyglądała łagodnie. Marszczyła nosek, jakby właśnie powąchała czegoś nieświeżego, i spoglądała na Gisèle krytycznie spod zmarszczonych brwi.

— Długo na mnie czekacie? — zapytała Gigi jakby nigdy nic.

— Masz jeszcze czas. Po prostu chciałam z tobą pomówić.

— O jejku, o czym? Jesteś Gianna, prawda?

— Tak. Chciałabym z tobą porozmawiać o Marku. Dziewczęta mówią, że znalazłaś się tu tylko dlatego, że dałaś mu się uwieść, ale ja widzę, że jeszcze do tego nie doszło. Inaczej by cię traktował...

— Do niczego między nami nie doszło.

— Wiem. Ale wiem też, że on właśnie do tego zmierza. Dlatego proszę cię, uważaj na siebie, Gisèle. Jeśli w istocie pomógł ci się tu dostać, to pamiętaj, że nie zrobił tego z dobroci serca. Uwierz mi, wiem, co mówię.

Gisèle jednak nie wierzyła. Mark nie był takim typem człowieka. A nawet jeśli chciałby od niej czegoś więcej niż pocałunku, nie było to sprawą nikogo innego poza nią i Markiem.

— Mark to dobry człowiek, a ty jesteś o mnie zazdrosna — wypaliła ostro, zaciskając dłonie w drobne piąstki i posyłając jej pełne oburzenia spojrzenie. — Nie dam ci się przekonać, że jest inaczej!

— Ja naprawdę chciałam tylko pomóc, Gisèle... I nie, nie jestem zazdrosna. Ja już swoje w tym balecie przeżyłam i nie potrzebuję grać głównej roli, zwłaszcza u boku kogoś takiego — prychnęła. — Ale zrobisz, jak uważasz. Żeby nie było, ja cię ostrzegałam.

De BeaufortowieDonde viven las historias. Descúbrelo ahora