LIV. Diane wpada w gniew

247 49 157
                                    

Gisèle od tygodnia nie wyszła ze swojej sypialni. Straciła jakąkolwiek ochotę na to, by choćby wyjść z pokoju. Bo po co miała to czynić, skoro Sasza jej nie chciał?

Nie zamierzała się stroić, czesać czy perfumować. Najwyraźniej była brzydka i do niczego się nie nadawała, a Sasza dopiero po jakimś czasie zorientował się, że nie chce mieć takiej żony. Tylko dlaczego musiał dać jej nadzieję, by później tak boleśnie ją zranić? 

Nie chciała nawet wyjść do rodziców, którzy usilnie namawiali ją do opuszczenia swojej alkowy. Nie widziała ku temu większych powodów. Skoro Sasza jej nie potrzebował, inni też mogli się bez niej obyć. 

Ignorowała Andrégo, który dobijał się do jej drzwi, nie zwracała też uwagi na dziecięcy głosik Victora, który stał w korytarzu i błagał ją o to, by przyszła się z nim pobawić. 

Któregoś dnia matka bez pytania weszła do jej pokoju. Camille dość miała już zachowania córki. Uważała je za przesadzone i zupełnie nieadekwatne do sytuacji. Osąd ten był może nieco nazbyt surowy, lecz Camille nie miała zamiaru dłużej znosić zachowania córki. 

— Gisèle, nie zdzierżę już twojego zachowania — oświadczyła bezpardonowo i wbiła w córkę pełne oburzenia spojrzenie. 

Gisèle tylko jęknęła, nie zaszczycając matki choćby przelotnym spojrzeniem swych niebieskich oczu. Camille jednak nie zamierzała dać się tak łatwo zbyć. Postanowiła pomówić z córką i zamierzała osiągnąć swój cel. W końcu po to tu przyszła. 

— Ależ maman, ja też tego dłużej nie zniosę! Więc leżę i leżę i czekam, czy ten ohydny los się odmieni, czy może już zawsze będę musiała cierpieć. 

— Siedząc tutaj i się nad sobą roztkliwiając, nic nie osiągniesz. Nie zachowuj się tak. 

— Ale kiedy ja chcę — naburmuszyła się dziewczyna. 

Camille spojrzała na nią gniewnie i już miała coś rzec, gdy Gisèle podjęła:

— Nie chcę, bo nie wiem, po cóż miałabym wstawać. Jestem brzydka, głupia i nikt mnie nie chce. Równie dobrze mogłabym umrzeć. 

— Nawet tak nie mów! — Camille zmroziła ją wzrokiem. 

Nie zamierzała dłużej tolerować takiego zachowania córki. Nie po to wydała ją na świat w ogromnym bólu, by teraz słyszeć z jej ust takie słowa. 

Chciała jeszcze na nią nakrzyczeć, lecz po chwili dotarło do niej, że tym sposobem niewiele zyska. Wszak Gigi mogła robić z siebie widowisko, lecz równie dobrze mogła naprawdę cierpieć. Camille sama przecież doskonale wiedziała, jak bardzo boli utrata ukochanego. Sama przecież przez nią przeszła. Ból, który wtedy ją ogarnął, był porównywalny chyba tylko ze śmiercią Hugona i utratą jej dzieciątka. 

Przysiadła przy Gisèle i ujęła jej dłoń. Nie powinna jej tak traktować. Dla niej może i reakcja Gigi była przesadzona, lecz nie powinna ignorować cierpienia córki.

— Przepraszam, Gigi... — wyszeptała, gładząc córkę po ramieniu. 

Gisèle podniosła głowę i spojrzała na matkę łagodnie. Oczy miała pełne łez. Camille poczuła, jak jej serce przeszywa bolesny skurcz. Gisèle naprawdę cierpiała, a oni zbagatelizowali jej problemy. 

Nic nie bolało jej tak bardzo, jak męki dzieci. W ostatnim czasie było ich tyle, że Camille zdawało się, że przekroczyli dopuszczalną granicę zła obecnego w ich życiu. Alexandre nie sprawiał wrażenia zadowolonego ze swojego mariażu, Belle tak cierpiała w małżeństwie, że uciekła, a Diane przeżywała męczarnie, będąc przy nadziei z nieślubnym dzieckiem, nie wspominając już o Charlotte. Najwyraźniej jednak los wciąż szykował dla nich kolejne przeciwności. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now