Jean uśmiechnął się do siebie, gdy zajechał pod posiadłość wynajmowaną przez Camille. Mieszkali już tutaj, gdy przyjechali do Rzymu w 1816 roku wraz z czwórką dzieci. Jean doskonale pamiętał tamte dni. Odbudowywali wtedy swą relację nadszarpniętą przez jego wybryki spowodowane powojenną traumą. Spłonął rumieńcem na wspomnienie nocy, które spędzili w Rzymie. Krótko po tym wyjeździe Camille dowiedziała się, że oczekuje kolejnego dziecka. Wtedy byli jeszcze piękni i młodzi. Westchnął, odrzuciwszy grzeszne myśli, i zapukał do drzwi.
Nie mógł doczekać się, aż ujrzy żonę. Co prawda nie widział jej ledwo od trzech tygodni, lecz coraz bardziej brakowało mu jej pocieszających słów, pełnych miłości spojrzeń i czułych pocałunków. Nie lubił się z nią rozstawać. Niedawno wróciła z Wiednia, a teraz znów go opuściła.
Lokaj otworzył drzwi i wprowadził go do domu. Wszedł do przestronnego przedsionka i rozejrzał się. Nic nie zmieniło się, odkąd tu ostatnio był. Podłogę wciąż zdobiła mozaika układająca się w ogromną kolorową muszlę, a na ścianach wisiały pejzaże przedstawiające krajobrazy Capri.
Rozdysponował bagaże i udał się na piętro. Wiedział, że Camille będzie najprawdopodobniej przebywała w buduarze. Spędzała tam całe dnie, leżąc na szezlongu i czytając. Czyniła to nawet, będąc całkiem zdrową, miał więc pewność, że i teraz tak było.
Istotnie, Camille rozłożyła się na małej sofce z książką o historii antycznego Rzymu. Jean uśmiechnął się na jej widok. W Italii zawsze czytała coś na temat jej historii. Podobał mu się jej głód wiedzy. To cenił w niej najbardziej.
— Dzień dobry, kochana — wyszeptał cicho.
Kobieta zerwała się gwałtownie z kanapy i spojrzała na niego ze zdumieniem. Oczy otworzyła tak szeroko, że z gardła Jeana wydobył się krótki, cichy śmiech.
— Zdumiałem cię? — zapytał.
— Nieco — odparła, rumieniąc się. — Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie, aczkolwiek bardzo mnie to cieszy. — Posłała mu promienny uśmiech. — Siadaj.
Mężczyzna skinął głową i zajął miejsce na małej sofce. Cieszyła go bliskość żony. Zdążył już za nią zatęsknić. Objął ją ramieniem i ucałował w skroń.
— Lottie już się polepszyło? — Camille spojrzała na niego z troską.
— Tak, byłem u niej tuż przed wyjazdem. Jest już niemal całkiem zdrowa. Na szczęście to tylko przeziębienie, choć obawiałem się, że może i ją dopadło to paskudne choróbsko, co ciebie...
— Całe szczęście... — odetchnęła z ulgą. — Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby moja mała córeczka odziedziczyła to po mnie... Ach, mała... Jest już taka duża!
— Ani się obejrzymy, a będziemy mieli kolejne wnuki — zaśmiał się.
— Och, tak... Pójdziemy na spacer?
— Gdzie cię ciągnie?
— Do Watykanu. Chodź, wiem, jak lubisz podziwiać bazylikę — rzekła Camille z uśmiechem i dała mu znać, by wstał.
Nie udali się tam jednak od razu. Najpierw zjedli wspólnie obiad, a później Jean uciął sobie drzemkę po podróży. Camille w tym czasie zajęła się przygotowaniem małej niespodzianki, która miała na niego czekać, gdy wrócą ze spaceru. Kiedy Jean się obudził, a jego żona zmieniła suknię na elegantszą, wsiedli w powóz, który zawieźć ich miał do Watykanu.
Hrabina de Beaufort wtuliła się w pierś męża i wciągnęła w nozdrza zapach jego wody kolońskiej, za którym tak tęskniła w czasie ich rozłąki. Od zawsze używał tej samej. Jej przyjemna woń uderzyła Camille już tamtego dnia na balu u Renardów. Na jej prośbę nigdy jej nie zmienił, choć kilka razy miał na to chęć.
YOU ARE READING
De Beaufortowie
Historical FictionTom III De La Roche'ów De Beaufortowie przeżyli już wiele rodzinnych tragedii i zawirowań w otaczającym ich wielkim świecie. Ostatnie lata przygniotły ciężarem nieszczęść kolejne pokolenie. Diane po tragicznej śmierci męża próbuje ułożyć swoje życie...