XLVII. Rozterki hrabianek de Beaufort

312 55 308
                                    

Diane jęknęła. Nie mogła już patrzeć na surowe oblicze ojca. Miała wrażenie, że pokryła je gradowa chmura, która już nigdy go nie opuści. 

Wbiła spojrzenie w swoje paznokcie. Były obgryzione niemal do krwi. Wszystko z nerwów. Obawiała się, że już nigdy nie uzyska ojcowskiego przebaczenia, że Jean będzie na nią obrażony aż do śmierci. 

— Papo, proszę, wybacz mi... — jęknęła, wciąż patrząc na swoje dłonie. — Na niczym tak bardzo mi nie zależy, jak na tym, byś mi odpuścił...

Jean westchnął. Nie patrzył na córkę, nie mogąc znieść jej pełnego smutku spojrzenia. Naprawdę chciał jej przebaczyć, lecz nie potrafił. Trudno mu było pogodzić się z tym, że jego najdroższa, malutka córeczka stała się dorosłą kobietą, która kochała, nienawidziła i pożądała z wielką siłą. 

Wciąż przypominał sobie tamte chwile sprzed ledwo kilku lat, gdy była panienką i uczęszczała wraz z nim na bale. Zadebiutowała ledwo sześć lat temu, by po dwóch wiosnach wyjść za mąż. Po kolejnych dwóch została wdową, a po jeszcze następnych...

Wolał o tym nie myśleć. Lepiej mu było karmić się iluzją, że Diane wciąż jest dziewczynką. 

— Nie potrafię, Diane. Nikt mnie jeszcze tak nie rozczarował. Jak mogłaś?

— To był impuls, krótka chwila głupoty, jakiegoś miłosnego szału... Naprawdę nie chciałam, by to się tak skończyło. Nie przypuszczałam... Och, papo, na pewno znasz to uczucie, kiedy nie możesz nasycić się ukochaną osobą tak bardzo, że tracisz zmysły... To piękne, ale i zgubne. 

Jean skinął jej głową. Doskonale znał tę słodką, odurzającą woń, która ogarniała kochanków w chwilach czułości. Doświadczył jej nieraz. Wiedział, z jaką mocą potrafiła ogarnąć człowieka. Trudno było się jej oprzeć. 

Rozumiał motywy postępowania córki, lecz wciąż nie chciał się z pogodzić z jej uczynkiem, gdyż oznaczałoby to przyznanie się do klęski wychowawczej. Żadne z jego dzieci nie okazało się takie, jakie chciał. Alexandre od zawsze zachowywał się jak diabeł, którego nie dało się poskromić. Charlotte i Gisèle były rozwydrzonymi panienkami, które myślały, że wszystko im się należy. André również uwielbiał zabawy, które nie przystały przyzwoitemu młodzieńcowi. A Victor... Co prawda odznaczał się spokojem i dobrym wychowaniem, lecz Jeanowi zdawało się, że brakowało mu nieco charakteru, podobnie jak Robertowi. Jedynie Diane była jego pociechą, zawsze uprzejma, grzeczna, posłuszna. Nigdy nie wybrzydzała, nie narzekała, zawsze słuchała rodzicielskich poleceń. Była doskonałą matką i żoną, służyła pomocą bliźnim i dbała o rodziców. 

A teraz popełniła najgorszy z możliwych błędów, ten sam, który stał się udziałem jej matki lata temu, a nawet jeszcze gorszy. 

Czy naprawdę  był tak okropnym ojcem, że żadne z jego dzieci nie postępowało tak, jakby sobie tego życzył?

Otrząsnął się. Nie mógł nic poradzić na to, że Bóg dał mu potomków o charakterach, których ukształtowaniu nie podołał. Najwyraźniej był na to zbyt słaby. 

— Tak, dziecko, wiem, co to znaczy być ogarniętym przez pożądanie, ale to cię nie usprawiedliwia, nie w moich oczach. Musisz ponieść konsekwencje swoich czynów. A teraz idź, powóz już czeka. 

Diane westchnęła. Myślała, że uda się jej załagodzić spór z ojcem, nim wyjedzie, lecz najwyraźniej nie miało się to stać jej udziałem. Jęknęła spojrzała na niego z nadzieją. Myślała, że ojciec ją przytuli, lecz ten nawet się nie poruszył. 

— Papo, nie przytulisz mnie? — zapytała ze smutkiem. — Czy nie pożegnasz się ze mną?

— Ja... ja... — jęknął. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now