XXV. Dwa przyjęcia

363 57 406
                                    

De Beaufortowie spędzili cały wieczór na przygotowaniach do kolacji u Ashworthów. Camille nie mogła zdecydować się, którą suknię powinna ubrać. Od obiadu czuła dziwny ucisk w brzuchu. Był on wynikiem jej obaw o przebieg spotkania. Czy James i Jean będą potrafili pomówić ze sobą jak dorośli ludzie? Czy w końcu dojdą do porozumienia? Co prawda przyczyny istniejącego między nimi konfliktu były poważne, lecz przecież nie mogli żywić wobec siebie urazy przez całe życie. Camille nigdy nie darzyła Jamesa uczuciem i Jean doskonale o tym wiedział. Dlaczego więc wciąż pielęgnował w sobie gniew wobec Anglika?

Westchnęła ciężko, patrząc na wiszące w garderobie suknie mieniące się złotymi i srebrnymi nićmi. Czuła, że jeśli wybierze zbyt wydekoltowaną kreację, Jean wybuchnie złością i zarzuci jej próbę ponownego uwiedzenia Jamesa, z kolei wszystkie te toalety, które nie mogły poszczycić się głębokim dekoltem, były zdecydowanie za skromne nawet jak na wieczór w towarzystwie przyjaciół. 

W końcu wybrała dość starą, ciemnozieloną suknię bez żadnych ozdób. Nie miała dzisiaj nastroju na zbytnie strojenie się. Równie dobrze mogłaby odziać się w łachmany, nie zrobiłoby jej to wielkiej różnicy, bowiem dopadły ją okropne, czarne myśli na temat swego zdrowia i relacji z Antoniem. 

Obawiała się powiedzieć mężowi, że pozuje do rzeźby, która później ma być wystawiona w jednym z muzeów, o ile jej twórcy dopisze szczęście. Jeanowi na pewno nie spodobałby się taki koncept. Dla niej jednak ta perspektywa była ogromnie kusząca, bowiem pozwalała zachować pamięć o jej urodzie na wieki, póki istnieć będzie rzeźba. 

Zaraz uspokoiła się myślą, że przecież ostatnim razem Antonio rzekł jej, iż nie będzie czynił jej trudności, gdyby zechciała jednak kupić jego dzieło. Tak, to była jedyna słuszna droga. Kiedy posąg będzie już ukończony, zapłaci za niego odpowiednią sumę i sprezentuje go Jeanowi. 

Uspokojona tym konceptem, odziała się w suknię, poprawiła włosy i wyszła z garderoby. Ku jej zdziwieniu, tuż przy drzwiach czekał na nią mąż. Wytrzeszczył szeroko oczy, widząc jej skromne odzienie. 

— Camille, co się stało? Dlaczego ubrałaś się tak prosto? Zupełnie nie przypominasz siebie... I gdzie jakaś biżuteria? — zapytał. 

— Uznałam, że jest mi niepotrzebna. Nie mam zamiaru stroić się dla Jamesa. 

— Podoba mi się to. — Uśmiechnął się. 

Camille zachichotała i ujęła jego ramię, po czym skierowała się w stronę powozu. Chciała jak najszybciej mieć kolację za sobą. 

Willa wynajmowana przez Jamesa była jeszcze bardziej okazała niż ta, w której na czas wizyty w Rzymie mieszkali de Beaufortowie. Camille skonstatowała, że stan finansów Ashwortha znacznie polepszył się od czasu rozwodu z Liz. Nie było się czemu dziwić, w końcu od tamtego czasu minęło już sześć lat. Cieszyło ją, że James w końcu osiągnął stabilizację. 

Lokaj wprowadził ich do imponującej, ociekającej złotem bawialni. Na suficie namalowano freski przedstawiające bogów rzymskich, jak na gust Jeana zdecydowanie zbyt śmiałe. James i Catalina siedzieli już przy stole. Na widok de Beaufortów wstali i przywitali gości. 

— Bardzo cieszy mnie, że mimo wszystko się tu zjawiliście, moi drodzy — rzekł James. 

Jean posłał mu pełne pogardy spojrzenie, lecz nic nie rzekł. Camille zaś uśmiechnęła się do gospodarzy. 

— Ja też się cieszę. Catalino, wprost promieniejesz — powiedziała. 

— Dziękuję. — Hiszpanka spojrzała na nią z sympatią. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now