V. Prace nad książką

194 35 120
                                    

Danielle ogromnie cieszyła się pobytem w Paryżu. Tęskniła co prawda za Philippe'em, Maxem oraz Paulette, wiedziała jednak, że poradzą sobie bez niej jeszcze przez kilka miesięcy. Claudine zaś potrzebowała jej pomocy jak nigdy wcześniej, bo w piątym stanie błogosławionym nie potrafiła sobie poradzić z pozostałą czwórką dzieci, nawet mimo pomocy niań i guwernantek. Babcia Danielle miała zaś ogromny posłuch wśród młodych de Beaufortów i potrafiła ich zmusić do posłuszeństwa. 

Philippe miał jechać z nią, ale Max potrzebował jego pomocy w kłopotach z fabryką, Danielle uznała więc, że mąż powinien zostać w Ameryce. Miał do niej dołączyć za kilka tygodni. 

Danielle myślała, że choć trochę odpocznie we Francji, nie było jej to jednak dane, bo wciąż krążyła między domami Louisa i Claudine oraz Jeana i Camille. Siostra potrzebowała jej wsparcia chyba jeszcze bardziej niż córka, a i Diane należało okazać nieco zainteresowania i pomagać jej w dążeniach do wydania książki. Powieść Diane po prostu musiała ukazać się drukiem. Danielle zamierzała doprowadzić do tego za wszelką cenę. A przy okazji jej siostrzenica mogłaby znaleźć sobie odpowiedniego mężczyznę. Od tamtej nieprzyjemnej historii z Friedrichem podobno nie związała się już z żadnym, a przecież była piękną i wciąż młodą kobietą. Ten pan Lavatier... On wydawał się naprawdę interesujący i może mógłby pomóc Diane...

Kiedy weszła do domu siostry i przeszła przez korytarz prowadzący do pokojów państwa domu i dzieci, usłyszała gorzki szloch. Ten odgłos tak ją zmroził, że przez chwilę nie mogła się ruszyć. Gdy się otrząsnęła, podeszła do drzwi i zapukała. Gdy nikt jej nie odpowiedział, sama udzieliła sobie pozwolenia i weszła do środka. 

Tam zastała zapłakanego Jeana. Jej serce ścisnęło się na ten widok. Wiele widziała strasznych obrazów w swym życiu, lecz chyba nic nie sprawiło, że ogarnął ją taki żal, jak widok starego, udręczonego Jeana z twarzą czerwoną jak małe, płaczące dziecko i błyszczącymi śladami łez na policzkach. 

— Jeanie, co się dzieje? — zapytała cicho, choć chyba wiedziała, o co chodziło. 

Gdy nie odpowiedział, podeszła bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. Dopiero po chwili odwrócił ku niej głowę i zaszlochał. 

— Ona umrze, Danielle — powiedział głosem tak rozdzierającym serce, że Danielle poczuła fizyczny ból. — Ona umrze, a ja sobie nie poradzę. 

— Jeanie, czy naprawdę nie ma dla niej nadziei?

— Lekarz uważa, że nie, chociaż jej ciągle mówi, że wszystko będzie dobrze. Ale ja wiem, że to koniec. Ona ledwo ma siłę wstać z łóżka, nie wychodzi do ludzi, straciła jakikolwiek sens życia. Ona ma dopiero pięćdziesiąt jeden lat, to nie jest wiek do umierania! — krzyknął rozpaczliwie. 

Danielle musiała przyznać mu rację. Gdyby nie ta okropna choroba, Camille miałaby szansę pożyć jeszcze dwie, a może nawet i trzy dekady. Ale Danielle doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak straszna jest choroba, na którą cierpiała Camille. Hugo i matka byli przecież jeszcze młodsi, gdy gruźlica ich zabrała. 

Nie wiedziała, co powinna powiedzieć Jeanowi, by podnieść go na duchu. Czuła, że nie ma dla niego zbyt wielkiej nadziei. Skoro lekarz tak mówił... On chyba wiedział dużo lepiej, ile jeszcze czasu zostało Camille. 

Przypomniała sobie, jak Jean wiele lat temu wypisywał do niej pełne niepokoju listy z zapytaniem o zdrowie Camille, krótko po tym, jak się poznali. Rozczulał wtedy jej serce swoją troską. I został taki do końca. Tak bardzo żałowała, że Camille nie może być po prostu przeziębiona, tak jak wtedy... 

— Jeanie... — szepnęła i przytuliła go do siebie — skoro... skoro nie ma już nadziei... — te straszne słowa ledwo przeszły jej przez gardło — skoro nie ma nadziei, to chociaż uczyń te ostatnie dni pozbawionymi bólu i trosk. Niech nie martwi się problemami w domu, niech nikt jej nie obarcza swoimi smutkami... Potrzebny jej spokój. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now