XL. Ojcowska troska

368 52 423
                                    

Gisèle nie mogła przestać myśleć o swym nowym znajomym. Maximilien zdawał się jej naprawdę przystojnym, oczytanym i kurtuazyjnym młodzieńcem, nawet jeśli jedynym tematem, na który z nią mówił, była jej uroda. Bardzo się jej to podobało. 

Myślała o tym, jakby to było, gdyby został jej mężem. Na pewno wiedliby pełne szczęścia i radości życie. Chodziłaby z nim na bale i do opery, gdzie prezentowałaby swe wdzięki, a mężczyźni wpatrywaliby się w jej męża z zazdrością, że Pan pobłogosławił mu taką piękną żoną. 

Zupełnie nie zwracała przy tym uwagi na fakt, że Maximilien nie potrafił prowadzić z nią konwersacji na jakikolwiek temat, nie licząc jej osoby. Jeśli już mówił o czym innym, jego przemyślenia były błahe i pozbawione głębi, Gisèle jednak to nie przeszkadzało. Uważała, że mąż powinien prawić jej komplementy i spełniać wszystkie jej zachcianki. Nie myślała o tym, że małżonek musiał zapewnić jej byt, a ona dawać mu miłość i poczucie bezpieczeństwa, co było w ich sytuacji niemożliwe. 

Zupełnie zapomniała o Aleksandrze, z którym przecież miała o wiele więcej wspólnego. Z nim mogła swobodnie mówić o tańcu, muzyce czy malarstwie, lecz Sasza nie szeptał jej tak pięknych słówek. 

Któregoś dnia leżała na sofie w małej bawialni, której używali młodzi de Beaufortowie, i wpatrywała się w sufit. Ku jej zdumieniu do pokoju nagle wszedł ojciec. Był wyraźnie zmartwiony. Gisèle spojrzała na niego ze zdumieniem. Już dawno nie sprawiał wrażenia tak zatroskanego.

— Możemy pomówić, córeczko? — zapytał z troską. 

— Oczywiście, siadaj. 

Jean usadowił się na fotelu stojącym obok kominka i wbił wyczekujące spojrzenie w córkę. Gisèle nie rozumiała, dlaczego tak na nią patrzył. W końcu uzmysłowiła sobie, że powinna się wyprostować. Rodzice przecież zawsze powtarzali jej, że gdy z kimś rozmawia, powinna siedzieć jak dama, nawet jeśli mówi jedynie z rodzicami lub rodzeństwem. Gdy to uczyniła, ojciec zaczął mówić: 

— Widzę, że od czasu naszej wizyty w operze zachowujesz się nieco inaczej, Gigi... — W jego głosie pobrzmiewała nuta tajemniczości. 

— Co masz na myśli? — Spojrzała na niego podejrzliwie.

— Chodzisz jakaś zamyślona, z głową w chmurach, martwi mnie to...

— E tam, przesadzasz, papciu, nic złego nie robię... — prychnęła. 

Czy ojciec naprawdę musiał martwić się tak błahymi sprawami? Na jego miejscu już dawno umarłaby ze zgryzoty, gdyby tak się wszystkim przejmowała. 

— Oczywiście, że nic złego. Ale mimo to martwię się o ciebie. Jesteś moją małą, kochaną córeczką, najmłodszą, ostatnią, która mi została, i to ludzkie, że mam na ciebie baczenie. 

Gisèle miała ochotę prychnąć, gdyż nienawidziła, gdy rodzice prawili jej truizmy, lecz powstrzymała się od tego. Nie chciała sprawić ojcu przykrości. 

— Nie bój się tak o mnie, nic mi nie będzie, kochany. 

— Ale ja obawiam się, że zakochałaś się w tym przyjacielu Alexandre'a. Nie podoba mi się to, dziecinko — rzekł surowo.

Gisèle poczuła się dotknięta. Dlaczego ojciec wtrącał się w jej życie uczuciowe? Nie to było jego rolą. On miał jedynie wyrazić zgodę na jej małżeństwo. Sam przecież rzekł jej już dawno temu, że nie zamierza wybierać jej męża, bo chce, by sama o tym zadecydowała. 

— Nie powinieneś się tym zajmować, papciu. To moja sprawa, w kim się zakochuję. 

— To prawda, ale jedynie częściowo. Będę wielce rad oddać cię za żonę jakiemuś miłemu młodzieńcowi, który o ciebie zadba, ale ten człowiek wygląda podejrzanie. Mam wrażenie, że to jakiś oszust, który przyjaźni się z Alexandre'em tylko dla jego pieniędzy. Muszę pomówić z jego ojcem na temat tego całego Maximiliena...

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now