LXVII. Konfrontacja

166 40 73
                                    

Diane spojrzała na siostrę z lękiem. Konfrontacja nadeszła szybciej, niż się tego spodziewała. Strach rozrywał ją od środka. Obawiała się tego, co rzeknie Belle na jej romans z Friedrichem, na ich dziecko, na te wszystkie miesiące, kiedy żyli tak, jakby jej nie było. Wstydziła się tego. Nawet bardzo. Jak niczego w życiu.

Jeszcze niedawno była biedną wdową pogrążoną w żałobie i starającą się wychować dwójkę malutkich dzieci, a teraz stała się amoralną uwodzicielką wodzącą męża własnej siostry na pokuszenie. Nie miała za grosz przyzwoitości.

Jak mogła dopuścić się takich grzechów? Co musiał myśleć o niej ojciec? A Janek tam, gdzie się znalazł? Czy w ogóle wiedział, co jego żona i dzieci poczynają na ziemi? Czy bardzo rozczarował się jej rozwiązłością i matactwami, którymi karmiła wszystkich dookoła?

Na pewno tak. Musiał czuć się zupełnie jak jego ojciec, a może nawet gorzej. Zginął za ukochaną ojczyznę, o którą walczył dla swych dzieci, a ona zamiast przekazywać im wiedzę i miłość do Polski, oddała serce temu, który odebrał im ziemię ojczystą.

Belle zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem swych błękitnych oczu. Miały taki sam kolor jak te należące do ich matki. Diane doskonale pamiętała, jak Camille obdarzała ją tym spojrzeniem, gdy czyniła coś złego. Nie doświadczyła tego zbyt wiele razy, lecz wciąż miała w pamięci, jakie wrażenie zawsze wywierał na niej ten wzrok. Isabelle utwierdzała ją tak tylko w przekonaniu, że wyrządziła jej okropną krzywdę.

— Belle, przepraszam cię — jęknęła, odwracając się od niej, by nie musieć patrzeć w oczy siostry. — Ja naprawdę nie chciałam tak cię skrzywdzić. Tak, zakochałam się w nim, chyba jeszcze wtedy w Wiedniu, ale ja... Ja nie chciałam... Wtedy, tej jednej nocy... Nie wiem, jak to się stało, broniłam się z całych sił, lecz najwyraźniej niewystarczająco. Wiedz jedynie, że wcale nie miałam zamiaru cię zranić! Byłam z nim tylko raz. Nie przypuszczałam, że będzie miał takie skutki... Nie chciałam ci go odbierać! To po prostu... Gdyby ta noc nie zaowocowała dzieckiem, już nigdy więcej bym nawet na niego nie spojrzała, bo brzydzę się i sobą, i nim po tym wszystkim. Zachowaliśmy się podle i nie mamy żadnego usprawiedliwienia. Nie będę go przy sobie zatrzymywać, jeśli tylko chcesz wrócić... On jest twój. 

W oczach stanęły jej łzy. Kochała Friedricha na swój sposób, może nie tak szaleńczo jak Janka, ale kochała, nawet mimo jego rozlicznych wad. Ale on należał do Belle. Przed Bogiem był jej mężem i miał nim zostać aż do dnia Sądu Ostatecznego. Nie mogła sprzeciwiać się woli Pana.

Isabelle spojrzała na siostrę ze zdumieniem. Z jednej strony była na nią wściekła za zwiedzenie jej męża, nawet jeśli sama dała Friedrichowi przyzwolenie na znalezienie kochanki, lecz z drugiej nie potrafiła się na nią gniewać, choć całym sercem pragnęła wyładować na niej swe wszystkie frustracje.

Ale nie mogła, choć kotłujące się w niej uczucia wrzały coraz gwałtowniej i desperacko szukały ujścia. Diane była najbardziej niewinną osobą, jaka stąpała po tym świecie. Nawet w swym grzechu przypominała czystą, nieskalaną żadną nieprawością lilię.

— Dlaczego nic nie mówisz? — Diane zapytała z wyrzutem.

Isabelle podniosła spojrzenie, by dojrzeć, jak na licu siostry błyszczą łzy. Były niczym małe diamenty toczące się po białym płótnie jej delikatnej skóry.

— Belle, proszę... Jeśli tylko pragniesz, by Friedrich wrócił z tobą do Austrii, ja nie stanę wam na przeszkodzie. To z tobą się ożenił. Ale proszę, pozwól mu co jakiś czas przyjeżdżać do Francji do naszej małej dziewczynki. Nie chcę, żeby się bez niego wychowywała...

Belle poczuła ukłucie w sercu. Miała teraz w rękach los tej małej istotki. Mogła odseparować ją od ojca, tak jak ją własny rodziciel oderwał od matki. Odebrał jej tyle pięknych chwil właściwie bez powodu...

De BeaufortowieOnde histórias criam vida. Descubra agora