XLIX. Małżeńskie spory

309 55 160
                                    

Od czasu wyjazdu Diane i Friedricha w domu de Beaufortów nie działo się zbyt dobrze. Camille wciąż obrażała się na męża i nie chciała z nim zamienić ani słowa. Jean usiłował ją przeprosić, lecz żona nie dawała mu na to szansy. Przyzwyczaił się już do spania w swoim biurze. Lata temu nie było to dla niego zbyt wielkim upokorzeniem, gdyż dzieci nie miały pojęcia o tym, co się działo w domu. Teraz André, Gisèle i Victor wszystko widzieli i przyglądali się poniżeniu ojca i gniewowi matki.

Najbardziej jednak wstydził się przed Gisèle. Odmalował jej przecież tak piękny obrazek rodzinnego szczęścia, a tymczasem ich życie przedstawiało się zupełnie odmiennie. Nie mógł jednak nic zaradzić na to, że nie potrafili dojść z Camille do porozumienia w kwestii córki.

Naprawdę pragnął przebaczyć Diane, przycisnąć ją do piersi i powiedzieć jej, że cokolwiek by się nie wydarzyło, on będzie przy niej wiernie trwał, lecz nie potrafił.

Wiedział, że sam popełnił w życiu gorsze błędy, że zdrada żony była jeszcze ohydniejszą zbrodnią niż romans Diane i Friedricha, lecz nie potrafił przemóc się do córki. O jego grzechu wiedzieli tylko Camille, Delphine i Franciszek, a o błędzie Diane miał się dowiedzieć cały świat, jeśli tylko jego córka popełniłaby choćby jeden fałszywy ruch. Obawiał się o swoje nazwisko, lecz jeszcze bardziej bał się o Diane.

Czuł, że córka kiedyś pożałuje swojego postępowania, że jej sumienie nie pozwoli Diane spokojnie żyć, że już nigdy nie zazna pozbawionego trosk, bo zawsze będzie myślała o swoim nieślubnym dziecku i o tym, by nikt nie dowiedział się o jego pochodzeniu.

Pragnął zgody, lecz nie potrafił się do niej zmusić, bo coś wewnątrz niego się temu sprzeciwiało. Wiedział, że prawdziwy chrześcijanin powinien odpuścić bliźniemu grzechy, zwłaszcza córce, lecz coś mu na to nie pozwalało.

Nie potrafił pogodzić się z tym, że Diane pokochała żonatego, w dodatku męża jej siostry, który miał już dzieci. Obawiał się, że cała ta sprawa wpłynie niekorzystnie na jego wnuki, że Jo i Klarcia doznają uszczerbków moralnych, że będą czuli się źle i niepewnie, kiedy na świecie pojawi się nowe dziecko, którego ojcem nie będzie ich tatuś, a inny człowiek, zupełnie im obcy, w dodatku rodzic kuzynów, z którymi tak wybornie się bawili.

Żałował, że nie zaufał swoim przeczuciom, gdy te podpowiadały mu, że małżeństwo Diane zakończy się tragedią. Mógł przecież chociaż podjąć próbę powstrzymania Janka przed wyruszeniem na wojnę. Wtedy nikt by tak nie cierpiał. Frans dalej miałby ukochanego syna, Diane najdroższego męża, a dzieci najczulszego ojca, jakiego mogły sobie tylko wyobrazić. W życiu Diane nie pojawiłby się żaden Friedrich, a przynajmniej nie w roli kochanka czy potencjalnego przyszłego męża, bo miałaby swojego Janka.

Ale nie mógł już nic na to zaradzić. Zamiast tego musiał uczynić wszystko, by doprowadzić do zgody w swoim małżeństwie. Czuł, że znów tracił Camille. Tyle razem przeszli, lecz wiele razy opuścił ją w potrzebie. Zostawił ją, gdy myślała, że poległ, zanim wysłuchał jej do końca, wyjechał, gdy dowiedział się o Isabelle, a potem, wymawiając się wojenną traumą, uczynił coś tak podłego i plugawego, że nie mógł sobie tego wybaczyć po dziś dzień. Musiał ocalić swój związek, by choć ten jeden ostatni bastion normalności pozostał nienaruszony.

Wszedł do sypialni, nie pukając, chociaż od kilku tygodni pokój nie należał już do niego. Uznał to za zbędne, skoro i on zazwyczaj tam spał. Żona nie miała się czego przed nim wstydzić. Niestety, pomieszczenie było puste. Westchnąwszy ciężko, udał się do buduaru. Tylko tam mogła się znajdować, skoro nie przebywała w alkowie.

Nie omylił się. Camille siedziała przy biureczku i coś szkicowała. Gdy podszedł bliżej, dostrzegł, że był to jego własny portret. Przedstawiał go jednak nie obecnie, a dobre dwadzieścia lat temu.

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now