XXI. Propozycja

352 59 243
                                    

Camille była w Rzymie już od tygodnia. Codziennie spotykała się z Antoniem, który pokazywał jej coraz urokliwsze zakątki miasta. Ich spacery pełne były niesamowitych opowieści o sztuce i historii. Camille podziwiała wiedzę młodzieńca. Zastanawiała się, gdzie też posiadł taką wiedzę. Żałowała, że jej synowie nie przywiązywali takiej wagi do nauki, nie licząc Roberta. Jedynie jego cechowała chęć dowiadywania się nowych rzeczy. 

Tego dnia Camille i Antonio udali się do kościoła Trinità dei Monti. Do położonej na wzgórzu świątyni prowadziły monumentalne, rokokowe schody. Hrabina de Beaufort próbowała policzyć, ile stopni do nich prowadzi, lecz przerosło to jej możliwości. Co rusz gubiła się w połowie i zaczynała od nowa, lecz za każdym razem liczby były inne. W końcu poddała się.

— Pięknie tu — westchnęła z zachwytem. — A te schody... Zapierają dech w piersiach.

— Również tak uważam. Wie pani, że z początku ich tu nie było? Budowniczowie nie zdawali sobie sprawy z tego, że droga leży niżej i nie będzie się dało wejść do kościoła. Dzięki temu Rzym zyskał kolejny skarb architektoniczny. Chce pani obejrzeć wnętrze?

— Tak. Byłam już w Rzymie kilka razy, lecz tego kościoła nie miałam jeszcze okazji odwiedzić. 

— W takim razie chodźmy — odrzekł mężczyzna i podał jej ramię. 

Camille była mu wdzięczna za pomoc. Obawiała się, że jeśli nie będzie się go trzymała, spadnie ze stromych schodów. Gdy dotarli do ich połowy, zatrzymali się, by podziwiać widoki z pierwszego balkonu. Hrabinie de Beaufort zaparło dech w piersiach, gdy ujrzała panoramę miasta rozciągającą się przed jej oczyma. Różnokolorowe dachy mieniły się w blasku słońca, tworząc jedyną w swym rodzaju mozaikę barw. 

— Rzym to najpiękniejsze miasto świata... — westchnęła. 

Poczuła, jak Antonio obejmuje ją od tyłu. Zesztywniała. Nie chciała, by się do niej zbliżał. Traktowała go przecież tylko jak przyjaciela, z którym mogła pomówić o sztuce, jak z Pierre'em lata temu, nie potencjalnego kochanka. Postąpiła w przód, mając nadzieję, że ten się na nią nie obrazi. 

— Idźmy już do kościoła — rzekła stanowczo i skierowała się w górę. 

Świątynia była skromna, zwłaszcza gdy porównywało się ją z innymi kościołami w Rzymie. Białą, skromną fasadę rozczłonowano lizenami. Dzieliły one front na trzy części. Środkową, najniższą zdobiło półkoliste okno. Pozostałe dwie wieńczyły wieże. Prosta balustrada między nimi zdaniem Camille dodawała budowli romantyzmu. Pomyślała, że byłoby cudownie stać tam wraz z Jeanem i podziwiać Rzym z takiej wysokości. Uśmiechnęła się marzycielsko i podążyła ku drzwiom. 

Wnętrze świątyni nie powalało przepychem, nie można jednak było nazwać go skromnym. Kopułę od środka zdobiły freski przedstawiające tych, którzy znaleźli się już w niebiosach. U dołu namalowano Maryję, zaś w samym centrum Boga Ojca. Malunki zdobiły również kolumny prowadzące do wnęk, w których znajdowały się kaplice. Camille nie zwracała na nie zbytniej uwagi, bowiem jej wzrok od razu przyciągnął ołtarz. 

Rządek kolumn otaczający tabernakulum wieńczyły rzeźbione chmury i amorki, w centrum których znajdowało się złote oko Boga. Zwisające z sufitu żyrandole dodawały wnętrzu bogactwa. 

Uklękła w jednej z pierwszych ławek i uczyniła znak krzyża. Niegdyś nie potrafiła skupić się na modlitwie, lecz lata spędzone u boku męża, który cierpliwie uczył ją miłości do Boga, sprawiły, że ufała Stwórcy i zawierzała mu swe problemy. Czasem ich relacja komplikowała się, lecz na ogół hrabina de Beaufort żyła w zgodzie z Panem. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now