XLVI. Spory w rodzinie de Beaufortów

539 52 435
                                    

Diane westchnęła ciężko. Nie miała nawet siły, by wstać z łóżka. Ostatnie wydarzenia okropnie ją przytłoczyły. Żałowała, że doszło do takiej sytuacji. Nie mogła patrzeć na siebie w lustrze. Widziała w nim już oblicze nie dobrej matki, posłusznej córki i owdowiałej żony, lecz amoralnej grzesznicy. 

Oddała się mężowi siostry. Zdradziła ją, nawet dotkliwiej niż Friedrich. Jego Isabelle nigdy nie kochała, a ją darzyła uczuciem. Nie chciała nawet myśleć, jak Belle się poczuje, gdy dotrą do niej wieści o tym, co uczyniła wraz z Friedrichem. 

Nie wzięła pod rozwagę tego, że Belle mogła być zadowolona z takiego obrotu spraw. Nie pomyślała przecież o tym, że Isabelle ucieszyłaby się z tego, że jej mąż ułożył sobie życie z inną kobietą i nie będzie jej więcej dręczył. Nie mogła w zupełności pojąć, jak wyglądało takie małżeństwo bez miłości. 

Nagle, wśród tej okropnej rozpaczy, przed oczyma stanęły jej twarzyczki Józefa i Klarci. Co jej dzieci o niej pomyślą, gdy dowiedzą się, co uczyniła ich matka?

To nie Janek, nie rodzice i nie Belle najbardziej ją martwili, lecz jej dzieci. Janek już nie żył i zapewne cieszył się z tego, że znów kogoś kochała. Rodzice mogli się z tym wszystkim pogodzić albo i nie, lecz wciąż była ich córką i mimo wszystko ją kochali. Belle mogła nigdy nie wrócić do domu, a jeśliby się to sprawdziło, nie dowiedziałaby się o zdradzie męża i siostry. Ale dzieci...

Jej uczynek mógł mieć ogromny wpływ na ich przyszłość. Co jeśli prawda o naturze jej związku z Friedrichem wyszłaby na jaw, a jej dzieci przez to do końca życia byłyby nazywane potomkami ladacznicy, nawet jeśli ona sama już dawno by umarła? Co jeśli Klara nie znajdzie przez to wszystko męża, a Józefa będą wytykać palcami?

Na myśl o zrujnowanej przyszłości swoich maleństw wybuchnęła szlochem. Co pomyślałby o niej Janek, gdyby w istocie ta wizja się ziściła? Miała dbać o swoje biedne sierotki, a tymczasem zaprzepaściła ich szansę na dobrą przyszłość. 

Łzy paliły jej policzki, a szloch rozrywał klatkę piersiową. Nie mogła znieść sytuacji, w której znalazła się z własnej głupoty. Gdyby tylko nie poniosłaby za to kary po śmierci, odebrałaby sobie życie w momencie, w którym o wszystkim się dowiedziała. 

Wtem poczuła, jak ktoś oplata ją ramionami. Podniosła głowę, by ujrzeć matkę. Camille przycisnęła ją do siebie i ucałowała w czubek głowy. Te pieszczoty były czułe i niewinne, jakby wróciła do dzieciństwa. 

Dziwiła się, że to matka przyszła ją pocieszyć. Prędzej spodziewałaby się tu ojca, lecz on najwyraźniej tak się na nią obraził, że nie chciał jej widzieć. Nie dziwiła mu się, lecz mimo wszystko czuła ogromny ból w sercu. 

— Diane, nie płacz, proszę — szepnęła Camille. — Wiem, że to trudna sytuacja, ale jakoś z niej wybrniemy.

— Jesteś tego pewna? Bo ja wcale...

— Tak. Widzisz, o mnie i Belle nikt nie dowiedział się przez tyle lat... A narobiłam jeszcze większą głupotę niż ty, bo nigdy nie kochałam jej ojca. Źle mi z tym wszystkim, bo Belle gdzieś zniknęła, do tego Fritz to jej mąż...
A obie was kocham z całego serca... Ale nie mogę cię potępić. Nie chcę być jak mój ojciec. To nie twoja wina, że pokochałaś akurat jego, tak jak Belle też nie jest winna temu, że nie mogła obdarzyć Fritza miłością. Tak się czasem dzieje i cóż, nic na to nie zaradzimy.  

Diane uśmiechnęła się do niej blado. Doceniała to, że matka chciała ją pocieszyć. Tak. Nie miała wpływu na to, że pokochała akurat Friedricha, który był już żonaty. 

Ale już na to, że dała mu się uwieść, mogła wpłynąć, a zawiodła... 

— Dziękuję ci, maman. Twoje słowa sprawiły, że czuję się nieco lepiej, chociaż wciąż uważam, że to moja wina. Mogłam się mu nie poddawać...

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now