XXVII. Porywy uczuć

313 57 319
                                    

Camille obudziła się w ramionach męża. Uśmiechnęła się na wspomnienie wczorajszej nocy. Wciąż myślała o ustach Jeana z zapalczywością muskających jej rozgrzaną skórę. Westchnęła i spojrzała na jego pogrążoną we śnie twarz.

Wtem wróciły do niej wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia. Znów widziała pełne gniewu spojrzenie Jeana, gdy wyzywał Antonia, i rozsierdzonego artystę. Czuła, jak zapiekły ją policzki. Już dawno nie wstydziła się zachowania męża tak bardzo. Ostatnim razem chyba tamtego wieczoru, gdy odwiedził ich d'Arquien, którego Jean zaczął posądzać o uwodzenie jej. Nie pamiętała już nawet, ile lat upłynęło od tamtej chwili.

Była tylko jedna różnica. Podczas tamtego spotkania był pijany, a z tego, co wiedziała, nie raczył się trunkami od bardzo dawna. Przestał tuż przed przyjściem Andrégo na świat, a w tym roku młodzieniec miał przecież ukończyć osiemnaście lat. Czyżby o czymś nie wiedziała? Czyżby jednak pił? To by tłumaczyło jego gwałtowną reakcję. Tylko czy... czy ośmieliłby się zataić przed nią, że znów się upijał?

Szczerze w to wątpiła. Od czasu tamtego incydentu z Constance mówił jej przecież o wszystkim. To ona była tą, która czasem coś ukrywała. Tak jak fakt pozowania Antoniowi do rzeźby.

Westchnęła ciężko. To nie alkohol był winien wybuchu złości Jeana, lecz ona sama. Gdyby tylko rzekła mu prawdę, nie musiałby się tak zachowywać. A ona dowiodła swym postępowaniem, że mu nie ufała. Jak mogła być dlań tak okrutna? Jean przecież tak ją kochał i dbał, żeby miała w życiu jak najlepiej. Na pewno nie miałby nic przeciwko temu, by pozowała Antoniowi, gdyby tylko zapytała go o zdanie. Tymczasem wszystko zepsuła. Wiedziała, że wczorajsza noc była jedynie wynikiem furii Jeana, który w gniewie stawał się nieobliczalny, i zaraz pewnie zostanie przez niego zbesztana. Oczywiście zasłużenie, z tym nie zamierzała się kłócić. Nie wiedziała, jak sama by zareagowała, gdyby to on pozował jakiejś kobiecie do obrazu czy rzeźby, lecz na pewno nie byłaby zadowolona.

Westchnęła ciężko. Zepsuła to wszystko, co między nimi panowało. Ich zaufanie, wzajemną troskę, czułość...

Chociaż... Może jednak nie? Może Jean przez kilka dni będzie się na nią gniewał, a później przestanie? 

Skarciła się w myślach. W co ona wierzyła? Jean przecież nigdy nie zapominał i nigdy nie wybaczał, jeśli się go nie przeprosiło. I co z rzeźbą? Bardzo pragnęła ujrzeć efekty pracy Antonia, a obawiała się, że mąż jej to uniemożliwi. 

Wtem poczuła dłoń Jeana na swojej talii wzdrygnęła się ze strachu. Obawiała się, że oplecie ją swym ciałem niczym wąż i zacznie ją dusić z zemsty. 

Fuknęła. O czym w ogóle myślała? Choroba przeżarła chyba jej umysł, skoro wyobrażała sobie Jeana w takiej sytuacji. Wiedziała przecież, że nie byłby zdolny do takiego zachowania, nawet w ogromnym gniewie. Prędzej wybiegłby z gniewem z pokoju i nie wracał przez dwa dni. 

Wtem Jean położył rękę na jej piersi, później na ramieniu i podbródku. Drżała, czując jego palący dotyk. Mąż przesunął delikatnie jej brodę w swoim kierunku i złożył długi pocałunek na jej ustach. Drgnęła z rozkoszy. Nie przypuszczała, że po tym wszystkim będzie wobec niej tak czuły. Wolałaby chyba, żeby na nią krzyczał. Wtedy przynajmniej wiedziałaby, czego się po nim spodziewać. 

— Dzień dobry, moja słodka — wyszeptał. 

Camille spojrzała na niego z konsternacją. Czyżby zapomniał o kłótni? Zaraz jednak uśmiechnęła się do męża. Skoro na razie nie wybuchał gniewem, powinna to wykorzystać. 

— Dzień dobry, najdroższy — odparła i złożyła pocałunek na jego policzku. 

Jean przycisnął ją mocniej do siebie i zaczął gładzić jej loki. Camille zawsze drżała, gdy to robił. Od jakiegoś czasu włosy wypadały jej garściami, co ogromnie ją martwiło, nie potrafiła jednak nic na to zaradzić. Obawiała się, że Jean to zauważy, a tego bardzo nie chciała. On jednak zdawał się tym nie przejmować i dalej przesuwał dłońmi po puklach ukochanej. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now