Epilog

188 37 27
                                    

— Czy on popełnił samobójstwo? — zapytał mężczyzna, patrząc na stojącą przed nim madame Lavatier. 

Ta poprawiła swą długą krynolinę i zerknęła najpierw na trzy grube, oprawne w skórę tomiszcza ze złotymi tłoczonymi literami, na których widniały tytuły książek i nazwisko ich autorki — Diane de Beaufort. Potem popatrzyła na człowieka, a w jej oczach zalśniły łzy. Chciały się z nich wydostać, jakby były strużkami wody wypływającej ze strumyczka, ale pozostały jedynie chropowatym wybrzuszeniem na chłodnym lustrze jej oczu. 

— Myślę, że po prostu pękło mu z żalu serce. 

Spojrzała na otaczające ich półki, pełne kolejnych ksiąg oprawnych w skórę, z tłoczeniami na okładkach. Nie miała ochoty rozmawiać z dociekliwym mężczyzną, a przynajmniej taka sprawiała wrażenie. 

— Tak pani myśli? 

— Tak, tak myślę. 

— Diane, chodź już! — Rozległ się nagle czyjś głos. 

Po chwili w pomieszczeniu zjawił się wysoki, szczupły mężczyzna o ciemnych, lekko już przerzedzonych włosach. W ramionach trzymał dwójkę małych dzieci, a trzecie dreptało za rączkę z młodą panienką o ciemnych włosach spiętych w kok. Na ich widok usta madame Lavatier ułożyły się w uśmiech. 

— Już idę, kochany, pan rozmawia jeszcze ze mną o mojej książce! — krzyknęła do mężczyzny. — Rose, pilnuj małej, bo zaraz ci ucieknie!

— To pani jest autorką? — zapytał, płonąc czerwienią ze wstydu. 

— Tak. 

— To dlaczego pani nie wie, czy on się zabił, czy co mu się stało? I co było dalej? Co z jego dziećmi?

— Tego nikt nie wie. Część dalszego ciągu ma pan przed sobą — wskazała na mężczyznę z dziećmi — a co do reszty... Może kiedyś się dowiemy. 


Oto i finał... Myślę, że już jutro dodam podziękowania, bo dziś chyba nie dam rady ich dokończyć. 

De BeaufortowieTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang