De Beaufortowie

By AnOld-FashionedGal

28.9K 4.7K 18.4K

Tom III De La Roche'ów De Beaufortowie przeżyli już wiele rodzinnych tragedii i zawirowań w otaczającym ich w... More

Przedmowa
Postacie
I. Wiedeńskie spotkania
II. Od dawna wyczekiwany ślub
III. Pomyłka Charlotte
IV. Zaręczynowe perturbacje
V. De Beaufortowie w Wiedniu
VI. Sylfida
VII. W towarzystwie
VIII. Małżeńska kłótnia
IX. Przyjęcie stulecia
X. W operze
XI. Powrót do domu
XII. Bal
XIII. Rozmowy szczere i nieszczere
XIV. Pojedynek
XV. Ważkie sprawy
XVI. Decyzje
XVII. Przyjacielska korespondencja
XVIII. Weselne dzwony
XIX. W Italii
XX. Nowe życie młodej madame Lwowej
XXI. Propozycja
XXIII. Spotkanie
XXIV. Co działo się u rodzeństwa de Beaufortów
XXV. Dwa przyjęcia
XXVI. Namiętność i pasja
XXVII. Porywy uczuć
XXVIII. Teściowie i synowe
XXIX. (Nie)odrzucone oświadczyny
XXX. Koniec małżeńskiej beztroski
XXXI. Dwa wesela
XXXII. Trzy listy
XXXIII. Friedrich w Paryżu
XXXIV. Kaprysy Charlotte
XXXV. Wieczór w doborowym towarzystwie
XXXVI. Zakochani Rosjanie
XXXVII. Decyzja Roberta
XXXVIII. Braterska rozmowa
XXXIX. Gisèle, Aleksander i ten trzeci
XL. Ojcowska troska
XLI. Przełomowe chwile
XLII. Konsekwencje pamiętnej nocy
XLIII. Rozczarowanie panny Gisèle
XLIV. Wyjazd Roberta
XLV. Złośliwy los dotyka kochanków
XLVI. Spory w rodzinie de Beaufortów
XLVII. Rozterki hrabianek de Beaufort
XLVIII. Pauline
XLIX. Małżeńskie spory
L. Aleksander poznaje prawdę
LI. Losy buntowników
LII. Sprawy zerwanych zaręczyn ciąg dalszy
LIII. Jean pojmuje pewne sprawy
LIV. Diane wpada w gniew
LV. Włoskie sprawy
LVI. Konflikty narastają
LVII. Rodzinne swary i czułości
LVIII. Nadmierna troska
LIX. Angielski bal
LX. Zbrodnia
LXI. Propozycja
LXII. Kłopoty
LXIII. Szczęścia i nieszczęścia
LXIV. Sercowe dole i niedole
LXV. Gorzki powrót do domu
LXVI. Diane podejmuje decyzję
LXVII. Konfrontacja
LXVIII. Życiowa klęska
LXIX. Ważne decyzje
LXX. Powroty do domu
Księga druga
I. Po latach
II. Bracia de Beaufort
III. Tajemnica Poli
IV. Decyzja pana Lavatiera
V. Prace nad książką
VI. Próby
VII. Przyjęcie u de Beaufortów
VIII. Wypadki przerażające i (nie)przyjemne
IX. Uczucia dochodzą do głosu
X. Potajemny ślub
XI. Rozmowa z matką
XII. Franciszek zawraca ze złej drogi
XIII. Wszystko zaczyna się dobrze układać
XIV. Kolejne dobre wieści
XV. Zaręczyny
XVI. Koniec końców
Epilog
Ogłoszenie
Podziękowania

XXII. Małżeńskie chwile w Rzymie

371 61 283
By AnOld-FashionedGal

Jean uśmiechnął się do siebie, gdy zajechał pod posiadłość wynajmowaną przez Camille. Mieszkali już tutaj, gdy przyjechali do Rzymu w 1816 roku wraz z czwórką dzieci. Jean doskonale pamiętał tamte dni. Odbudowywali wtedy swą relację nadszarpniętą przez jego wybryki spowodowane powojenną traumą. Spłonął rumieńcem na wspomnienie nocy, które spędzili w Rzymie. Krótko po tym wyjeździe Camille dowiedziała się, że oczekuje kolejnego dziecka. Wtedy byli jeszcze piękni i młodzi. Westchnął, odrzuciwszy grzeszne myśli, i zapukał do drzwi. 

Nie mógł doczekać się, aż ujrzy żonę. Co prawda nie widział jej ledwo od trzech tygodni, lecz coraz bardziej brakowało mu jej pocieszających słów, pełnych miłości spojrzeń i czułych pocałunków. Nie lubił się z nią rozstawać. Niedawno wróciła z Wiednia, a teraz znów go opuściła. 

Lokaj otworzył drzwi i wprowadził go do domu. Wszedł do przestronnego przedsionka i rozejrzał się. Nic nie zmieniło się, odkąd tu ostatnio był. Podłogę wciąż zdobiła mozaika układająca się w ogromną kolorową muszlę, a na ścianach wisiały pejzaże przedstawiające krajobrazy Capri. 

Rozdysponował bagaże i udał się na piętro. Wiedział, że Camille będzie najprawdopodobniej przebywała w buduarze. Spędzała tam całe dnie, leżąc na szezlongu i czytając. Czyniła to nawet, będąc całkiem zdrową, miał więc pewność, że i teraz tak było. 

Istotnie, Camille rozłożyła się na małej sofce z książką o historii antycznego Rzymu. Jean uśmiechnął się na jej widok. W Italii zawsze czytała coś na temat jej historii. Podobał mu się jej głód wiedzy. To cenił w niej najbardziej. 

— Dzień dobry, kochana — wyszeptał cicho. 

Kobieta zerwała się gwałtownie z kanapy i spojrzała na niego ze zdumieniem. Oczy otworzyła tak szeroko, że z gardła Jeana wydobył się krótki, cichy śmiech. 

— Zdumiałem cię? — zapytał. 

— Nieco — odparła, rumieniąc się. — Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie, aczkolwiek bardzo mnie to cieszy. — Posłała mu promienny uśmiech. — Siadaj. 

Mężczyzna skinął głową i zajął miejsce na małej sofce. Cieszyła go bliskość żony. Zdążył już za nią zatęsknić. Objął ją ramieniem i ucałował w skroń. 

— Lottie już się polepszyło? — Camille spojrzała na niego z troską. 

— Tak, byłem u niej tuż przed wyjazdem. Jest już niemal całkiem zdrowa. Na szczęście to tylko przeziębienie, choć obawiałem się, że może i ją dopadło to paskudne choróbsko, co ciebie... 

— Całe szczęście... — odetchnęła z ulgą. — Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby moja mała córeczka odziedziczyła to po mnie... Ach, mała... Jest już taka duża!

— Ani się obejrzymy, a będziemy mieli kolejne wnuki — zaśmiał się. 

— Och, tak... Pójdziemy na spacer? 

— Gdzie cię ciągnie? 

— Do Watykanu. Chodź, wiem, jak lubisz podziwiać bazylikę — rzekła Camille z uśmiechem i dała mu znać, by wstał. 

Nie udali się tam jednak od razu. Najpierw zjedli wspólnie obiad, a później Jean uciął sobie drzemkę po podróży. Camille w tym czasie zajęła się przygotowaniem małej niespodzianki, która miała na niego czekać, gdy wrócą ze spaceru. Kiedy Jean się obudził, a jego żona zmieniła suknię na elegantszą, wsiedli w powóz, który zawieźć ich miał do Watykanu. 

Hrabina de Beaufort wtuliła się w pierś męża i wciągnęła w nozdrza zapach jego wody kolońskiej, za którym tak tęskniła w czasie ich rozłąki. Od zawsze używał tej samej. Jej przyjemna woń uderzyła Camille już tamtego dnia na balu u Renardów. Na jej prośbę nigdy jej nie zmienił, choć kilka razy miał na to chęć. 

— Brakowało mi cię — szepnęła i pozwoliła, by wsunął dłoń w jej włosy. 

Uwielbiała, kiedy przesuwał rękoma po jej lokach. Dawało jej to poczucie bezpieczeństwa i pewność, że nie stanie się nic złego. Jean zawsze znajdował na wszystko radę i sprawiał, że się uśmiechała, nie licząc tamtych strasznych dni po jego powrocie z wojny.

— A jak reszta? Diane czuje się już lepiej? — zapytała. 

— Nieco. Wydaje mi się, że po weselu Lottie nieco częściej się uśmiecha, choć wciąż ciągle myśli o Jeanie... Biedny chłopiec... Tak bardzo mi źle z tym, że już go nie ma. Ale kto by pomyślał, że spotka go taki los. Nikt... I te biedne maleństwa. Czasem sobie myślę, że na ich miejscu mogłaś być ty i bliźnięta i nie wiem, która wizja jest bardziej bolesna... 

— Nie mówmy już o tym. — Gdy to rzekła, ciałem Camille wstrząsnął okropny kaszel. 

Jean przycisnął ją mocniej do siebie, jakby obawiał się, że ktoś mu ją zaraz odbierze. Była to prawda, bowiem Śmierć powoli wyciągała ku niej swe kościste dłonie, gotowa w każdej chwili pochwycić ją i zabrać do zaświatów. Czuł, jak jej drobne ciało drży. 

— Cami, czy wystawiałaś się na słońce, kiedy mnie nie było?

— Starałam się. Nie noszę już parasolki, zakładam jedynie szal na ramiona i nieco większy kapelusz, by nie złapać piegów. 

— Oj, głupiutka — zaśmiał się. 

Camille czasem przypominała mu małą, rozkapryszoną dziewczynkę, ledwo wchodzącą w wiek stosowny do bywania w towarzystwie. Tak jak Gigi tupała nóżką, gdy coś jej nie odpowiadało, marszczyła nosek i ciskała błyskawice spojrzeniem. 

Wysiedli niedaleko bazyliki Świętego Piotra. Jean uwielbiał tu przychodzić. Plac ze świętymi stojącymi na kolumnach, tak blisko niego, sprawiał, że zachowywał wiarę w to, że i on kiedyś znajdzie się wśród nich. Ogromnych rozmiarów kopuła napawała go podziwem dla ludzi, którzy zbudowali ją wieki temu. 

Kościół był tak ogromny, że Jean ledwo potrafił objąć go wzrokiem. Uznał, że Stolica Piotrowa zasługiwała na tak piękną i ogromną świątynię oddającą majestat Stwórcy. Wspanialszej w całym swym życiu nie widział. 

Lutowe słońce delikatnie przygrzewało. Jean uwielbiał aurę panującą we Włoszech. Tylko tutaj zimą panowało takie ciepło. Tu mógł w końcu zapomnieć o rosyjskich mrozach i koszmarze, który przeżył ponad dwadzieścia lat temu. Spacer po placu sprawiał, że wszystkie jego zmartwienia pierzchały. Nie musiał w końcu myśleć o chorobie żony, żałobie córki, kłopotach z Alexandre'em i obawach, jakie ogarniały go, gdy myślał o karierze drugiego syna...

Najbardziej jednak podobało mu się wnętrze kościoła. Z zewnątrz bazylika nie wyglądała na tak ogromną. Gdy przechadzał się w środku, zdawało mu się, że znajduje się w zupełnie innym miejscu, jakby trafił do całego nowego świata skrytego w sercu miasta. 

Zdawało mu się, że kaplice i przejścia nigdy się nie skończą. Z zachwytem oglądał złoty sufit, posągi stojące we wnękach ścian i piękne freski. Wyciągał głowę tak wysoko, że rozbolała go szyja od patrzenia w górę. Był tu już wiele razy, jeszcze jako młody chłopiec w towarzystwie ojca, lecz wciąż nie mógł nasycić oczu pięknem bazyliki. 

W końcu usiedli w jednej z tylnych ławek i zaczęli się modlić. Choć Jean nie mógł przeniknąć myśli Camille, gdy wspólnie zanosili prośby do Boga i dziękowali mu za wszelkie dobro, którym ich obdarzał, czuł się, jakby byli jednością, tak jak ślubowali sobie lata temu przed ołtarzem. 

Jeana w czasie modlitwy zawsze ogarniał pełen mistycznego uniesienia spokój. Uczucie to wzmogło się, gdy przebywał w najcudowniejszej świątyni świata. Czuł się tu bliżej Boga, nawet jeśli wiedział, że Zbawiciel jest wszędzie. 

W jego oczach stanęły łzy, gdy błagał go o wyleczenie jego ukochanej żony. Tylko tego w życiu jeszcze pragnął. „Dobry Boże" — prosił w myślach — „ona jest najlepszym, co mi w życiu dałeś. Błagam cię, uratuj ją. Nie poradzę sobie bez mojej Camille. Ona jest powodem, dla którego codziennie wstaję z łóżka. Skoro jesteś dobrym Ojcem, daj mi w końcu zaznać nieco szczęścia u jej boku. Niczego więcej od Ciebie nie chcę, tylko jej zdrowia. A jeśli już musisz mi ją odbierać... Co, jak mam nadzieję, nie będzie konieczne, niech nie cierpi". 

Gdy skończył, usiadł. Widział, że Camille wciąż się modliła. Cieszyło go, że przeszła taką przemianę duchową. Gdy ją poznał, nie wiedziała nawet, jak używać różańca. Po niemal trzydziestu latach modliła się dłużej niż on i dbała o to, by jej dzieci wierzyły w Boga równie gorąco, co ona i jej mąż. Napawało go to dumą. 

Gdy w końcu wstała, podał jej ramię. Powoli wyszli z kościoła, rozkoszując się pięknem jego wnętrz. Po wyjściu podążyli w kierunku Castel Sant' Angelo. Okrągła budowla pyszniąca się nad wodami Tybru z daleka zdawała się niewielka, lecz gdy podeszło się bliżej, okazywało się, że jest naprawdę ogromna. Jej szczyt wieńczył posąg anioła trzymającego w dłoni miecz, postawiony tam w poprzednim wieku. Zdaniem Jeana dodawał on budynkowi pewnej grozy. 

Stanęli na początku mostu świętego Anioła, na którego barierkach ustawiono figury serafinów, i przyjrzeli się warowni. Jean omiótł ją spojrzeniem i złapał Camille za rękę. 

— Spójrz, część tych murów ma tysiąc siedemset lat — rzekł, kręcąc głową z podziwem. — Mało który budynek tyle przetrzymał. Potęga człowieka jest doprawdy porażająca. Ci, którzy położyli te kamienie, od dawna nie żyją, lecz dzieło ich rąk wciąż syci oczy kolejnych pokoleń. Słyszałaś o tej legendzie?

— Której? — Camille spojrzała na niego ze zdumieniem. 

— Ojciec opowiedział mi, gdy byliśmy tu po raz pierwszy, że w czasie trwania zarazy za Grzegorza I nad tymi murami ukazał się anioł chowający miecz. Mówiono, że to oznacza koniec tego piekła. Dla upamiętnienia tych wydarzeń Grzegorz nadał tej budowli nazwę, którą nosi do dziś. 

— Piękna historia — westchnęła Camille. 

Stali tak jeszcze przez chwilę i podziwiali budynek, aż w końcu wrócili pod bazylikę i wsiedli do czekającego tam na nich powozu, który zawieźć ich miał do domu. Wrócili akurat pół godziny przed kolacją. 

— Zobaczymy się przy jedzeniu — rzekła Camille i zniknęła w korytarzu. 

Jean uśmiechnął się do niej i udał się do biblioteki na krótką drzemkę. Potrzebował zregenerować siły po pełnym wysiłku dniu. Gdy się obudził, poprawił fryzurę i udał się do jadalni. Jego żony jeszcze nie było przy stole. Wbił wzrok w talerz i zaczął wybijać palcami rytm jakiejś melodii, którą ostatnio słyszał. 

Wtem do pomieszczenia wkroczyła Camille. Jean otworzył szeroko usta, widząc, w co się odziała. Półprzezroczysta suknia, odsłaniająca jej wdzięki, pamiętała jeszcze czasy ich podróży poślubnej. Któregoś razu Camille ubrała się w nią do kolacji, na co serce Jeana niebezpiecznie przyśpieszyło. Mimo lat wciąż mieściła się w wyzywającą kreację. Spostrzegł, że suknia była nawet na nią nieco za duża. 

— Camille... — jęknął. 

Żona podeszła do stołu, kręcąc zalotnie biodrami, i usiadła naprzeciw niego. Jean nie mógł powstrzymać się od pełnych podziwu westchnień i posyłania jej powłóczystych spojrzeń. Gdy jednak przyjrzał się jej z bliska, dostrzegł jej wystające żebra. Poczuł ucisk w sercu, które pochwycił w swe szpony strach. Dopiero kiedy ujrzał jej ciało w jasnym pomieszczeniu, wystające zza warstwy delikatnego materiału, zrozumiał, jak poważny jest jej problem. W ciemności alkowy chudość Camille nie zdawała się mu aż tak przerażająca. Zmarszczył brwi. 

— Co się dzieje, kochany? — zapytała zdumiona kobieta. — Nie podobam ci się?

— Podobasz, oczywiście, nie przypuszczałem, że masz jeszcze tę suknię, ale... Martwi mnie twój wygląd. 

— Dlaczego?

— Bo... — zawahał się. Nie miał pojęcia, jak powinien ująć w słowa to, co chciał rzec. Obawiał się, że jeśli będzie zbyt bezpośredni, Camille się na niego obrazi, z kolei zbyt łagodne potraktowanie sprawy mogło doprowadzić do zbagatelizowania przez nią problemu. — Źle wyglądasz. Z każdym rokiem jesteś coraz chudsza, a ja już nie mogę na to patrzeć. 

— Jestem chora, kochany, to normalne — odparła łagodnie.

— Wiem, ale nie w takim stopniu. Nie chcę cię urazić, po prostu się martwię... Wyglądasz naprawdę źle. Widzę to teraz po tej sukni. W czasie naszej podróży poślubnej wyglądałaś w niej kusząco, rozpalałaś we mnie żądzę. Dzisiaj też to czynisz, lecz nad tym uczuciem przeważa strach. Obawiam się o ciebie, to tyle. Żeby twój organizm miał siłę walczyć z chorobą, musisz dużo jeść. Wiem, że boisz się o figurę, ale nieco szersza talia wcale nie odejmie ci uroku, a może sprawi, że będziesz zdrowsza. Proszę cię, Cami.

Camille posłała mu pełne smutku spojrzenie. Dostrzegł w jej oczach coś jeszcze — rozczarowanie, że zamiast rozbudzić w nim pożądanie, sprawiła, że zaczął się martwić, oraz wstyd. Nie chciał, by czuła się przez niego niekomfortowo, lecz nie mógł już tak dłużej trwać. 

— Cieszę się, że się o mnie martwisz, kochany, naprawdę to doceniam. Ogromnie cię kocham i dziękuję za twoją troskę. To silniejsze ode mnie. Po prostu... Zawsze miałam tylko urodę i to na niej polegałam. Myśl, że ją stracę... jest po prostu okropna. 

— Ale teraz już nie jesteś panienką szukającą męża, próbującą osiągnąć coś w życiu, tylko moją żoną. A ja kocham cię taką, jaka jesteś, nieważne, jak wyglądasz. Zrozum to. 

— Wiem, ale to silniejsze ode mnie... — westchnęła. Nie miała już sił, by dłużej z nim mówić. Wstyd odbierał jej chęci do czegokolwiek. — Przepraszam. Postaram się... Zadbać bardziej o moje zdrowie. Wiem, że w obecnej sytuacji to konieczne, po prostu wciąż trudno mi wyzbyć się tego, czego nauczono mnie w domu. Papa zawsze powtarzał, że moja uroda to droga do wielkości. 

— Rozumiem cię i nie oceniam wartości, jakie wyniosłaś z domu. — Uśmiechnął się blado. — To nie twoja wina, kochana. A teraz nie mówmy już o tym, tylko jedzmy. I uśmiechnij się, bo brzydko ci z tym grymasem.

Oblicze Camille natychmiast się rozjaśniło. Postanowiła, że uczyni wszystko, byle się o nią nie martwił, nawet jeśli będzie ją to kosztowało jej sylwetkę. Jean miał rację, mówiąc, że jest zbyt szczupła. Wiedziała, że mężczyźni woleli kształtniejsze kobiety, a skoro jeszcze miało się to przyczynić do poprawy jej stanu zdrowia...

Na dobrych chęciach jednak się skończyło, bowiem gdy na stole pojawiła się pieczeń z gęsi, straciła apetyt. Porcja, którą jej podano, była zdecydowanie zbyt duża. W podświadomości widziała już, jak bardzo utyje, jeśli ją zje. Ukroiła kawałek i włożyła go do ust. Mięso smakowało doprawdy wybornie, lecz nie na tyle, by miała skonsumować je całe. Zjadła kilka kęsów i odłożyła widelec, uważając, że zjadła już wystarczająco. 

— Cami... — Spojrzał na nią karcąco Jean. — Proszę, zjedz jeszcze chociaż połowę z tego, co ci zostało. Naprawdę, zrobi ci to dobrze. 

— Ale... Jeśli zjem, to przytyję... — zaszlochała. — Nie chcę. 

Mężczyzna westchnął ciężko. Jej zachowanie miał za infantylne, lecz wiedział, że wbrew pozorom jego przyczyna była poważna. Musiał wykazać się ogromną cierpliwością, by wykorzenić z niej ten strach przed przybraniem na wadze.

— Nie przytyjesz, Cami. Za to w końcu się najesz i nie będzie ci słabo. 

Camille spojrzała cierpiętniczo na talerz. Przerażający głód dręczył ja od dawna, lecz nie zaspokajała go z obawy przed zmianami w jej ciele. Nie pamiętała już, jak to było się najeść. Może powinna to uczynić? Ale co, jeśli... Nie, nie powinna myśleć w ten sposób. Musiała spełnić prośbę Jeana. W końcu jego dobre było najważniejsze.

— No dobrze — odparła i zjadła kolejny kawałek. 

Pieczeń okazała się naprawdę smaczna. Pochłaniała kolejne kęsy z coraz większym smakiem, choć wciąż przeżuwała je bardzo ostrożnie, jakby czegoś się obawiała. Kilka łez spłynęło po jej policzkach. Co jeśli przytyje tyle, że nie będzie już atrakcyjna, a brzydka? Pamiętała jeszcze, jak koszmarnie wyglądała po urodzeniu ostatniego dziecka. Nie chciała znów wrócić do tamtego stanu. Musiała jednak to zrobić, nawet jeśli kosztowało ją to psychiczne męki. Dla Jeana. Gdy w końcu opróżniła trzy czwarte talerza, mąż uśmiechnął się do niej i rzekł:

— O to mi chodziło. Czujesz się lepiej niż zazwyczaj?

Camille zastanowiła się. Rzeczywiście, ucisk w żołądku nieco się zmniejszył. Czuła się dziwnie, nieco obco, ale w gruncie rzeczy dobrze. Miała w sobie więcej sił niż normalnie. 

— Tak. Ale proszę, nie jedzmy już deseru — jęknęła przeciągle. — Czuję, że go nie przełknę, a tobie nie jest potrzebny. Dobrze wiesz, że powinieneś dbać o swoją sylwetkę, bo niedługo będziesz przypominał beczkę — zaśmiała się cichutko. 

— No dobrze, jak moja królowa sobie życzy. To już i tak ogromny sukces, że wmusiłem w ciebie większą kolację niż zazwyczaj. 

Camille spojrzała na niego z zadowoleniem i wstała od stołu. Jean uczynił to samo. Gdy przeszyła go swoim uwodzicielskim spojrzeniem, poczuł, jak po jego ciele przebiegają przyjemne dreszcze. Posłał jej figlarny uśmiech i podążył za żoną. 

Gdy weszli na piętro, Camille zaczęła uciekać przed mężem i śmiać się jak mała dziewczynka. Czuła się beztrosko, jakby wcale nie miała ósemki dzieci i wielu tragedii za sobą. Gdy byli sami, mogła pozwolić sobie na swobodniejsze zachowanie i zupełne nieprzejmowanie się obowiązkami. Jean przyśpieszył kroku, by móc ją dopaść, lecz żona była od niego szybsza. Złapał ją dopiero przy drzwiach sypialni. Przysunął jej drobne ciało do swojego i złożył na ustach Camille długi, namiętny pocałunek. Kobieta zaśmiała się figlarnie i pozwoliła, by otworzył drzwi do sypialni. Nawet nie wyobrażała sobie, że tak ogromnie za nim tęskniła. 

Kolejnego dnia Camille wyszła gdzieś po śniadaniu. Jean nie wiedział, gdzie mogła się udać, uznał jednak, że miała prawo do swych małych sekretów. Z myślą, że najprawdopodobniej wybrała się na spacer po szwalniach, by sprawdzić, co noszą Włoszki, sam postanowił zrobić sobie małą przechadzkę po Rzymie. 

Uwielbiał Wieczne Miasto. Uważał je za najpiękniejsze na świecie. To w Paryżu znajdował się jego dom, lecz czuł, że mógłby zamieszkać w Rzymie. Ubóstwiał spacery po jego wąskich uliczkach i podziwianie zabytków z dawno minionych epok. 

Tego dnia postanowił przejść się do fontanny di Trevi. Często chodzili tam z Camille, lubił jednak pokontemplować przy niej w samotności. Monumentalna fasada fontanny wyglądała, jakby byłą częścią osobnego budynku. W centrum stały figury przedstawiające Okeanosa oraz dwóch trytonów. Jean doceniał kunszt, z jakim wyrzeźbiono każdy mięsień postaci. Podobały mu się również stojące na balustradzie personifikacje pór roku. 

Gdy tak przyglądał się gładkiej jak lustro tafli wody, ogarniały go różne myśli. Błądził po ścieżkach swego umysłu od żałoby Diane przez małżeństwo Lottie aż po edukację Roberta. Marzyło mu się, by choć jeden jego syn studiował we Włoszech. Miałby wtedy pretekst do częstszego odwiedzania Rzymu czy innego miasta Italii. Alexandre nie skończył żadnych studiów, uznając, że nie są mu one do niczego potrzebne, z kolei André został absolwentem szkoły oficerskiej dla synów arystokratów i miał zacząć robić karierę w armii. O przyszłości Victora jeszcze nie myślał, chłopiec bowiem spędzał czas w dużej mierze na zabawie, lecz kwestia edukacji Roberta bardzo go ostatnimi czasy zajmowała. 

Zaczął myśleć również o Camille. Miał nadzieję, że pobyt tutaj nie tylko pomoże jej w wygraniu z chorobą, lecz sprawi, że w końcu pojmie, że nie powinna tak troszczyć się o swą sylwetkę. Nienawidził tego, że musiał co jakiś czas ranić ją, przypominając jej o tym, że prezentuje się niezdrowo, lecz uspokajał się myślą, że czynił tak przecież z troski o nią.  

Stał tak jeszcze długo, wpatrując się w przejrzystą wodę, aż w końcu odwrócił się i już miał ruszyć ku wynajętej na czas pobytu w Rzymie posiadłości, gdy stanął twarzą w twarz z wysokim, szczupłym mężczyzną o pociągłej, poznaczonej zmarszczkami twarzy. Jego przerzedzone włosy kiedyś musiały być brązowe, lecz obecnie całe niemal już posiwiały. Trzymał za rękę niską, kształtną damę o wydatnych ustach i dużych, czarnych jak węgielki oczach. Oliwkowa karnacja pięknie komponowała się z czarnymi włosami, których kosmyki łagodnie opadały na jej twarz. Miał wrażenie, że o ile kobiety na pewno nie znał, tak mężczyznę skądś kojarzył. 

What a coincidence! — Usłyszał znajomy głos. — Dear Cat, look! That's that filthy little soldier of my dear Camille. 

Jean zamarł. Spodziewał się w Rzymie wszystkiego, tylko nie spotkania z tym człowiekiem. Tylko jedno nazwisko było mu wstrętne niemal tak samo jak imię diabła. Należało ono do człowieka, który właśnie przed nim stał. 

Był nim James Ashworth. 


Z dedykacją dla Gretusia. Cieszę się, że tak błyskawicznie Ci poszło z tym <3 

I co, zaskoczeni? Ogólnie przez moje prawko ostatnio piszę strasznie szybko, trochę byle jak, co wymaga potem dużej korekty, i na raty, co mnie wkurza, więc możliwe, że jakiś kolejny rozdział pojawi się np po trzech dniach zamiast dwóch. Zresztą już dziś wleciał prawie o północy, bo pisałam rano na zapas kolejny, a do poprawek tego siadłam dopiero o 11. 

Przypominam, że na Discordzie od jakiegoś czasu funkcjonuje fandomowy serwer DLR, więc jeśli chcecie poznać innych czytelników i mnie bliżej, pospiskować, pośmieszkować, robiąc memy i grając w Roleplay, albo po prostu się wygadać, to zapraszam <3 Wrzucę linka chętnym na priv ^^

Continue Reading

You'll Also Like

7.8K 670 23
Miłość chłopaka do dziewczyny który kochał na odległość bez szans by byli razem. W miłości wszystko dozwolone ,może los pozwoli jednak by byli razem...
21.8K 1K 33
Druga część "The Painter: Nocne niebo nad Toronto" Czy można mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko? Czy można spełniać swoje marzenia za cenę utraty mił...
1.3K 85 9
Więcej niż przyjaźń mniej niż związek
19K 776 44
Hej to moja pierwsza książka , może być w niej trochę błędów ortograficznych za co bardzo przepraszam, mam nadzieję że się wam spodoba . książka jest...