De Beaufortowie

By AnOld-FashionedGal

28.9K 4.7K 18.4K

Tom III De La Roche'ów De Beaufortowie przeżyli już wiele rodzinnych tragedii i zawirowań w otaczającym ich w... More

Przedmowa
Postacie
I. Wiedeńskie spotkania
II. Od dawna wyczekiwany ślub
III. Pomyłka Charlotte
IV. Zaręczynowe perturbacje
V. De Beaufortowie w Wiedniu
VI. Sylfida
VII. W towarzystwie
VIII. Małżeńska kłótnia
IX. Przyjęcie stulecia
X. W operze
XI. Powrót do domu
XII. Bal
XIII. Rozmowy szczere i nieszczere
XIV. Pojedynek
XV. Ważkie sprawy
XVI. Decyzje
XVII. Przyjacielska korespondencja
XVIII. Weselne dzwony
XIX. W Italii
XX. Nowe życie młodej madame Lwowej
XXI. Propozycja
XXII. Małżeńskie chwile w Rzymie
XXIII. Spotkanie
XXIV. Co działo się u rodzeństwa de Beaufortów
XXV. Dwa przyjęcia
XXVI. Namiętność i pasja
XXVII. Porywy uczuć
XXVIII. Teściowie i synowe
XXIX. (Nie)odrzucone oświadczyny
XXX. Koniec małżeńskiej beztroski
XXXI. Dwa wesela
XXXII. Trzy listy
XXXIII. Friedrich w Paryżu
XXXIV. Kaprysy Charlotte
XXXV. Wieczór w doborowym towarzystwie
XXXVI. Zakochani Rosjanie
XXXVII. Decyzja Roberta
XXXVIII. Braterska rozmowa
XXXIX. Gisèle, Aleksander i ten trzeci
XL. Ojcowska troska
XLI. Przełomowe chwile
XLII. Konsekwencje pamiętnej nocy
XLIII. Rozczarowanie panny Gisèle
XLIV. Wyjazd Roberta
XLV. Złośliwy los dotyka kochanków
XLVI. Spory w rodzinie de Beaufortów
XLVII. Rozterki hrabianek de Beaufort
XLVIII. Pauline
XLIX. Małżeńskie spory
L. Aleksander poznaje prawdę
LI. Losy buntowników
LII. Sprawy zerwanych zaręczyn ciąg dalszy
LIII. Jean pojmuje pewne sprawy
LIV. Diane wpada w gniew
LV. Włoskie sprawy
LVI. Konflikty narastają
LVII. Rodzinne swary i czułości
LVIII. Nadmierna troska
LIX. Angielski bal
LXI. Propozycja
LXII. Kłopoty
LXIII. Szczęścia i nieszczęścia
LXIV. Sercowe dole i niedole
LXV. Gorzki powrót do domu
LXVI. Diane podejmuje decyzję
LXVII. Konfrontacja
LXVIII. Życiowa klęska
LXIX. Ważne decyzje
LXX. Powroty do domu
Księga druga
I. Po latach
II. Bracia de Beaufort
III. Tajemnica Poli
IV. Decyzja pana Lavatiera
V. Prace nad książką
VI. Próby
VII. Przyjęcie u de Beaufortów
VIII. Wypadki przerażające i (nie)przyjemne
IX. Uczucia dochodzą do głosu
X. Potajemny ślub
XI. Rozmowa z matką
XII. Franciszek zawraca ze złej drogi
XIII. Wszystko zaczyna się dobrze układać
XIV. Kolejne dobre wieści
XV. Zaręczyny
XVI. Koniec końców
Epilog
Ogłoszenie
Podziękowania

LX. Zbrodnia

213 44 229
By AnOld-FashionedGal

Isabelle jęknęła przeciągle i przesunęła dłonią w poszukiwaniu kochanka, natrafiła jednak tylko na chłodną pościel. Wyciągnęła rękę, chcąc go dotknąć, lecz wciąż nie czuła ciepła jego skóry. Rozchyliła więc powieki, zastanawiając się, czy może nie wstał i właśnie się nie ubierał. Timothy jednak nie stał przy biureczku ani przy komodzie. Jego ubrań także nie było.

Isabelle z całą mocą uderzyła brutalna prawda o tym, co zaszło tej nocy. Timothy wykorzystał jej chuć i poszedł do domu, nawet się z nią nie pożegnawszy. Zachował się jak najgorszy drań, a ona miała go za tak wspaniałego  Gdy sobie to uświadomiła, jej serce przeszył bolesny skurcz. Może wcale się nią nie obchodził? Może zupełnie nie dbał o jej uczucia, a jedynie o ciało? 

Nie. Tak nie mogło być. Kolejny mężczyzna w jej życiu nie mógł okazać się podłym człowiekiem wyzbytym moralności. Na zbyt wielu takich już natrafiła... Timothy ją kochał. Na pewno. Albert okazał się pragnącym jej ciała lubieżnikiem, Friedrich zapatrzonym w siebie artystą, ale Timothy...

Westchnęła ciężko. Wiedziała, że jedynie się czaruje. Timothy też jej nie kochał. 

Podniosła się i podeszła do krzesła, na którym wisiały jej ubrania. Narzuciła na siebie bieliznę i wyszła na korytarz, by poprosić służącą o pomoc. Obawiała się wracać do Pauline. Wiedziała, że ciotka zrobi jej wykład o tym, jak bardzo jest nieodpowiedzialna. Nie chciała tego, lecz czuła, że w gruncie rzeczy mogło jej to pomóc. 

Wtem jej wzrok padł na szafkę nocną. Pamiętała, że zostawiła na niej swoje diamenty, w tym ukochaną kolię. Dziś już jej nie było...

Rozejrzała się po pokoju, lecz nigdzie nie dostrzegła swych klejnotów. Poczuła, jak jej ciało zalewa fala gorąca. Starała się zachować zimną krew, lecz mimo wszystko w jej brzuchu rozpętała się prawdziwa burza. Żołądek raz zaciskał się gwałtownie, by po chwili zupełnie się rozprężyć. Otworzyła szufladkę komódki, mając nadzieję, że odnajdzie tam swoje klejnoty, lecz i tam ich nie znalazła.

Jęknęła. Nie, nie straciła ich. Musiały gdzieś być. Nie wrzuciłaby ich gdzieś tak po prostu. Może ciocia weszła rankiem do pokoju i je zabrała, by były bezpieczne? 

Ale Alexandra nigdy nie zakłóciłaby jej spokoju, wiedząc, że przyjmuje w pokoju kochanka. Prędzej wysłałaby do niej pokojówkę, ale w kwestii diamentów nie mogła ufać służbie, więc raczej nie miała z tą sprawą nic wspólnego. 

Pozostawało tylko jedno rozwiązanie. 

Timothy zabrał klejnoty. 

Tylko on miał ku temu odpowiednią sposobność. Belle doskonale pamiętała, że zostawiła kolię na szafce nocnej, a skoro leżała tam niestrzeżona, Timothy mógł ją łatwo wziąć. Dlatego wyszedł, gdy ona jeszcze spała, i nie wyrzekł ani słowa pożegnania... 

Czuła, że właśnie tak było, lecz nie potrafiła się z tym pogodzić. Ufała mu, a on tak podle ją wykorzystał. Czy nie miał żadnej godności? Przecież był bogatym arystokratą, na cóż potrzebował jej diamentów? A może wcale nie miał pieniędzy, a jedynie kokietował kobiety, mówiąc, że jest w posiadaniu fortuny?

Nie miała pojęcia. Po jej policzkach spłynęły gorące łzy, które poznaczyły jej policzki lśniącymi wstęgami. Belle wiedziała, że nie wypadało jej się w ten sposób zachowywać. Ojciec uczył ją, że powinna być silna niezależnie od tego, co przynosił jej los. Tylko że ona nie potrafiła już być silna. Wszyscy dookoła wciąż ją zawodzili, a ona nie miała już na kim polegać. W Anglii została jej tylko ciocia Pauline i ciocia Alexandra...

Otarła słone krople z policzków i zeszła na dół. Miała nadzieję, że zostawiono dla niej część śniadania, bo na to, że zastanie jeszcze domowników przy stole, nie liczyła. W istocie, jadalnia była pusta, podobnie jak bawialnia i mały salonik. Isabelle podążyła więc do buduaru Alexandry. Miała nadzieję z nią pomówić przed powrotem. Liczyła na to, że Alexandra wysłucha ją, lecz nie będzie prawiła jej morałów, co niewątpliwie uczyniłaby Pauline. Tego Belle nie potrzebowała. 

Gdy usłyszała głos cioci, weszła do środka. Alexandra leżała wyciągnięta na szezlongu. Wyglądała, jakby chciała wyeksponować swe wdzięki, choć nie miała komu ich pokazać. Na widok Belle podniosła się z miejsca i spojrzała na nią z niepokojem. 

— Co się stało, Belle? — zapytała, widząc jej zmartwioną minę.

Isabelle jęknęła. Nie miała pojęcia, czy powinna przyznać się do tego, co się wydarzyło, czy może jednak lepiej było milczeć. Wstydziła się, co może pomyśleć o niej ciotka. Z drugiej strony jednak szczere wyznanie mogło jej wiele pomóc...

— Moje klejnoty zniknęły. Mam wrażenie, że Timothy je zabrał... Och, ciociu, jest mi z tym tak okropnie! Byłam taka głupia, że się w nim zakochałam...

— Och, Belle, chodź się do mnie przytulić — odrzekła Alexandra i otworzyła ramiona. 

Belle zanurzyła się w nich niby w oceanie czułości i pozwoliła, by Alexandra gładziła jej włosy uspokajająco. 

— To prawdziwy podlec. Zobaczysz, jakoś się nam uda i będziesz miała swoje klejnoty z powrotem. Ciocia Alex tego dopilnuje. 

Belle jedynie skinęła jej głową. Czuła się okropnie, ale musiała być silna. Odzyska swoje klejnoty, a potem na zawsze wyrzuci Trevertona ze swojego życia.

— Jak to cię okradł? — Pauline spojrzała na Belle z niedowierzaniem. 

Kobieta zadrżała. Wiedziała, że reakcja cioci właśnie taka będzie. Pauline kipiała ze złości, a jej oczy ciskały błyskawice. Isabelle zdawało się, jakby miała przed sobą diabła. Wrażenie to potęgowało czerwone od gniewu lico cioci. 

— Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że on to zrobił. Klejnoty... Nie było ich na szafce... Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem się to stało! Przepraszam cię, ciociu, za wszystkie moje złe słowa, za to, że cię nie słuchałam, za wszystko! Jestem taka głupia! 

Pauline podeszła do Belle i objęła ją ramionami. Cała złość nagle z niej uleciała, jakby ktoś przekłuł igłą nabrzmiały pęcherz. Isabelle poczuła się jak mała dziewczynka wtulona w matczyną pierś. Chciałaby mieć matkę przy sobie. Ona na pewno rzekłaby jej, co uczynić w takiej sytuacji. Pauline całkiem dobrze ją zastępowała, lecz nie chciała już rozsierdzać cioci. A tymczasem wciąż to czyniła. 

Naprawdę nie potrafiła się zachować. Ufała nadmiernie wszystkim mężczyznom, którzy później w obrzydliwy sposób ją wykorzystywali. Pocieszała się myślą, że nie urodziła jeszcze żadnemu dziecka. Jakimś cudem udało się jej uniknąć przykrych konsekwencji miłostek. Pytanie tylko, jak długo miał jeszcze trwać ten stan...

— Ciociu, tak mi źle... Dlaczego muszę być taka głupia i naiwna, dlaczego nie trafiłam jeszcze na dobrego mężczyznę? Z wszystkich, których spotkałam w życiu, to Friedrich był najlepszy, ale i tak mogę rzec o nim wiele złego. 

— Nie wiem, czemu tak się dzieje, Belle, ale to nie twoja wina. Po prostu masz pecha, może też podświadomie wybierasz mężczyzn podobnych do twojego ojca, a on jest, jaki jest. Ale jeszcze na pewno znajdzie się dla ciebie dobry młodzieniec... Wierzę w to. Jeśli nie Friedrich, to ktoś inny... Będzie dobrze. 

Belle jednak wcale w to nie wierzyła. 

Gisèle ogromnie cieszyło to, że jej matka wyjechała, a Robert zbytnio zajmował się nauką, by pilnować jej na każdym kroku. Nie żeby szczególnie chciała być nieposłuszna, lecz wiedziała, że brat wielu rzeczy jej zakaże, jeśli będą spędzali cały czas razem. 

Samotne spacery po Rzymie były przepiękne, lecz po jakimś czasie znudziło się jej poznawanie miasta. Gdyby jeszcze ktoś jej w tym towarzyszył... Ale ona była sama i nikogo jeszcze nie poznała. Zdecydowanie przydałaby się jej tu przyjaciółka bądź adorator. 

W niedziele spacerowała po mieście z Robertem, co nieco ją pocieszało, lecz wciąż nie było to to, czego by pragnęła. Kochała Roberta chyba najbardziej z całego rodzeństwa, lecz po pewnym czasie jego obecność nieco ją nudziła, zwłaszcza że byli tu tylko we dwójkę. Miłość miłością, ale ciągłe przebywanie z bratem mogło być męczące. 

Cieszyła się ogromnie, że ojciec przeznaczył jej całkiem sporą sumkę na codzienne wydatki. Dzięki temu nie musiała się przejmować tym, że czegoś jej braknie. Mogła chodzić do opery, kupować nowe suknie czy stołować się w eleganckich restauracjach w towarzystwie brata, bowiem sama obawiała się tam chodzić. 

Tego dnia jednak Robert miał ją zabrać do opery, gdzie zamierzał ją przedstawić pewnej tajemniczej osobie, której tożsamości nie chciał jej zdradzić. Gigi miała nadzieję, że okaże się nią jakiś przystojny młodzieniec. 

Kiedy jechała wraz z Robertem do opery, wpatrywała się w brata natarczywie. Miała nadzieję, że ten zdradzi jej, z kim będą się dzisiaj widzieli, lecz Robert uparcie milczał jak zaklęty. 

Widziała, że drżą mu ręce. Nie rozumiała tego. Gdyby zamierzał przedstawić jej przyjaciela, zupełnie by się tym nie przejmował. Najwyraźniej jednak ta osoba musiała być dla niego w jakiś sposób ważna. Tylko kogo mógł tak szanować i uwielbiać?

— Robercie, powiesz mi w końcu, z kim mamy się spotkać? — Spojrzała na niego niecierpliwie, ten jednak milczał jak zaklęty. — No Robercie! Odezwij się!

— Dobrze, Gigi, powiem ci... — westchnął ciężko. — Z moją przyjaciółką. Wiem, co sobie zaraz pomyślisz, ale to nie tak. To biedna dziewczyna, której pomagam w trudnych chwilach. Jej ojciec jest chory, a ja zabieram ją do teatru, żeby trochę odetchnęła.

— Naprawdę uważasz, że to pomoc? Zdaje mi się, że bardziej by się jej przydało wsparcie w pracach domowych albo dodatkowa pomoc przy ojcu.

Robert poczuł się, jak rażony gromem. Przesunął dłonią po czole i westchnął. Gigi miała rację. Zamiast zaoferować Biance wymierną pomoc, on zajmował się głupotami, które jedynie odciągały ją od ojca. Powinien czuwać wraz z nią przy łóżku chorego, kupować dla niego lekarstwa i jedzenie, jeśli chciał w istocie przysłużyć się biednemu człowiekowi.

Przez resztę drogi zadręczał się myślami o biednej Biance i tym, co musiała przechodzić z ojcem, a on zamiast udzielić jej wsparcia, myślał, że uleczy jej serce sztuką. On przecież nie byłby w stanie myśleć o sztuce, gdyby jego ojciec umierał. Postąpił bardzo, bardzo źle.

Kiedy wysiedli przed operą, Robert myślał, że zaraz zemdleje z nadmiaru myśli. Zdecydowanie musiał zmienić swoje postępowanie. 

Gdy tylko ujrzał Biancę czekającą na niego w holu uśmiechnął się szeroko. Mimo swych przemyśleń naprawdę chciał ją ujrzeć. Dziś wyglądała szczególnie ślicznie. 

— Dzień dobry, Robercie! — wykrzyknęła i popędziła w jego kierunku. — Czy to twoja siostra, mój drogi?

— Tak. Poznajcie się. Bianco, to Gisèle, moja siostra. 

— Bardzo miło mi poznać. — Uśmiechnęła się. — To wy jeszcze pomówcie, a ja gnam do loży. Przedstawienie zaraz się zacznie! — krzyknęła i pobiegła. 

Rozsiadła się wygodnie w loży i wbiła wzrok w scenę. Nie mogła się doczekać, aż przedstawienie w końcu się rozpocznie. Nie znała jeszcze za dobrze tutejszych tancerzy, a nazwiska wymienione w programie niewiele jej mówiły, ogromnie ciekawiło ją więc, jak artyści zaprezentują się na scenie. Nawet nie wiedziała, kiedy obok niej usadowili się Robert i Bianca, a trzeci dzwonek obwieścił rychłe rozpoczęcie spektaklu. 

Kurtyna rozchyliła się, ukazując scenografię przedstawiającą szkocką wioskę. Patrzyła na scenę z zachwytem, w napięciu oczekując na pojawienie się na niej tancerzy. Czuła się dziwnie. W brzuchu ściskało ją tak, jakby zaraz miało wydarzyć się coś wielkiego. Dla niej spektakl właśnie był takim wielkim wydarzeniem. 

Wstrzymała oddech, kiedy na scenie pojawił się tancerz grający postać Jamesa. Dzięki małej lornetce całkiem dokładnie widziała jego sylwetkę i twarz. Był dość mocno zbudowany jak na tancerza, co od razu przykuło jej uwagę. Jasne, niemal platynowe włosy dodawały mu jakiegoś niebezpiecznego uroku. Gisèle ten kolor zawsze kojarzył się z zimnymi, zniewalającymi kochankami z północy, którzy potrafili zapewnić kobiecie wrażenia, o których nie śniła w najśmielszych marzeniach. 

Poruszał się z gracją, ale i brutalnym zdecydowaniem, jakby ciął swoim ciałem powietrze niczym nóż. Zdawał się jej niemożliwie piękny, jakby był aniołem, który został zesłany na ziemię, by zawładnąć sercami wszystkich młodych, bezbronnych dam. 

Przez całe przedstawienie patrzyła na niego jak urzeczona, nie mogąc oderwać od tancerza wzroku. Jeszcze nigdy nie widziała takiej perfekcji w ruchach. Żaden z paryskich tancerzy nie mógł się z nim równać. 

Gdy przedstawienie dobiegło końca, a Sylfida umarła w ramionach Jamesa, Gigi po raz pierwszy nie zapłakała z żalu nad losem biednej dziewczyny. Więcej, nawet całkiem się ucieszyła. Przez cały spektakl odczuwała dziwną zazdrość o główną bohaterkę. To ona chciałaby być na jej miejscu i tkwić w ramionach tego przystojnego mężczyzny... Dlaczego nie mogła stać na scenie?


Przyznam się Wam szczerze, że myślałam, że przerwa mi dobrze zrobi, ale jest tragicznie. Nie chce mi się za bardzo tu wracać, ale też nie mogę tego porzucić. Za dużo pracy włożyłam w DLR, żeby go nie kończyć. Mam nadzieję, że krótsze i nieco rzadsze rozdziały Wam nie przeszkadzają. Myślę, że to minie za jakiś czas, ale muszę być cierpliwa. Wy też. Chciałabym, żebyście w miarę możliwości zostawiali tu trochę komentarzy, bo nie ukrywam, że Wasze reakcje mnie motywują, a ostatnio ich tu mniej i to mnie dodatkowo przybija w tej pracy. Mam nadzieję, że mi to przejdzie. Dziękuję Wam za wszystko <3

Continue Reading

You'll Also Like

102K 6.7K 18
"Zostaniesz jeżeli Ci powiem, że to prawda?" "Nigdy nie zamierzałam odchodzić"
21.8K 1K 33
Druga część "The Painter: Nocne niebo nad Toronto" Czy można mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko? Czy można spełniać swoje marzenia za cenę utraty mił...
1.8K 53 20
Powieść będzie opowiadać o dziewczynie i diakonie wówczas jeszcze jest przed święceniami kapłańskimi. Czy do nich dojdzie jak potoczą się losy Kasi i...
172K 5K 68
A co gdyby Hailie była połączeniem Vincenta i Tonego? A co gdyby lubiła motory, sporty i wyrażała sie elokwętnie? Kto był by jej ulubionym bratem? To...