LI. Losy buntowników

Começar do início
                                    

— To może po twoim ojcu, maman? — zaproponował. 

— Broń Boże! — wykrzyknęła. — Mój ojciec był diabłem. Ten aniołeczek nie może dostać po nim imienia. Znajdźcie mu lepiej takie, które po prostu wam się podoba. Ja i papa daliśmy tak większości z was. Jedynie ty i Gigi macie po kimś. 

— W takim razie nad czymś pomyślimy. Jest w końcu mnóstwo ładnych imion. 

— Dokładnie. Na pewno dostaniesz jakieś śliczne imię, moje maleństwo. — Ucałowała wnuka w czoło. 

— A Théodore? Brzmi ładnie...

— Och, jest prześliczne! A więc malutki Théo...

Nie mogła się napatrzeć na jego drobną buzię. Swoje wnuki kochała chyba jeszcze bardziej niż dzieci, a przynajmniej zajmowanie się nimi sprawiało jej więcej radości. Nie musiała się przejmować tym, że za chwilę któreś z dzieci czegoś zapragnie, bo jej rolą była jedynie zabawa, ewentualnie pouczanie swych potomków w kwestii wychowania wnuków, ale ku temu nie czuła się odpowiednio kompetentna. Jedynie doradzanie Diane w kwestii nieślubnego dziecka było czymś, w czym istotnie mogła pomóc. 

Patrzenie na wnuki miało jednak swoje ciemne strony. Myśl, że jej własne dzieci, które jeszcze tak niedawno nosiła na rękach, miały już swoje własne maleństwa, sprawiała, że choć czuła się jeszcze młodo, przygniatał ją ogromny ciężar czasu. Płynął zdecydowanie zbyt szybko. W domu została już tylko trójka z jej dzieci, a moment opuszczenia go przez Gigi i Andrégo był jedynie kwestią czasu. 

— Pójdę do Iréne, sprawdzę, jak się czuje — rzekła, chcąc oderwać się od przykrych myśli. — Pewnie biedna czuje się samotna. Jej ciotka tu była?

— Raz czy dwa, ale ona jest bezdzietna, to niewiele jej pomoże. Za to rozmowa z tobą na pewno dobrze jej zrobi. 

— Nie wątpię — rzekła Camille. — Czy Iréne w ogóle zajmuje się małym?

— Cóż, chyba go nawet nie widziała od porodu, nie wiem. 

— Trzymaj go. — Camille oddała wnuka synowi i ruszyła gniewnie przez korytarz. 

Nie mogła uwierzyć w słowa syna. Jak matka mogła nie interesować się własnym dzieckiem? Rozumiała, że Iréne czuła się zagubiona w nowej roli, gdyż sama nie mogła się przyzwyczaić do bycia matką. Wejście w nową, zupełnie sobie nieznaną rolę, było bardzo trudne i nie dziwiła się synowej, że nie mogła sobie z tym poradzić. Ale by nie przejawiać kompletnie żadnego zainteresowania dzieckiem? Ona chyba by nie wytrzymała, gdyby nie miała codziennie z rana ujrzeć drobnej twarzyczki któregoś ze swych dzieci, gdy jeszcze były maleństwami. Nawet teraz ogromnie za nimi tęskniła i starała się zobaczyć każde choć raz w tygodniu. 

Zacisnęła ręce w pięści i przeszła do drugiego skrzydła domu, w którym znajdowała się sypialnia jej synowej. Musiała się z nią policzyć. Takie zachowanie było przecież niedopuszczalne!

Bez ogródek wkroczyła do sypialni Iréne, zupełnie nie przejmując się tym, że ta mogła potrzebować prywatności. Zastała ją siedzącą przy lustrze i układającą włosy, które spływały po jej plecach złotymi kaskadami niby płynne złoto, w którym aż chciało zanurzyć się dłonie. To rozbudziło w Camille taki gniew, że myślała, że zaraz wybuchnie. 

— Ty, ty, ty! — krzyknęła. — Jak możesz tak traktować własne dziecko? Czeszesz te włosy i mizdrzysz się do lusterka, ale nawet nie spojrzysz na swojego synka! On przecież cię potrzebuje!

Iréne odwróciła się od lustra i spojrzała cynicznie na teściową. 

— Ale do czego mnie potrzebuje? Mleko ma od mamki, niańka zajmuje się nim wprost wzorowo, a Alexandre też przy nim czuwa. Ja jestem zbędna. 

De BeaufortowieOnde histórias criam vida. Descubra agora