— Dobry Ojcze, pozwól, by ta okropna choroba ustąpiła — wyszeptała. — Daj Lottie wyzdrowieć i podaruj jej szczęśliwe życie z tym, którego pokochała. Niech nie przechodzi przez tyle nieszczęść co ja. Pozwól Jeanowi na szczęśliwą podróż i daj Diane siły, by mogła zająć się domem, bo bez Twojej łaski sobie nie poradzi. 

Na chwilę zatrzymała się i spojrzała na freski we wnętrzu kopuły. Namalowany tam Bóg patrzył na nią z dobrocią. Uśmiechnęła się do niego, mając nadzieję, że tak właśnie wyglądał. 

— Pozwól Hugonowi dołączyć do grona zbawionych i nie zabieraj mnie jeszcze do siebie. Wiem, że ma prośba może być nazbyt śmiała... W końcu powinnam cieszyć się, że chcesz, bym znalazła się już przy Tobie. W Piśmie napisano, że kto chce zachować swe życie, straci je, ale... Sam rozumiesz, jak my, ludzie, przywiązani jesteśmy do tego, co mamy tu na ziemi...

Mówiła jeszcze długo o tym, co ją trapiło. Gdy skończyła, ogarnęła ją ulga. Czuła, że jej rozterki nie pozostaną bez odzewu, że Bóg jej wysłucha, że pomoże jej. Uśmiechnęła się jeszcze do ołtarza i wstała. Otrzepała suknię z kurzu i skierowała się do Antonia, który czekał na nią w przedsionku. 

Wyszli wspólnie z kościoła i przystanęli przy balustradzie. Camille popatrzyła jeszcze raz na widoczny stąd Rzym. Nie mogła się doczekać, aż Jean do niej dołączy i wspólnie będą korzystali z uroków Wiecznego Miasta. 

— Długo pani nie było — rzekł nagle Antonio, odrywając ją od marzeń o mężu. 

— Przepraszam... Po prostu potrzebowałam tego. Modlitwa koi moje zszargane nerwy. 

— A cóż to psuje tak pani nerwy, signora? — zdumiał się. 

Camille spojrzała na niego smutno. Nie chciała mu się przyznawać do choroby, uznała jednak, że skoro tak sobie zaufali, powinien o tym wiedzieć. 

— Jestem chora, dość poważnie. Lekarz zalecił mi przyjazd tutaj, bym lepiej się poczuła. Mój brat umarł na suchoty, a ja nie chcę podzielić jego losu. Mam za dużo do stracenia. 

— Rozumiem — rzekł smutno. 

Camille dostrzegła, że naprawdę się zmartwił. Uśmiechnęła się do niego blado i powiedziała:

— Nie czas na smutki, idźmy dalej. Póki co jest ze mną dość dobrze, są duże szanse, że wyzdrowieję. Proszę się mną nie przejmować. 

— Jest pani pewna?

— Tak. Proszę, może pójdziemy na kawę? To pomoże odgonić nam smutki. 

— Doskonale. Zamierzałem pokazać pani jeszcze pałac księstwa Borghese, ale może zostawimy to na jutro, by pani nie przemęczyć. Jest kawałek za kościołem. 

— Byłoby cudownie, ale ma pan rację, lepiej zróbmy to jutro. Dziś nie mam już siły. 

Antonio skinął jej głową i ujął jej ramię. Szli przez wąskie uliczki Rzymu przypominające Camille te, którymi podążała przez Wenecję. Wciąż pamiętała wąskie przesmyki między budynkami, małe sklepiki z kolorowymi witrynami i bosko pachnące targi pełne świeżych owoców, warzyw i ryb. 

Cieszyła się, że nie spotkali zbyt wielu ludzi. Nie lubiła zatłoczonych miejsc, gdyż zdawało się jej, że się tam dusi. Irytowali ją też niektórzy mężczyźni, którzy pożądliwie na nią patrzyli. Byli to zazwyczaj mieszczanie niemający pojęcia o etykiecie panującej wśród wyższych sfer. Gdyby należeli do arystokracji, żaden z nich nie spojrzałby w ten sposób na obcą kobietę. 

W końcu dotarli do małej kawiarni położonej na skraju Piazza Navona. Zajęli miejsca przy dużym oknie, z którego widać było kościół Sant'Agnese in Agone oraz fontannę Czterech Rzek autorstwa Gianluigiego Berniniego. Camille widziała ją już wiele razy, lecz za każdym razem zachwycała ją coraz bardziej. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now