Jako ostatni podszedł do niej mąż. Ucałował ją czule i uśmiechnął się do ukochanej szeroko.
— Będzie dobrze, Cami. Widzimy się za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że do tej pory Lottie wyzdrowieje.
— Ja też... Będę czekać — rzekła, po czym odwróciła się do drzwi. — Italio, nadchodzę.
Camille była w Rzymie już od dwóch dni. Wieczne Miasto niezmiennie ją zachwycało. Zakochała się w nim lata temu, gdy po raz pierwszy przyjechali tu z Jeanem. Mieli wtedy czwórkę dzieci i najtrudniejsze chwile w historii swego małżeństwa za sobą. Uśmiechała się do swoich wspomnień, przechadzając się wąskimi uliczkami. Udało się jej nawet wynająć ten sam pałac, w którym mieszkali za pierwszym razem.
Po lekkim śniadaniu postanowiła wybrać się na spacer do Forum Romanum. Fascynowała ją historia starożytna, a na myśl, że niektóre z ruin miały dwa tysiące lat, ogarniał ją podziw dla potęgi ludzkiej pracy. Czuła też trwogę przed upływem czasu. Nie opierało mu się nic. Wszystko obracał w proch, nawet najcenniejsze skarby. Widok rzymskich ruin sprawił, że zaczęła się zastanawiać, ile jeszcze czasu wytrzyma jej własny dom, jak wiele pokoleń jeszcze będzie go zamieszkiwało, gdy ona i Jean odejdą z tego świata.
Rozmyślania te sprawiły, że nie zwróciła uwagi na wystającą kostkę brukową i potknęła się. Przygotowała się już na zderzenie z ziemią, gdy poczuła, jak ktoś łapie ją za rękę i pomaga pewnie stanąć. Odwróciła się, by ujrzeć uśmiechniętą, opaloną twarz młodego mężczyzny.
— Nic się nie stało, signora? — zapytał po włosku.
— Nie, ale gdyby nie pan, zapewne wylądowałabym na ziemi. Dziękuję. — Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Nie jest pani stąd, prawda?
— Słychać to?
— Tylko troszkę.
Camille westchnęła z goryczą. Przez całe życie starała się dopracować swój akcent do perfekcji, lecz udało się jej to jedynie z niemieckim. Gdy mówiła po włosku i angielsku, łatwo można było zorientować się, że jest Francuzką.
— Cóż, zgaduję, że Francuzka nigdy nie będzie mówiła po włosku bez akcentu. Te języki mają zupełnie inną energię.
— Tak. Ale gdzie moje maniery, nie przedstawiłem się. Antonio Costello — rzekł i skłonił się dwornie.
Camille wyciągnęła ku niemu dłoń, by mógł złożyć na niej pocałunek.
— Camille de Beaufort. Miło mi pana poznać.
— Mnie panią również — odparł, podnosząc na nią spojrzenie.
Kobieta mogła mu się teraz dobrze przypatrzeć. Antonio stanowił ucieleśnienie jej wyobrażeń na temat Włochów. Średniego wzrostu, muskularnie zbudowany, ogorzały od słońca młodzieniec o ciemnych lokach i takich samych oczach mógł poszczycić się wyraźnymi, symetrycznymi rysami twarzy. Pełne usta musiały doskonale całować, a oczy w kształcie migdałów z pewnością przyprawiły niejedną damę o szybsze bicie serca. Camille uznała go za bardzo atrakcyjnego.
YOU ARE READING
De Beaufortowie
Historical FictionTom III De La Roche'ów De Beaufortowie przeżyli już wiele rodzinnych tragedii i zawirowań w otaczającym ich wielkim świecie. Ostatnie lata przygniotły ciężarem nieszczęść kolejne pokolenie. Diane po tragicznej śmierci męża próbuje ułożyć swoje życie...
XIX. W Italii
Start from the beginning