Rozdział 14

207 15 2
                                    

April

- Widziałeś może gdzie szedł?

- Nie, dowiedziałem się, że go nie ma krótko przed tobą - po jaką cholerę on po mnie szedł? Nie jestem dzieckiem, dałam sobie radę, a on?

- April, co jest między nim, a tobą.

- Nic, znaczy... To skomplikowane.

- Wolałbym żebyś dała sobie z nim spokój.

- Co? Niby czemu?

- Nie wydaję się zbytnio poukładany. I do tego to w jakiej rodzinie żył.

- A ty w jakiej żyłeś? Również w patologicznej, gdzie co weekend było picie aż do wtorku. Nie mieszaj się w to i nie oceniaj ludzi po otoczeniu w którym żyją. Nie znasz go.

- Ty też - Może nie znam go w stu procentach, ale spędziłam z nim trochę czasu. A poza tym czy ktoś mówi, że coś z tego będzie? Teraz najważniejsze jest po prostu go znaleźć. Zbliżamy się teraz do płotu. Już stoi tam wartownik, który właśnie otwiera nam drzwi.

- Pójdziemy na zachód.

- Czemu?

- Przyszliśmy ze wschodu, raczej byśmy go spotkali. Chodźmy już - weszliśmy na polanę za którą znajduję się las. Mam nadzieję, że nie poszedł daleko. Nie mamy teraz czasu.
Nie widać śladów po Ron'ie. A na pewno nie na tej polanie. Musimy sprawdzić las. Udałam się w jego stronę. Kilka trupów wyszło z lasu, a za nimi przyszły kolejne.

- Oni już tu są. Musimy uciekać! Teraz.

- Ale Ron...

- Nie mamy czasu. Jeśli tam poszedł, to pewnie teraz już nie żyje albo jest gdzieś w tej hordzie - to nie prawda. On żyję. Może nie poszedł w tamtym kierunku tylko ominął hordę. Albo już jest w Woodbury. Wrócę się tam, a on pewnie już tam jest.

- No dobrze - co teraz zrobimy? Skoro sa tak blisko, możemy nie dać rady uciec bramą. Walka nie jest rozsądnym wyjściem. Jesteśmy już kolo bramy, ale ta znowu się nie otwiera. Zajebiście. Pewnie zauważył hordę i gdzieś spierdolił.

- Matt, podsadź mnie, a ja ci otworzę.

- Dobra - podniósł się, a ja zaczepiłam się na bramię. Jestem już prawie u góry, Matt zaczął coś krzyczeć, a po chwili wydał okrzyk bólu. Spojrzałam na dół i ujrzałam mojego brata pożeranego przez te stwory.

- Uciekaj! - krzyknął ostatnimi siłami. Mam ochotę zejść tam i odrąbać im wszystkim głowy. Dlaczego on. W ostatnim czasie źle się dogadywalismy, ale to mój brat. Nie mam czasu, inaczej sama zginę. Zeszłam z bramy i udałam się w stronę mieszkań. Nie ma ich. Kurwa, czyżby spierdolili beze mnie? Nie to niemożliwe. Widzę Michonne, pewnie ona coś wie, Ruth miała po nią iść.

- Michonne! Gdzie są wszyscy?

- Nie wiem. Rozmawiałam z Ruth, miałam przyjść pod wasze mieszkanie, aale nikogo tu nie było. Ona poszła po broń, nie mogłam jej później znaleźć.

- Musimy ich poszukać. To niemożliwe żeby sobie poszli. Coś się stało. Ponoć z Gubernatorem jest coś nie tak.

- To prawda. Trzeba go znaleźć i...

- Wiem. Ruszajmy - udałyśmy się w stronę jego głównego "biura" o ile można to tak nazwać. Najczęściej tam siedzi. Michonne wyważyła drzwi. Chyba go nie ma.

- Póki mamy czas, przeszukajmy to miejsce - podeszłam do biórka i sprawdziłam co na nim jest. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to śrubokręt, który schowałam do buta.

- April patrz. Tu jest szuflada zamknięta na kłódkę.

- Zaraz sobie z tym poradzimy - wzięłam zamach siekierą i rozwaliłam kłódkę - otworzyłam szufladę i wzięłam klucz który w niej był - Może się przydać.

- A co wy tu robicie? - odwróciłyśmy się, a w drzwiach ukazał się Gubernator.

- Gdzie oni są?

- Powiem wam, ale dajcie klucze.

- Yyy... Raczej nie - Michonne zaczęła biec na Gubernatora z kataną. Wbiła mu ją w brzuch. Wyniegla z pomieszczenia, a ja udałam się za nią.

- Horda już tu jest - usłyszałam głos kobiety.

- Nie damy rady ich znaleźć.

- Wiem gdzie mogą być. Chodź za mną - murzynka zaprowadziła nas do jakiejś piwnicy.

- Co tu jest?

- Możliwe, że twoi przyjaciele. Daj klucz - podalam jej, a ona otworzyła drzwi. Powoli weszłysmy do środka. Zeszłyśmy na dół, a naszym oczom ukazała się nie przytomna Ruth. Podbiegłam do niej i zaczęłam ją budzić.

- Ruth, obudź się - jest cała zmasakrowana. Ktoś ją mocno pobił, a do tego pociął.

- April, ktoś tu idzie.

- Zajmij się nim, ja ją obudzę - trzęse nią, ale to nic nie daję. W kącie leży wiadro z brudną wodą, wzięłam ją i polałam dziewczynę. To nadak nic nie dało.

- Odsuńcie się bo was zabiję - usłyszalam Michonne i jakichś ludzi.

- Przyszłaś po przyjaciół tak?! Chłopaki przyprowadźcie ich. Odłóż broń, bo ich zabiję - wzięłam siekierę i podeszłam do murzynki. Zobaczyłam jakichś ludzi którzy trzymają Carl'a, Carol, Glenn'a i Beth. Jeden z nich zaczął do nas mierzyć. Nagle usłyszałam strzały i każdy po kolei padał na ziemię, a nasi przyjaciele się uwolnili. Przy drzwiach piwnicy stał facet w okularach z pistoletem...

Hej! Źle się dzieję w Woodbury. Czy dadzą radę z hordą, która jest tuź obok? Co się stanie? Mam nadzieję, że rozdział się podobał jeśli tak zostaw ☆ i komentarz :)
#MrsRhee 💘

✔Other Story - The Walking DeadOnde histórias criam vida. Descubra agora