Fiveteen.

9.4K 503 2
                                    

Will

Nadszedł ten przeklęty dzień. Dzień początku moich tortur.

Kursy.

Z tego co widziałem na liście zgłoszeniowej, zapisało się całkiem sporo osób, aczkolwiek dość niejednoznacznych, pod względem wyboru zajęć. Rozdzieliliśmy szkolenie na kilku kursantów.

Poszedłem na pierwszą lekcję z moją grupą, po drodze pomachawszy przyjacielowi, który wyciągał sprzęt z kantorka.

- Dobra ludzie!- krzyknąłem- Najpierw trochę o bezpieczeństwie, zanim zaczniecie wchodzić do wody! Nie potrzeba mi tu topielców- mruknąłem do siebie.

Zapoznałem wszystkich z "teorią", powiedziałem co mają robić, a następnie odpowiadałem na pytania.

W końcu przyszedł czas na wyjście na wodę, więc nie obyło się bez zakładania każdemu z osobna kamizelki. A nie da się ukryć, że pojęcie o tym, mają takie samo, jak wiedza o obecnym gubernatorze.

- Willie!- usłyszałem piskliwy głosik, osoby przepychającej się przez tłum- Pomożesz mi?

Pięknie! Jeszcze tego mi brakowało.

- Margo!- ukryłem swoją irytację jej osobą- nie jesteś tu sama, zaczekaj na swoją kolej.

- Ale Willie, ja tego potrzebuję najbardziej!- spojrzała ostrzegawczym wzrokiem na dziewczyny, stojące obok, które wydały zduszony jęk irytacji. Przynajmniej mnie wyręczyły.

- Dobra, chodź tutaj- wskazałem, żeby podeszła bliżej.

Pomogłem jej zapiąć kapok, ale wkurzało mnie to, że zamiast się skupić, podczas gdy ją instruuje na przyszłość, ta wpatrywała się w mój tors i poruszała rzęsami niczym Walentyna.

- Dobra, zrób miejsce dla innych, którzy czekają na moją pomoc- upomniałem ją.

Skończyłem, a ona ani mi się śni odeszła.

Cholera, co za dziewczyna...

- Willie!- pisnęła- Ale chciałam jeszcze...

Minąłem ją i podszedłem do kolejnej osoby, nie tracąc czasu.

---------------

Poszedłem po sprzęt. Wolę ten pierwszy dzień mieć za sobą, bo jak mówią, początek jest najgorszy.

Wracałem już z kolejną partią spadochronów i desek, kiedy usłyszałem krzyk.

No nie, tylko nie to!- pomyślałem- Zostawić ich tylko na chwilkę....

- Ona się topi! Pomóżcie jej!- krzyczała Melisa i wskazywała na wodę.

Nawiązałem kontakt wzrokowy z nią, a następnie skierowałem spojrzenie na punkt, który wskazywała.

Dziewczyna, nie dostrzegłem dokładnie, kim była, ale topiła się. Walczyła na powierzchni wody. Deska, wraz ze spadochronem dryfowały po wodzie obok. Ona sama starała się utrzymać na powierzchni, co marnie jej wychodziło.

Greg, Simons i Cameron ruszyli jej na ratunek. Byłem bliżej i nie da się ukryć, że nsjszybszy. Podpłynąłem do niej i wziąłem ją pod pachy, a następnie płynąłem do brzegu.

Wyszedłem z wody, z dziewczyną na rękach, którą poznałem od razu.

Przeklęta ironio, co ta dziewczyna wyczynia?!- przekląłem.

 Margo.

Jednak, w obliczu zagrożenia życia, nie liczy się sentyment i sympatia. Tu chodzi o czyjeś życie.

Sprawdziłem czy oddycha. Jako, że prowadzę zajęcia i trenuję od kilku lat, znam się na tym. W moim wypadku, to podstawa.

Miałem lekkie obawy, ponieważ, się nie ruszała. Jej oddech był wyczuwalny, ale ona się topiła. A to nie jest coś, co można zlekceważyć.

Miałem właśnie przystąpić do sztucznego oddychania, kiedy milimetry dzielące moją twarz od twarzy blondynki, zmniejszyła ONA SAMA, która uniosła się i pocałowała mnie.

CO, kurwa!?

Z uśmiechem objęła mnie za szyję.

Natychmiast się od niej oderwałem.

- Co ty robisz?

- Jak to co? Topiłam się, a ty, mój bohaterze, uratowałeś mnie- próbowała się przytulić, lecz się oddaliłem, na co zawstydzona spaliła raka.

- Gdzie masz kamizelkę?

Zbiło ją to z tropu, bo nie wiedziała co powiedzieć.

- Ja...nie...

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, do czego mogłaś doprowadzić?!- syknąłem, domyślając się, co uknuła.

- Ja...

Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wstałem. Zrozumiałem, że to była jej gierka i zrobiła to specjalnie.

Ze złością podszedłem do Simonsa i kazałem mu się nią zająć. Miałem jej serdecznie dość. Nie wiem czy dam radę znieść z nią, dwa tygodnie. Prędzej przy najbliższej okazji wykreślę ją z grupy, albo przeniosę do któregoś z chłopaków. Niech oni się z nią użerają.

Odszedłem, kierując się do baru.

Byłem już przy schodkach, prowadzących z plaży na taras "Przystani", kiedy obróciłem się, czując na sobie czyjś wzrok.

Stała tam. Blondynka z parku patrzyła na mnie, najwyraźniej obecna przy tym całym teatrzyku. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Żenada!- żachnąłem w myślach.

Nie wiem dlaczego, ale było mi wstyd, że musiała to oglądać.

Nie spuszczałem wzroku, lecz dziewczyna, speszona odwróciła się i ruszyła przed siebie.

Odprowadzałem ją wzrokiem, kiedy nie zniknęła przy następnym wejściu na plażę.

Pozory Mylą...Where stories live. Discover now