— Gisèle, wiem, że mnie kochasz. A ja kocham ciebie — wyrzekł w końcu. — Nie próbuj się przede mną bronić, bo to nie ma sensu. Oboje dobrze wiemy, że się kochamy i że...

— Alexandrze... Nie ma dla nas nadziei. Ja jestem już taka stara i... Nie nadaję się na twoją żonę, po prostu się nie nadaję! Czy nie możesz tego zaakceptować?

— Dlaczego masz się nie nadawać?

— Bo jestem głupia, niedojrzała i samolubna. Uświadomił mi to Robert krótko po tym, jak odszedłeś. Ja wtedy wyjechałam do Rzymu i zaczęłam tańczyć tam w balecie, ale potem prawie... prawie doprowadziłam się do katastrofy przez niewłaściwego mężczyznę. 

Sasza wciągnął powietrze w płuca i wybałuszył oczy na dziewczynę. 

— Tańczyłaś w balecie? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? Och, Gigi, dlaczego więc nie tańczysz tam dalej?

— Bo zniszczyłam to wszystko w dniu premiery. Ale proszę, nie mówmy o tym. 

Minę miała tak smutną, że Alexandre niemal się rozpłakał. Nie mógł znieść myśli, że Gigi musiała cierpieć. A to wszystko przez niego. 

— Gigi, wyjdź za mnie! Wyjedziemy gdzieś razem, do Mediolanu, do Londynu, do Wiednia albo do Rosji! Wiesz, jaki mają wspaniały balet w Petersburgu? Mogłabyś spełniać swoje marzenia! Pisałbym dla ciebie kolejne balety, tak jak kiedyś... Boże, Gigi, zgódź się!

Gisèle spojrzała na niego ze zdumieniem. Ne przypuszczała, że jednak mógł ją kochać. Ona wciąż żyła wspomnieniem jego pocałunków, ale dawno już pogodziła się z tym, że nigdy nie będzie jego. W końcu dlaczego miałaby być? Na pewno by jej nie chciał. Była pewna, że w Rosji znalazł kilka tuzinów pięknych dziewcząt gotowych stanąć u jego boku przed ołtarzem. Na pewno już sobie kogoś wybrał...

Ale nie! Przez te wszystkie lata, które upłynęły od jego wyjazdu, on wciąż ją kochał. Nawet jeśli poznał tam wiele pięknych dziewcząt, nawet jeśli którejś z nich oddał swe ciało, to jego serce cały ten czas należało do niej. Tak jak jej do niego...

— Wyjdę za ciebie, Alexandrze. 

Na te słowa młodzieniec nic nie odrzekł. Ucałował ją czule i zatopił się w słodyczy pocałunku. 

U de Beaufortów zorganizowano rodzinne przyjęcie z okazji zaręczyn Gisèle i Aleksandra

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

U de Beaufortów zorganizowano rodzinne przyjęcie z okazji zaręczyn Gisèle i Aleksandra. Zjawili się na nim wszyscy członkowie rodziny — Potoccy, Danielle, Louis z żoną i dziećmi, Jarmuzowowie. Przyszła też zabiedzona, chudziutka Delphine w towarzystwie najstarszego syna oraz, oczywiście, wszystkie dzieci de Beaufortów. Brakowało jedynie Roberta, którego zatrzymały w Rzymie ważne kościelne sprawy. 

Największą radość sprawiło jednak wszystkim pojawienie się Camille. Najstarsza córka pomogła wybrać jej kreację, która najlepiej zamaskuje trupią bladość i chudość kobiety, a jej przerzedzone, posiwiałe loki upięto w fryzurę tak wymyślną, że chyba musiała się przyśnić układającej ją pokojówce. Jean ciągle trzymał małżonkę za rękę i posyłał jej pełne troski spojrzenia. Nie opuszczał jej ani na chwilę. 

Cieszył się szczęściem wszystkich zgromadzonych. Chyba w końcu każdy osiągnął szczęście, po krótszej lub dłuższej drodze pełnej wybojów. Widok radosnej Gisèle co rusz całowanej w dłoń przez ukochanego napełniał jego serce błogą radością. Nie musiał się już martwić o najmłodszą córkę. Został mu jeszcze tylko Victor, o niego jednak Jean się nie kłopotał. Młodzieniec wykazywał się tyloma różnymi talentów, że na pewno niedługo wybierze własną ścieżkę. 

Maman, tak się cieszę, że do nas wyszłaś! — krzyknęła Lottie, podchodząc do kobiety ze swoją małą córeczką w ramionach. — Spójrz, jak Vivienne urosła! Kiedyś będzie taka śliczna! — Zakaszlała. 

— Wszystko dobrze, kochanie? — zapytał z niepokojem Jean. 

— Tak, papo. Maman, zaraz przyprowadzę do ciebie bliźniaków! 

Nim to jednak uczyniła, obok rodziców znalazł się Alexandre. Towarzyszyła mu młoda, szczupła dziewczyna o ciemnych włosach, której Jean nigdy w życiu nie widział. Posłał synowi pełne zdumienia spojrzenie, co ten natychmiast pojął, bo zaraz się odezwał:

— To jest moja narzeczona, Victorie. Najdroższa, to moi ukochani rodzice — rzekł tonem tak uroczystym, że Jean ledwo poznawał syna. — Kiedy tylko sfinalizuję rozwód z Irène, Victorie zostanie moją żoną. Dzieci bardzo ją kochają. 

Dziewczyna spłonęła rumieńcem. Jeanowi bardzo nie podobały się rozwodowe plany syna, ale z drugiej strony cieszył się, że ta okropna kobieta nie będzie już należała do jego rodziny. Pocieszał się tym, że Robert pomoże bratu z unieważnieniem małżeństwa, a dusza Alexandre'a będzie jeszcze miała szansę na zbawienie. 

Wtem Camille oderwała się od męża i wzięła Victorie za rękę. Jean widział, jak żona odciąga wybrankę syna na bok i coś do niej szepcze. Wytężył słuch i zadrżał, słysząc, jak mówi:

— Niech cię Pan Bóg ma w opiece, dbaj o mojego synka z całych sił! Nie pozwól mu na rozpacz, kiedy mnie braknie... I zajmuj się czule dziećmi. Opowiadajcie małej Cami o mnie... Ona jest tak do mnie podobna...

Jean zdusił cisnące mu się do oczu łzy i podszedł do Andrégo, który stał przy stole z Victorem i śmiał się. Objął obu synów i uśmiechnął się do nich. Alexandre wyglądem bardziej przypominał dziadka de La Roche'a, ale pozostali trzej bracia stanowili żywe odbicia ojca. Camille zawsze powtarzała, że to Robert jest najbardziej podobny do Jeana, ale on sam uważał, że fizycznie najbardziej przypomina go Andé, a charakterologicznie Victor. 

— Jak tam, moi drodzy? André, mąż Lottie mówił mi, że uratowałeś jego fabrykę! Jakie masz dalsze plany?

— Uratowałem to może sporo powiedziane, ale fakt, zawdzięcza mi to, że nie stracił wszystkich pracowników. Na razie chcę zdobyć trochę doświadczenia, ale kto wie, może za jakiś czas poproszę cię o kredyt na własną fabrykę. — Zaśmiał się. 

— Tu jesteś, Janeczku! — posłyszał głos Franciszka. 

Wyrwał się z ramion synów i podszedł do przyjaciela. Z daleka widział, że Antoinette podchodzi do Camille i prowadzi ją na sofkę. Uspokojony tym, że żona jest w dobrych rękach, spojrzał na rozpromienionego Potockiego. Ten był tak podekscytowany, jakby zaraz miał wybuchnąć z radości. 

— Anusia będzie w końcu miała dziecko, wiesz?! — krzyknął Franciszek tak głośno, że chyba wszyscy musieli go usłyszeć. 

— To cudownie! Bardzo się cieszę, Fransie. A twój Tad? Co z nim?

— A nie denerwuj mnie, powiedział, że nie ma zamiaru wracać do domu i wdrażać się w działanie młynów Possonych, bo nie jest wieśniakiem, żeby mąką handlował! No wiesz co, Janeczku, jak przecież on tylko w biurze będzie siedział i zarabiał! Że też taki wyrodny syn mi się trafił! A jak Diane i ten jej nowy gach? Czy on... jest lepszy od tego Austriaka?

— Rodowity Francuz, bardzo uprzejmy. Ale resztę sam oceń, właśnie tu idą. 

Po chwili w istocie stanęli przed nimi Diane i Jean-Pierre. Mężczyzna wpatrywał się w Diane z takim podziwem, jakby była jedyną kobietą na tym świecie. Jean czuł, że przy nim jego córce będzie dobrze. I w kwestii pieniędzy, i uczuć. 

— Kochany, pozwól, że przedstawię ci mojego kochanego wuja Fransa, ojca mojego Jeana — rzekła Diane, patrząc z lękiem na oboje. 

— Wyglądasz pan na porządnego chłopca, ale jak skrzywdzisz moje wnuki, to ja za siebie nie ręczę! — powiedział na wpół żartobliwie Franciszek, na co wszyscy roześmiali się. 

Jean pomyślał, że był w tej chwili naprawdę szczęśliwy i miał ogromnie udane życie. Popełnił w nim wiele błędów, zranił kilka bliskich mu osób, ale już nigdy nie zamierzał tego czynić. Teraz chciał już tylko dożyć końca swych dni w otoczeniu ukochanych dzieci i wnuków. 

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now