— Tatusiu, to jest mój przyjaciel, Robert. Bardzo mi pomaga. To dobry chłopiec.

— Dzień dobry panu — rzekł i skłonił mu się dwornie, na co mężczyzna zaśmiał się.

Robert nie miał pojęcia, jaka choroba mogła trawić ojca dziewczyny, lecz musiał przyznać, że wyglądał on ogromnie słabowicie. Blade oblicze i duże oczy wpatrujące się w niego z łagodnością, ale i bólem zrobiły na Robercie przerażające wrażenie. 

— To pan pomaga mojej kruszynie zapomnieć o tym, że ma takiego niedołężnego ojca? — zapytał słabowicie.

— Proszę tak o sobie nie mówić. Bianca bardzo pana kocha i na pewno nie chce słuchać takich słów.

— Bardzo nie chcę! — pisnęła. — Co cię ugryzło, tatku?

— Nic, dziecino. Po prostu... Marta dzisiaj odeszła. Nie mam jak jej płacić. Ja nie wiem, co to będzie, jak ja umrę... 

— Nie umrzesz! — krzyknęła desperacko dziewczyna. 

— Taka prawda, słońce. Prędzej czy później mnie tu braknie, a ty zostaniesz całkiem sama... — jęknął. 

Robert spojrzał na niego z rozpaczą. Widział czający się w oczach pana Pianzetti lęk o los córki. Miał nadzieję, że mężczyzna wcale nie umrze, lecz czuł, że się omyli. Blada twarz ojca Bianki mówiła wyraźnie, że niedługo całkiem zblednie, aż będzie swą barwą przypominała całun, który zakryje ją po śmierci. 

— Bianco, powinnaś się już przyzwyczaić do tej myśli — podjął łagodnie ojciec. Brzmiał, jakby pogodził się już z tym, że niedługo go zabraknie. — A w obecnej sytuacji tym bardziej powinienem umrzeć. Będziesz musiała się mną zajmować, moja biedna... Cały dzień i cała noc. Jak ty sobie poradzisz? Sandro musi chyba przyjechać z Padwy...

— Damy radę, tatusiu. Zrobię dla ciebie wszystko. — Spojrzała na niego czule. — A jego nie będziemy ściągać, niech się uczy. 

W spojrzeniu miała tyle miłości, jakby ojciec był jedyną istotą na tym świecie. I on patrzył na nią jak na największy cud. Robert pojął, że ma przed sobą najwspanialszy, najdoskonalszy obraz miłości. Nawet jego ojciec nie patrzył na matkę z tak ogromnym uczuciem. 

Robert uznał, że nie było na tym świecie nic piękniejszego ponad więź łączącą rodzica z dzieckiem, zwłaszcza kiedy ten rodzic był ze swym dzieckiem sam przez całe lata. On nigdy nie mógłby tak bardzo kochać matki czy ojca, bo musiał się nimi dzielić z rodzeństwem. 

— Bianco, mogę wam pomóc. Nie zdam się na wiele, ale mogę robić dla ciebie zakupy, przychodzić tu, żebyś się tak nie męczyła... Cokolwiek. Mam pieniądze i stać mnie na to, by wam dopomóc. 

— Nie, Robercie, to zbyt wiele. 

— Nalegam. Naprawdę, Bianco — rzekł stanowczo. 

Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego z wahaniem. Robert miał nadzieje, że się zgodzi. W końcu nie poradziłaby sobie sama z pomaganiem ojcu. A on... On potrzebował uczynić coś dobrego. 

— No dobrze. Dziękuję ci. 

 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
De BeaufortowieWhere stories live. Discover now