XCVII

443 89 63
                                    




Nie wiedział, co powinien zrobić, bo w rzeczywistości nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Wszystkie racjonalne myśli momentalnie zostały zgłuszone tylko jedną, ale za to niezwykle klarowną „Muszę dostać się do Hyungwona", dlatego biegł, nie zważając kompletnie na ludzi, których mijał, czy nawet na czerwone światło na przejściu dla pieszych, nie miał czasu jakieś głupie czekanie. Każda chwila, która nie polegała na próbie dostania się jak najszybciej do Hyungwona, równocześnie była momentem, w którym w Hoseoku coś się wewnętrznie wywracało. Martwił się... Martwił się, że gdy wejdzie do ich wspólnego pokoju, to już go nie będzie... Że zniknął, tym razem już na zawsze...

To był cios, którego absolutnie się nie spodziewali, a przed którym powinni się bronić już od samego początku, kiedy razem zaczęli tą podróż. Nawet jeśli zawsze mieli to gdzieś z tyłu głowy, to wykazali się całkowitą ignorancją myśląc, że zmienianie miejsc co chwilę pomoże im ukryć się przed czujnym wzrokiem Pani Chae i... Wonho dopiero teraz widział, jak to wszystko było absurdalne. Rozumiał z czym Hyungwon musiał się mierzyć, ta cała niepewność, odwracanie się na każdy szmer, czy przemykający cień. Te wszystkie ucieczki... Czy w rzeczywistości naprawdę nimi były, a może po prostu Chae dla ułatwienia je tak nazywał? Czy to od samego początku nie było odwlekaniem czegoś, co i tak było nieuniknione? Hyungwon mu kiedyś powiedział, że nawet jeżeli połączą siły, to i tak nie będą w stanie zrobić czegokolwiek, co mogłoby uchronić ich przed jakże pesymistyczną przyszłością.

A mimo to próbowali.

Tam w aucie... Kiedy podarł kopertę i wybiegł... Wypowiedział swego rodzaju wojnę, sprawił, że oczy Pani Chae spojrzą właśnie na niego i nie będzie w nich już przeświadczenia, że jest kolejnym chłopaczkiem, którego uda się tak po prostu przestraszyć. Będzie widziała w Wonho wroga, którego trzeba zadeptać, nim uda mu się na dobre rozpalić ogień w sercu Hyungwona. Niewątpliwie już zaszedł tej paskudnej kobiecie za skórę, ale... Był na to gotowy. Był gotowy stawić jej czoła, byleby tylko Hyungwon mógł choć na chwilę schronić się za jego plecami. Nie zostawi go samego w tej sytuacji.

Świat się jeszcze nie skończył.

-Hyungwon!- Krzyknął wbiegając do pokoju.

W pierwszej chwili miał wrażenie, że... Że przyszedł zbyt późno. Jego serce zatrzymało się na samą myśl, że Chae mógł być już daleko, daleko stąd. Sam nie wiedział, czy to przez ten szaleńczy bieg, czy ze zdenerwowania, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i gdyby nie ściana, o którą sprawnie się oparł, runąłby na ziemię.

-Wonho - cichy, lekko drżący głos, ciął powietrze, skutecznie zagłuszając wszystkie myśli kłębiące się w głowie Shina.

Chłopak dopadł do niego, mocno wtulając się w jego klatkę piersiową. Prawdę mówiąc, to uścisk był tak silny, że w pewnym momencie Hoseokowi zabrakło powietrza, ale za nic nie zamierzał mu przerywać w jakikolwiek sposób.

To jednak nie było najważniejsze, ponieważ Wonho, zmartwiony głosem swojego przyszłego chłopaka i jego drżącym ciałem, objął dłońmi, twarz Hyungwona i delikatnie zmusił go, by spojrzał na niego tymi swoimi pięknymi, brązowymi tęczówkami... Boskimi, brązowymi, zapłakanymi tęczówkami. Hoseok, jakby z przyzwyczajenia, otarł kciukiem, spływającą po policzku łzę, nadal utrzymując kontakt wzrokowy z Hyungwonem.

-Dlaczego płaczesz?- Zapytał cicho.

Chae, wzmocnił swój uścisk, czyli według Hoseoka zrobił już coś całkowicie niemożliwego. Nie spodziewał się, że w tym chuderlawym ciałku może być tyle siły. Jednak nie to było teraz na pierwszym planie. Hyungwon ewidentnie, znowu chciał ukryć się przed udzieleniem odpowiedzi, ale Wonho, skutecznie mu to uniemożliwił.

Roommate #HyungwonhoWhere stories live. Discover now