LXXXII

476 93 104
                                    

Biegł tak szybko ile tylko pozwalały mu na to nogi, które zastałe w wyniku długotrwałego bezruchu, wręcz błagały o chwilę odpoczynku. Jednak ich właściciel wcale nie zamierzał zwalniać, ponieważ te szalenie fioletowe oczy, stanowczy ton i ostatecznie tak ujmujące słowa wypowiedziane przez tego Białowłosego nieznajomego, który jednak wydawał się niczym najbliższy przyjaciel... Zapominał, z każdym kolejnym krokiem, umykały mu najróżniejsze szczegóły i biegnąc po schodach, w kierunku swojego mieszkania nie był już pewien, czy wtedy, na tej ławce nie siedział sam.

Wpadł do mieszkania, brudząc wszystko dookoła siebie roztopionym śniegiem. Momentalnie spojrzał w kierunku drzwi Hyungwona, przy których znalazł się niezwykle szybko. Łapiąc za klamkę, usłyszał cichy, znajomy głos.

-Wonho...

Szybko odwrócił się w stronę Kihyuna, który opierał się ramieniem o ścianę, na końcu korytarza. Obserwował go tym swoim zaintrygowanym wzrokiem, który zmuszał wręcz do wyznania wszystkich skrywanych tajemnic, ale... To nie było najważniejsze, ponieważ Wonho momentalnie zauważył zmianę w swoim przyjacielu, ale im dłużej mu się przyglądał tym bardziej wątpił, by cokolwiek się w nim zmieniło. Ostatecznie nie był pewien, czy podkrążone oczy, wzrok pozbawiony osobliwego blasku, blada, chorowita cera i ostatecznie zgarbiona, zmęczona postawa zawsze były częścią wyglądu tego chłopaka.

Yoo teraz zdawał się pozbawiony swojego blasku, którym zawsze rozświetlał najgorsze dni. Niegdyś był latarnią, wskazującą dobrą drogę, a teraz... Wydawał się być ruinami, które trawione są jakąś długotrwałą, wyniszczającą chorobą.

A może... Może tylko mu się wydawało? Wonho nie był do końca pewien, co było jedynie wyobrażeniem, a co prawdą.

-Nie teraz Kihyun- powiedział szybko. -Muszę porozmawiać z Hyungwonem.

-Ale on... Wyjechał- szepnął, jakby nie mogąc zebrać w sobie wystarczająco dużo siłna głośniejszy ton.

Słowa przyjaciela zbiegły się z momentem, w którym Wonho pchnął drzwi, które stały mu na drodze do spotkania z wspomnianym chłopakiem. Jednak... Zgodnie ze słowami przyjaciela, nikogo rzeczywiście tam nie było, a opustoszały pokój nie zdradzał kompletnie żadnej obecności właściciela od dłuższego czasu. Shin, jakby w dziwnym amoku, ruszył w głąb pomieszczenia, rozglądając się dookoła.

-Nie zostawił nawet kartki...- Szepnął.

-Wonho...

-Dawno poszedł?- Przerwał mu, zaciskając dłonie w pięści.

-Nie wiem - westchnął. - Może jakieś dziesięć minut temu? Mówił, że niedługo ma autobus i...

-Autobus? Może jeszcze zdążę- powiedział bardziej do siebie niż do przyjaciela.

Wybiegając z pomieszczenia, trącił barkiem Kihyuna, ale nawet na chwile nie zatrzymał się, by sprawdzić, czy nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Przed oczami miał jasny cel, którym był Hyungwon i choć zbiegając po schodach, nie wiedział skąd pochodziła owa motywacja, ale miał wrażenie, że jeżeli nie wykorzysta tej ostatniej szansy na rozmowę z tym dziwnym, patykowatym chłopakiem, to nie otrzyma już nigdy kolejnej.

Miał za mało informacji, by ta misja mogła się udać, ale jednocześnie była w nim jakaś wiara... Przeczucie, które sprawiało, że drogą którą podążał wyglądała na najsłuszniejszą ze wszystkich możliwych. Biegnąc nie zastanawiał się dokąd zmierza. Ważne było, że każdy kolejny krok przybliżał go do Chae.

W pewnym momencie musiał się zatrzymać, gdy jego płuca zaczęły rozpaczliwie żądać powietrza. Oparł dłonie o kolana, w pierwszej chwili spuszczając głowę, by po chwili ją unieść i rozbieganym spojrzeniem dostrzec chłopaka siedzącego na przystanku nieopodal.

Roommate #Hyungwonhoحيث تعيش القصص. اكتشف الآن