Rozdział 64

3.8K 199 79
                                    

Nie żyje, tak?

RILEY

Gdy otwieram oczy, przez moment nie mam pojęcia gdzie się znajduję. Ciemne pomieszczenie rozświetla wyłącznie słaby blask światła, który nie pozwala mi na zbyt dokładne przyjrzenie się otoczeniu. Kiedy próbuję się poruszyć, dostrzegam skuloną postać, siedzącą obok mnie. Wytężam wzrok, łapiąc ostrość i dopiero wtedy zauważam, że leżę na łóżku, a osoba obok mnie opiera się głową o materac.

Rozglądam się dookoła, dzięki czemu zauważam dwa identyczne łóżka po drugiej stronie pomieszczenia. Jedno zajęte, drugie puste. Szpital. Jestem w szpitalu.

Próbuję się podnieść do pozycji siedzącej, gdy nagle tkwiąca przy mnie postać porusza się i podnosi. Wujek Luke.

- Riley... – mówi z ulgą, słyszalną w głosie. – Wszystko w porządku?
- Tak... chyba tak. Co się stało?
- Straciłaś przytomność. Lekarze w karetce nie mogli cię obudzić.
- Och... A która jest godzina?

Mężczyzna podnosi się i zerka na zegarek, zapięty na nadgarstku, po czym odczytuje godzinę.

- Jesteś tu tylko ty...? – dopytuję.
- Była tutaj twoja mama. Spędziła dobrą godzinę przy twoim łóżku.

Kiwam potakująco głową, spoglądając w kierunku zasłoniętych roletami okien.

- Kiedy stąd wyjdę? – dopytuję.
- Lekarz mówił, że być może popołudniu będziesz mogła już wrócić do domu. Wszystko zależy od wyników badań. Zrobią ci jeszcze prześwietlenie kostki, wygląda na to, że ją uszkodziłaś.
- Rozumiem...

Choć próbuję jakoś podtrzymać rozmowę, w mojej głowie krąży tylko jedno, najważniejsze pytanie. Nie potrafię skupić się na tym, co mi dolega, nie wiedząc co się tak naprawdę dzieje. Zagryzam nerwowo wargę, czując jak na samo wspomnienie wszystkiego, co się wydarzyło, do moich oczu znów napływają łzy.

- Wujku... – zaczynam po chwili milczenia, nadal wpatrując się w okna. – Czy on... Czy tata...? No wiesz...?

Dopiero w tym momencie odwracam spojrzenie, uważnie mu się przyglądając, aby nie ominąć żadnego szczegółu malującego się na jego twarzy. Mężczyzna spuszcza wzrok na brzeg materaca i ciężko wzdycha.

Po moich policzkach jak na zawołanie zaczynają płynąć łzy. To niemożliwe...

- Riley... nie płacz – mówi cicho. – Ja... nie wiem co powinienem ci powiedzieć...
- Nie żyje, tak? – pytam przez łzy.
- Nie wiem... – przyznaje smutno. – Nie wiem co się z nim dzieje, Riley. Nadal operują. Ale w karetce... w karetce jeszcze żył.

Zrywam się z łóżka na równe nogi, ignorując protesty wujka.

- Chcę tam iść – oznajmiam.
- Nie powinnaś. Nie możesz opuszczać swojego oddziału... Lekarz kazał ci odpoczywać...
- Jeśli nie pójdziesz tam ze mną, to pójdę sama. Nie zatrzymasz mnie, wujku.

Jednak jest nadzieja, że jeszcze wszystko wróci do normalności, że to nie koniec.

- Riley...
- Proszę – dodaję przez łzy.
- Chodź. Tylko cicho. Wszyscy śpią.

Kiwam potakująco głową, wsuwając obklejone plastrami stopy w szpitalne kapcie. No tak, kompletnie zapomniałam, że połowę całego tego zajścia przeżyłam bez butów. Ukochanych butów mamy, przecież ona mnie zabije jak jej powiem, że zostały gdzieś w lesie...

Odrzucam tą myśl na bok i najciszej jak potrafię podążam za wujkiem Lukiem. W połowie drogi do windy zatrzymuje nas pielęgniarka. Wysoka, blondwłosa kobieta w kitlu z nadrukiem postaci z bajek spogląda na nas pytająco.

Tajemniczy Współlokator - Bez Ciebie | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now