Rozdział 15

4.5K 198 31
                                    

Nic mi nie jest

RILEY

Po pokonaniu zaledwie kilku metrów docieramy do niskich schodków, prowadzących do wnętrza budynku. Caden przypina rower do specjalnego stojaka tuż obok schodów, a zaraz potem gestem dłoni wskazuje mi drogę.

- Nie ma windy – oznajmia. – Idziemy na pieszo na ostatnie piętro.
- Ostatnie to znaczy które?
- Czwarte.
- Jezus... Nienawidzę chodzić po schodach – jęczę niezadowolona.

Po dotarciu na czwarte piętro mam wrażenie, że za chwilę wypluję płuca i wyzionę ducha. Szatyn spogląda na mnie z politowaniem wymalowanym w intensywnie zielonych oczach, po czym cicho się śmieje i prowadzi nas do jednych z drzwi wejściowych.

- Żyjesz? – dopytuje ze śmiechem.
- Jeszcze. Ale chyba już długo nie pociągnę.

Odpowiada mi tylko cichy śmiech, a zaraz potem Caden gestem dłoni zaprasza mnie do środka.

Wchodzę do przedpokoju, spodziewając się raczej niskiego standardu mieszkania, zważając na fakt jak wygląda kamienica z zewnątrz, jednak gdy dyskretnie rozglądam się dookoła, zauważam, że jest wręcz przeciwnie. W pomieszczeniu wciąż czuć charakterystyczny zapach farby i nowych mebli. Całość utrzymana jest w odcieniach beżu oraz brązu i bieli. Po prawej stronie od wejścia stoi mała szafka z kilkoma szufladami, a tuż obok niej wisi dość duże lustro w masywnej drewnianej ramie. Po lewej stronie dostrzegam skromny wieszak na okrycia wierzchnie, mogący pomieścić zaledwie dwie czy trzy kurtki, a tuż obok niego przesuwne drzwi od szafy wnękowej. Wbrew pozorom jest tu naprawdę dużo miejsca.

- Spodziewałaś się jakiejś meliny, nie? – pyta, ściągając bluzę i odwieszając ją na pobliski wieszak.
- Szczerze? Trochę tak, patrząc po wyglądzie zewnętrznym budynku...
- Wiem – mówi bez grama urazy w głosie. – Wszyscy tak myślą. I dokładnie tak to wyglądało zanim zacząłem remont.
- Mieszkasz tu od niedawna?
- Tak. Przeprowadziłem się tu dosłownie dwa tygodnie temu, ale sam remont rozpocząłem trzy miesiące temu. Było dużo pracy, wcześniej mieszkała tu jakaś patologia, więc możesz się domyślić jak to wszystko wyglądało.

Kiwam potakująco głową, doskonale rozumiejąc co ma na myśli. Nieraz widziałam z jakimi sprawami boryka się moja mama i w jak fatalnych warunkach żyły dzieci, których dotyczyły sprawy sądowe. Co prawda były to tylko zdjęcia, ale i tak robiły na mnie mocne wrażenie.

- Chodź, wezmę apteczkę.

Caden wymija mnie z uśmiechem na ustach i wolnym krokiem rusza przez korytarz. Nim zniknie mi z pola widzenia, dorównuję mu kroku i po zaledwie kilku sekundach oboje wchodzimy do kuchni z widokiem na mały salon. Dopiero po chwili dostrzegam starszego mężczyznę, siedzącego w dużym, wręcz ogromnym fotelu przed telewizorem, zawieszonym na ścianie naprzeciw kuchni i wózek inwalidzki, stojący tuż obok fotela.

- Spokojnie – mówi cicho Caden, wyjmując z jednej z szafek kuchennych duże, plastikowe pudełko z nalepką „apteczka". – To mój dziadek. Śpi.

Kiwam potakująco głową. Mieszka z dziadkiem?

- Chodź, przejdziemy do łazienki.

Siadam na brzegu wanny zgodnie z poleceniem szatyna, podczas gdy on grzebie w pudełku z masą produktów medycznych w postaci maści, kremów, bandaży, plastrów i innych.

- Po co ci tyle tego? – wypalam bez zastanowienia.
- Dziadek jest przewlekle chory. Często nieświadomie robi sobie krzywdę, uderzając się o coś czy upadając, bo ma poważne problemy z poruszaniem się, szczególnie, gdy nie chce korzystać z wózka. Muszę mieć wszystko, co może się przydać.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj. Nie wiedziałaś.
- Zostaje sam na całe dnie, kiedy chodzisz na zajęcia i na staż?
- Drugi kierunek studiuję zdalnie i zaocznie. Poza tym do piętnastej jest z dziadkiem opiekunka medyczna. Dziś akurat coś jej wypadło i wyszła wcześniej. Ale na ogół siedzi z nim w domu, podaje leki, jedzenie. Potem wychodzi, więc dziadek spędza trochę czasu przed telewizorem, zazwyczaj wtedy usypia, a jak wstaje, ja już jestem.
- Sam się nim opiekujesz?

Caden kiwa potakująco głową, gdy wyjmuje z apteczki buteleczkę z płynem i paczkę gazików.

- Mógłbym oddać go do specjalistycznego zakładu, który zajmuje się starszymi, schorowanymi ludźmi – mówi. – Ale nie mam serca, aby mu to zrobić. On się mną zajął, gdy byłem gówniarzem, nie oddał mnie do sierocińca, więc czuję się w obowiązku, żeby robić dla niego to samo. Daj rękę.

Niepewnie wysuwam dłoń w jego kierunku. Tak, mam siedemnaście lat i boję się środków odkażających. Nigdy z tego nie wyrosłam i nigdy nie wyrosnę.

- Nie bój się. To nie szczypie – oznajmia, pokazując mi etykietę w kolorowe, dziecięce wzroki z informacją, zapewniającą, że produkt nie powoduje nieprzyjemnego uczucia w trakcie przemywania ran.

Uważnie obserwuję mężczyznę, gdy z niesamowitym skupieniem polewa gazę płynem, a zaraz potem przykłada mokry materiał do spodu mojej dłoni w miejscu, które najmocniej ucierpiało w trakcie wypadku.

Samo odkażanie nie trwa długo i już po chwili moja dłoń jest "gotowa do użytku". Niestety samo ramię wygląda trochę gorzej, ponieważ dość mocno starłam w tamtym miejscu skórę, ale nie wymaga żadnego specjalnego traktowania poza opatrunkiem z plastra i gazy.

- Dzięki – mówię cicho, gdy Caden wyrzuca opakowania po zużytych gazikach do kosza, a płyn chowa z powrotem do pudełka.
- Nie ma za co. Nie mogłem zostawić cię na środku chodnika z krwawiącym ramieniem.
- Nic takiego się nie stało. Żyję i nic poważnego się nie wydarzyło. Zresztą to wszystko moja wina. Powinnam pomyśleć co może się stać.
- Riley... dlaczego nie było cię w szkole? Pan Miller mnie zabije jak się dowie, że nie przyszłaś przed lekcjami.
- Wiem – mówię z westchnięciem. – Będzie się wściekał, ale nie miałam dziś nastroju na szkołę. Brzmi to głupio, ale potrzebowałam trochę czasu z samą sobą. No i prawie mi wyszło, gdyby nie ty i twój rower.
- Coś się stało?
- Błagam, nie zaczynaj tej swojej nauczycielskiej gadki.
- Pytam prywatnie, nie jako pracownik szkoły.
- Nic mi nie jest – zapewniam. – Powinnam już iść, muszę jeszcze wejść do sklepu.
- Jasne, rozumiem.

Przechodzę do przedpokoju, gdzie siadam na małej pufie i wciągam trampki na stopy.

- Riley... - zaczyna cicho Caden.
- Hm?
- Pójdziesz ze mną na kawę? Znaczy... nie dziś, jutro albo pojutrze?

Spoglądam na niego pytająco, jednak gdy dostrzegam zmieszanie wymalowane na jego twarzy, mimowolnie się uśmiecham.

- Pójdę.

Kiedy wychodzę na ulicę i biorę głęboki wdech, mój telefon wydaje z siebie krótki sygnał dźwiękowy, informujący o przychodzącej wiadomości. Wyciągam komórkę z kieszeni i zerkam na wyświetlacz.

Ana: gotowa?

No tak, kompletnie zapomniałam o tym, że obiecała zerwać się dziś z zajęć i razem ze mną jechać pod dom mojego ojca. Muszę dowiedzieć się kim jest ta kobieta i jak właściwie wygląda. Wczoraj spanikowałam i po zobaczeniu jej od strony pleców, w towarzystwie ojca, kazałam Anie odjechać i zawieźć się do domu. Później doszłam jednak do wniosku, że zanim cokolwiek powiem mamie, o ile się na to zdecyduję, potrzebuję dowodu. I przede wszystkim chcę się jej lepiej przyjrzeć.

Ja: nie. Ale nie mamy wyjścia

*********
Kolejny rozdział z perspektywy Riley i kolejne problemy naszej bohaterki, w których oczywiście znalazło się też miejsce dla Cadena. Mężczyzna dziwnym trafem, a może przez zwyczajny przypadek, po raz kolejny znalazł się w zasięgu, gdy Riley potrzebowała pomocy. Ale czy to wystarczy, aby zyskać jej sympatię? I czy to wystarczy, aby odwrócić jej uwagę od ojca, którego tajemnicę chce odkryć? Koniecznie dajcie znac w komentarzu co o tym myślicie!

Jeśli spodobał Ci się ten rozdział lub jesteś ciekaw dalszych losów bohaterów - zostaw po sobie ślad w postaci komentarza lub gwiazdki!

Do następnego :)

Tajemniczy Współlokator - Bez Ciebie | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now