Rozdział 7

4.8K 229 133
                                    

Nie ręczę za siebie

KATE

Wychodzę z kancelarii ze sporym uśmiechem, malującym się na moich ustach. Nie spodziewałam się, że pójdzie mi aż tak dobrze. Jednak opłacało się „przekwalifikować" na nieco inną dziedzinę prawa po tylu latach spędzonych w sprawach rodzinnych i spadkowych. Już jakiś czas temu uznałam, że pora na zmiany i poszerzenie horyzontów, ale nie sądziłam, że sprawi mi to aż tyle radości. Choć prawo karne nie należy do najprostszych i najprzyjemniejszych, a sprawy niektórych ludzi wykraczają poza granice mojej wyobraźni, czerpię z tego ogromną satysfakcję, szczególnie gdy udaje mi się wybronić niewinnego klienta i uchronić go przed surową karą.

Dziś natomiast nie to jest powodem mojej radości. Zjawił się u nas dość ważny klient, który ma pewne problemy i będzie odpowiadał za coś, w co został perfidnie wrobiony przez swoją byłą żonę. Klient posiada alibi nie do przebicia i dzięki temu jestem w stu procentach pewna, że uda mi się wygrać tę sprawę i zarobić pokaźną sumę pieniędzy.

Niestety, mój nastrój pogarsza się, gdy tylko wsiadam do samochodu i dociera do mnie, że w domu czeka mnie konfrontacja z Jamesem. Skończyłam dziś nieco wcześniej, a to oznacza, że po powrocie będę musiała spędzić z nim chwilę czasu sam na sam, co niekoniecznie mi się podoba. Ale trudno, muszę wziąć się w garść. To ostatni raz, kiedy poprosiłam go o pomoc. Wzięłam urlop na najbliższe kilka dni, więc w tym czasie znajdę jakąś opiekunkę i spokojnie wrócę do pracy, bez martwienia się o to, kto zaopiekuje się Ellie.

Wjeżdżając na osiedle przypominam sobie słowa Riley, gdy rano odwoziłam ją i Maxa do szkoły. Uważnie przyglądam się krzakom w pobliżu domu pani Smith, jednak nie dostrzegam w nich żadnego auta. Oddycham z ulgą. Pewnie znów oglądała jakieś horrory albo thrillery i teraz wyobraźnia płata jej figle. Zresztą, kto i po co miałby ją śledzić?

Wjeżdżam na podjazd pod domem, wysiadam z auta, zamykam je i czym prędzej kieruję się w stronę drzwi wejściowych.

Po przekroczeniu progu zastaję Jamesa, siedzącego na kanapie w salonie.

- Cześć – mówi cicho, gdy odwraca głowę w moim kierunku. – Ellie właśnie zasnęła. Położyłem ją do łóżeczka.
- Dobrze. Dzięki. Teraz ja się nią zajmę – oznajmiam, ściągając szpilki i odstawiając je na pobliską półkę z butami.
- Kate... - zaczyna.
- Jeśli to, co chcesz powiedzieć dotyczy czegokolwiek innego niż naszych dzieci, to nie chcę tego słuchać – zauważam oschle.

Odwieszam marynarkę i torbę na wieszak, po czym przechodzę przez salon prosto do kuchni.

- Kate, proszę – kontynuuje, podnosząc się z kanapy i powoli podchodząc do wyspy kuchennej wychodzącej na salon. – Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Kazałaś zrobić to Riley, prawda?
- Nie twój interes – warczę.
- Mój. Po części mój, Kate. Nie wysługuj się dzieckiem, to dziecinne.
- Nie mów mi co mam robić, okej? Doskonale to wiem bez twoich nic niewnoszących rad.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? – ponawia pytanie, tym razem trochę bardziej stanowczo niż poprzednio.
- Bo nie miałam na to ochoty. Nie potrzebuję twojej litości czy wypominania, że nie potrafię zająć się dziećmi.
- Co? Jakiej litości? Myślisz, że utrzymuję kontakt z dziećmi z litości?
- Nie wiem – wzruszam ramionami. – Ty mi powiedz.
- Oczywiście, że nie. Spotykam się z nimi, bo je kocham.

Parskam śmiechem, odkładając naczynie z obiadem do odgrzania na blat.

- Chyba żartujesz. Czyli teraz nagle ich kochasz, ale przez cały poprzedni rok miałeś ich gdzieś. Taka przerwa od miłości, tak?
- O czym ty mówisz, Kate?
- O czym? O tym jak to zniknąłeś na cały, cholerny rok.
- Przecież wiesz, że...

Przerywam mu wpół słowa.

- Musiałeś, nie było wyjścia, tak wiem. Bla, bla, bla. A jakieś konkrety? Dlaczego musiałeś? Co było przyczyną? Dlaczego to było takie ważne? No właśnie. Na te pytania nigdy mi nie odpowiesz, bo zawsze znajdziesz jakąś wymówkę. A ja nie zamierzam słuchać tłumaczenia, które nic mi nie rozjaśnia.
- Kate...
- Teraz ja mówię. I powiem ci wszystko, co przez ten cały czas leżało mi na sercu. Wcześniej się powstrzymywałam, wolałam nic nie mówić i głupio przytakiwać, ale dość tego. Zostawiłeś mnie samą. W ciąży, z dwójką dzieci na świecie, domem, pracą, wszystkimi obowiązkami. Całkiem samą. I zniknąłeś. Nikt nie wiedział gdzie jesteś i co się z tobą dzieje. Ja też, James. Tęskniłam każdej jebanej nocy, nie dowierzając w to wszystko, co się wydarzyło. Tęskniłam, płakałam, nie wychodziłam z pokoju tylko dlatego, że pomimo tego jak mnie traktowałeś przez ostatni miesiąc naszego małżeństwa nadal cię kochałam i liczyłam, że może jednak wrócisz, przyznasz, że twoje zachowanie było błędem i poprosisz o wybaczenie. Ale tak się kurwa nie stało. Pokazałeś co jest dla ciebie ważniejsze, ty czy twoja własna rodzina. Więc teraz nie pierdol głupot tylko przyznaj się do błędu i nie ściemniaj jak to było ci ciężko. Dobrze wiedziałeś, że możesz powiedzieć mi o wszystkim. O dosłownie wszystkim, zważając na fakt co przeszliśmy. Bez względu na to czy byłaby to błahostka czy coś poważnego. Pomogłabym ci, wsparła, ale ty to zignorowałeś, pogrążyłeś w kłamstwie i rozpłynąłeś w powietrzu. Więc proszę, nie chrzań jak to bardzo zależało ci wtedy na dzieciach, bo tak nie było.

Chcę kontynuować, jednak w tym samym momencie dzieje się coś, czego kompletnie się nie spodziewam. Mężczyzna patrzy na mnie badawczo, po czym pokonuje dzielącą nas odległość i bez ogródek łapie mnie w talii i pewnym ruchem przyciąga do siebie. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje i dlaczego nie protestuję, wrzeszcząc, że ma mnie zostawić i odsunąć się najlepiej o setki kilometrów. Podnoszę wzrok, spoglądając prosto w jego idealnie brązowe tęczówki, gdy nagle jego pełne, różowe wargi opadają ciężko na moje.

Dopiero po kilku sekundach, a może minutach, dopuszczam swój rozum do głosu i z całej siły odpycham go od siebie, robiąc kilka kroków do tyłu. Posyłam mu piorunujące spojrzenie pełne wyrzutu i złości.

- Nie próbuj robić tego ponownie, bo nie ręczę za siebie – grożę.
- Kate...
- Najlepiej będzie jak już sobie pójdziesz. Dziękuję za zajęcie się Ellie. Więcej nie będę cię już niepokoić.
- Porozmawiajmy – dodaje lekko łamiącym się tonem głosu, co wywołuje u mnie dziwną reakcję. Naprawdę robi mi się go trochę żal.

Ogarnij się, stara babo – ganię się w myślach.

- Nie mamy o czym – mówię pewnie. – A przynajmniej ja nie mam o czym.
- Jeśli... jeśli zmienisz zdanie to daj znać. Przyjdę w weekend. Do dzieci.

Nie odpowiadam, jednocześnie unikając jego spojrzenia. Dopiero gdy znika z mojego pola widzenia, a drzwi wydają charakterystyczny dźwięk zamykania, opieram się o blat i chowam twarz w dłonie, czując jak słone łzy zaczynają gromadzić się pod moimi powiekami. Nie wierzę w to, co przed chwilą zrobiłam. Jak mogłam mu na to pozwolić? Coś takiego nie powinno mieć miejsca. A przede wszystkim nie powinno mi się podobać i nie powinno wywoływać we mnie emocji, które ostatnio odczuwałam ponad dwa lata temu.

********
Tym razem trochę krócej, ale w zamian za to, w końcu mamy naszych głównych bohaterów "w akcji". Tyle że w nie do końca zamierzonej akcji, która wywołała małe nieporozumienie. Czy to, co zrobił James było w porządku czy jednak próbował wykorzystać uczucia głównej bohaterki dla własnych korzyści? Koniecznie dajcie znać w komentarzu co o tym myślicie!

Jeśli spodobał Ci się ten rozdział lub jesteś ciekaw dalszych losów bohaterów - zostaw po sobie ślad w postaci komentarza lub gwiazdki!

Do następnego :)

Tajemniczy Współlokator - Bez Ciebie | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now