- Nie wierzę, ze dałam sie na to namówić - westchnęłam poprawiając włosy podczas przeglądania się w lustrze.
- Zobaczysz, będzie ekstra. - Lydia po raz kolejny zapewniła mnie, że to dobry pomysł.
A o jaki pomysł konkretnie chodzi? A o taki, że zgodziłam się na wzięcie udziału w Gali Sportowców Miasta, która jak się dowiedziałam, jest organizowana co roku i tym razem to właśnie Scott jako kapitan drużyny, jest nominowany do nagrody Sportowca Roku. Wiem, że powinnam wspierać go w tym ważnym dniu, ale z drugiej strony martwię się, że z powodu mojego ,,problemu" z Derekiem, tylko zdołuję wszystkich moim zachowaniem.
Najwidoczniej znów muszę założyć maskę, która pokazuję, że tak naprawdę niczym się nie przejmuję...
- Poza tym to jest niezdrowe - dodała Lydia, wyrywając mnie z zamyśleń.
- Co jest niezdrowe? - zapytałam zdziwiona.
- To, żebyś siedziała teraz zamknięta w czterech ścianach. Czy ty mnie w ogóle słuchałaś przez ostatnie dziesięć minut? - zapytała zirytowana i na chwilę przestała tuszować rzęsy, aby rzucić mi pogardliwe spojrzenie.
Nie.
- Tak - odparłam i zdobyłam się na wymuszony uśmiech.
- To dobrze. Słuchaj się mnie, a daleko zajdziesz - dodała i zadowolona wróciła do poprawiania swojej urody, chociaż osobiście uważam, że wcale tego nie potrzebuje.
- Jestem starsza. To ty powinnaś słuchać się mnie - odparłam, podbierając jeden z jej błyszczyków.
- Masz niecałe dwadzieścia dwa lata, a hybrydą zostałaś prawie trzy lata temu, więc jako pół wampir przestałaś się wtedy starzeć, czyli można powiedzieć, że teoretycznie masz niecałe dziewiętnaście lat. Ja jeszcze w tym roku skończę osiemnaście więc jesteśmy prawie w równym wieku - powiedziała zadowolonym tonem.
- A za kilkanaście lat, tobie pojawią się zmarszczki, a mnie wciąż będą pytali o dowód w klubach - odparłam z uśmiechem i przeciągnęłam błyszczykiem po ustach.
- Dlatego zaczynam już się zabezpieczać - dodała dumnie i otworzyła jedną z szuflad toaletki. Zerknęłam do środka i zobaczyłam pokaźną kolekcję balsamów i kremów przeciwzmarszczkowych.
- Jesteś chora - podsumowałam, kręcąc głową z niedowierzania.
- Ale przynajmniej dobrze nawilżona - dodała i wzruszyła ramionami, po sięgnęła po rozgrzaną prostownicę i zaczęła układać włosy.
- Już są - powiedziałam marszcząc czoło. - Reszta już przyjechała - dodałam, widząc zdezorientowaną minę Lydii. W końcu jej słuch nie jest wyostrzony do granic możliwości. Dosłownie po minucie rozległo się pukanie do pokoju, a w drzwiach pojawiła się pani Martin.
- Dziewczynki, jesteście już gotowe? Reszta czeka już na was w salonie - powiedziała. - Ślicznie wyglądasz Alexandro - dodała i uśmiechnęła się serdecznie w moją stronę, co odwzajemniłam.
- Jeszcze chwila. Nie skończyłam układać włosów. Poza tym jeszcze nie wybrałam sukienki - odparła Lydia i wróciła do prostowania.
- Przypominam, że Gala rozpoczyna się za trzydzieści minut - dodała pani Martin spoglądając na zegarek, po czym zniknęła za drzwiami.
- Aby zrobić dobre wejście należy się nieco spóźnić - powiedziała rudowłosa i wzruszyła ramionami.
- Pamiętaj, że idziemy tam dla Scotta - odparłam i zaczęłam grzebać w sukienkach Lydii, aby pomóc jej coś wybrać.
- Tak, tak. Wiem - westchnęła.
Lecz mimo to jej ruchy przez kolejne piętnaście minut wcale się nie przyspieszyły. Dopiero gdy usłyszałyśmy kolejne pukanie do drzwi, Lydia złapała przygotowaną przeze mnie sukienkę i wbiegła do łazienki. Do pokoju wszedł Scott, który mimo że robił dobrą minę do złej gry, widać było, że jest zestresowany.
- Dziewczyny, możemy już jechać? Nie chcę się spóźnić... - powiedział. Ostatni raz poprawiłam włosy i ruszyłam w jego stronę.
- Najwyżej zostawimy ją w łazience. - Wskazałam kciukiem w stronę miejsca, w którym znajdowała się teraz Lydia.
- Ani mi się ważcie! - Usłyszałam jej groźny ton. - Już wychodzę! - powiedziała i ku mojemu zdziwieniu naprawdę zaraz pojawiła się przy nas. Ubrana w granatową suknię i czarne szpilki wyglądała naprawdę przepięknie. - No, na co czekacie? - dodała wychodząc z pokoju i kierując się w stronę schodów.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho Scott, gdy Lydia zniknęła z naszego pola widzenia.
- Tak, jest ok - odparłam i uśmiechnęłam się delikatnie. - To chyba ja powinnam się pytać, czy wszystko w porządku. W końcu to jeden z najważniejszych dni w twoim życiu - dodałam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
- Oprócz tego, że od trzech dni nie śpię, a ostatnie co jadłem to guma do żucia, którą też chyba zaraz zwrócę, to wszystko w jak najlepszym porządku - dodał drapiąc się po karku.
- Hej, spokojnie. Jestem pewna, że zdobędziesz tę nagrodę - powiedziałam obejmując go w pasie i pociągając za sobą w stronę schodów.
Nie zdobył.
Tytuł Sportowca Roku Beacon Hills otrzymał niejaki Alan Firlston, za zdobycie pierwszego miejsca w biegach stanowych. Mimo wszystko Scott zachował się jak na prawdziwego sportowca przystało - podszedł do Alana i pogratulował mu nagrody oraz świetnych wyników w sporcie. Gdy całą paczką staliśmy przy szwedzkim stole i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, znów poczułam namiastkę normalnego życia. Chyba będę musiała podziękować Lydii za to, że w pewnym sensie zmusiła mnie, abym się tu pojawiła.
- A poza tym za wygraną jest tylko puchar. Żaden przedmiot nie równa się z tym, że spędziłem ten dzień z najważniejszymi dla mnie osobami - powiedział Scott. Wszyscy jak jeden mąż westchnęliśmy, aż po sali rozległo się jedno wielkie oooh.
Gdy oblewałam kolejny owocowy szaszłyk w czekoladzie spływającej z fontanny, nie po raz pierwszy towarzyszyło mi to dziwne uczucie, gdy wydaje ci się, że ktoś cię obserwuje. Gdy podniosłam wzrok, postać odwróciła się tak szybko, że zauważyłam tylko jej długie, brązowe włosy, które po chwili zniknęły za głównymi drzwiami. A może to wszystko tylko mi się wydawało... Niby po co ktoś miałby mnie obserwować? Pewnie patrzyli się na Scotta stojącego zaraz obok mnie. Chyba popadam już w jakąś paranoję.
Jako że Gala zaczęła się naprawdę wcześnie, to przed dwudziestą po gościach nie było już ani śladu. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że ekipa sprzątająca pomyliła dni i zamiast być na miejscu i doprowadzać salę do stanu wyjściowego, sprzątali właśnie na planie serialowym, trzy miasta obok. Tyle dowiedzieliśmy się od mamy Lydii, która była współorganizatorką całego przedsięwzięcia.
- W takim razie nie zostaje nic innego niż pomoc uczniów Beacon Hills - dodała i wręczyła miotłę Stilesowi, który stał najbliżej.
- Ale przecież są wakacje - jęknął oglądając przedmiot, którym właśnie go obdarowano.
- Kończą się za niecałe trzy tygodnie. Pamiętacie te wszystkie razy, gdy urywaliście się z zajęć - mówiąc to spojrzała na Lydię - niszczyliście mienie szkolne - tym razem na Malię - mieliście problem z zaliczeniem przedmiotu - teraz wzrok skierowała w stronę Scotta - a ja za każdym razem stawiałam się za wami przed nauczycielami i przymykałam oko na wasze wybryki? Mam haka na każdego z was, więc mam nadzieję, że wiecie do czego zmierzam - dodała, a wszyscy pokiwali jednoznacznie głową. - Pojedźcie do domów, aby się przebrać i widzimy się z powrotem za trzydzieści minut - dodała i ruszyła w stronę innych uczniów Beacon Hills High School.
- A miało być tak pięknie - westchnęła Allison, gdy wchodziliśmy do samochodu Scotta.
- Przynajmniej tobie się upiecze - dodał Stiles, patrząc w moją stronę.
- No chyba nie myślisz, że zostawię was z tym wszystkim samych - odparłam oburzona, przesuwając się na siedzeniu, aby zrobić dla niego miejsce.
- Chcesz dobrowolnie oddać się w szpony pani Martin? - zapytał zszokowany. Myślałam, że Lydia zaprzeczy, albo chociaż spróbuje usprawiedliwić mamę, ale najwidoczniej uważała tak samo jak Stiliński.
- Potrafi wycisnąć człowieka do suchej nitki - dodała wzruszając ramionami.
- Jestem wampirem. Nie da rady mnie wykończyć - odparłam pewnym siebie tonem.
- Jestem wykończona! - powiedziałam padając na krzesło. Malia, Alisson i Lydia też odłożyły swoje miotły i usiadły obok mnie. Stiles próbował ściągnąć gumowe rękawice, które przylgnęły do jego dłoni, a Scott i Isaac odłożyli skrzynki z zastawą i też znaleźli się przy nas.
- To jest jakaś męczarnia! Wyzysk! Tortury! - wymieniała Lydia, a każdy bez wyjątku się z tym zgadzał. - Ona nie ma serca!
- Skoro płynie w tobie ta sama krew, to współczuję twojemu przyszłemu mężowi - powiedział Isaac, po czym dostał mokrą szmatką prosto w twarz. - Fuuuj, nie dość że skończyłem wycieńczony, to pewnie jeszcze z jakąś śmiertelną chorobą - dodał i z obrzydzeniem spojrzał na kawał materiału, po czym odrzucił go gdzieś na bok.
- A co to ma znaczyć?! Związek Leni zorganizował swój bunt? - zapytała pani Martin, która niespodziewanie wparowała na salę.
- To protest - powiedział Stiles, ale mimo wszystko zerwaliśmy się na równe nogi.
- Protest to ja ci pokaże dopiero w szkole, gdy będziesz potrzebował kolejnego usprawiedliwienia swojego nienormalnego zachowania przed dyrektorem i nauczycielami - odparła.
- Już wracamy do pracy, pani Martin - powiedział Scott, chwytając za skrzyknę z zastawą.
- I takie zachowanie rozumiem - odparła mama Lydii. - Może jeszcze będą z ciebie ludzie, McCall - dodała, po czym ruszyła w stronę osób zajmujących się składaniem sceny.
- Idę po płyn. Potrzebujecie czegoś? - zapytałam, wyrzucając do kosza puste opakowanie po detergencie.
- Nowe rękawice i trochę godności - odparł Stiles załamany całą sytuacją.
- Postaram się załatwić pierwsze, ale z tym drugim może być problem - odparłam i uśmiechnęłam się pod nosem.
Wyszłam z głównej sali i ruszyłam w stronę piwnic, gdzie zostałam pokierowana przez jedną z osób. Podziemia były zadbane. Dobre oświetlenie i ułożone na ścianach płytki sprawiały, że wyglądało to raczej jak magazyn niż typowa piwnica. Zaczęłam grzebać w blaszanych szafach, aby w końcu znaleźć to, po co przyszłam. Obrusy. Nieee. Wymienne końcówki do szczotek. Też nieee. Dziwne makiety i kalendarz z rozebranymi dziewczynami z lat 80. Zdecydowanie nie! Detergenty. Bingo! Wyjęłam to co mnie interesowało, zamknęłam szafkę i ruszyłam z powrotem na górę.
- Cholera - mruknęłam pod nosem, przypominając sobie o rękawicach dla Stilesa. Odwróciłam się na pięcie, a płyny, które trzymałam upały na podłogę.
Przede mną stała brązowooka brunetka z długimi włosami oraz dość dziecięcym i zarazem niewinnym wyrazem twarzy, 170 centymetrów wzrostu, rozmiar buta 37. Skąd to wiedziałam? Bo wyglądała identycznie jak ja.
- Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać. Jestem Katherine.