Wstałam z samego rana, złapałam torbę i ruszylam w stronę wyjścia.
- Wybierasz się dokądś? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos Dereka.
Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę. Młodszy Hale stał z założonymi rękami, opierając się o parapet okna.
- Nie możesz mnie we wszystkim kontrolować, Derek. Cały wczorajszy dzień spędziłam siedząc zamknięta w mieszkaniu. Nie zamierzam tego więcej powtarzać - odparłam nieco oburzona.
- Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo. Nie mam zamiaru znów biec ci na ratunek. Mam ważniejsze rzeczy na glowie - odparł odkrywając się od parapetu.
Nie powiem, nieco zabolały mnie jego słowa ale oczywiście nie dałam tego po sobie poznać.
- Ona ma rację, Derek. Nie możesz trzymać jej w zamknięciu. To wilk, a sam wiesz, że one nie wytrzymają długo w czterech ścianach. -Usłyszałam głos Petera, który schodził po schodach ze swojego pokoju na poddaszu.
- Pół wilk - odparł brunet.
- Co nie zmienia faktu, że ma wolną wolę - skomentował Peter.
Derek zaczął iść w kierunku wujka.
- Nie wtrącaj się - wysyczał przez zaciśnięte zęby, wskazując w niego palcem. - Nie było cie gdy zaatakowały ją wampiry ani to nie ty walczyłeś z jej bratem narażając swoje życie. - Ostry głos wilkołaka rozniósł się po całym lofcie.
- To, że nie udało ci się uratować rodziny z płonącego domu nie znaczy, że teraz masz odpokutować przez niańczenie Lexi - syknął Peter, prosto w twarz siostrzeńca.
Derek zacisnął usta i zmarszczył groźnie brwi. Peter stąpa po cienkim lodzie wyciągając takie argumenty.
- Słuchajcie! - krzyknęłam i podeszłam do Hale'ów. - Jesteście dla siebie jedyną rodziną. Mimo tego co wydarzyło się w przeszłości powinniście to rozwiązać w inny sposób zamiast obarczać się nawzajem. Wychodzę bo muszę coś załatwić, a w tym czasie ty - wskazałam na Petera - i ty - tym razem wskazalam na Dereka - macie czas i wolne mieszknie aby ze sobą porozmawiać.
Derek przewrócił tylko oczami, a Peter parsknął śmiechem. No tak... zmusić do czegoś Hale'ów jest niemożliwe. Przekręciłam oczami i wyszłam zdenerwowana z loftu kierując się w stronę samochodu. Pojechałam do miasta znajdującego się kilka kilometrów za Beacon Hills, aby odwiedzić tamtejszy komis samochodowy. Niestety moje ukochane, czerwone Chevro zwracało na siebie za dużą uwagę, a skoro chcę na dłużej zatrzymać się w Beacon Hills nie powinnam aż tak rzucać się w oczy.
Sprzedałam samochód za znacznie mniejszą cenę niż był wart, bo właściciel komisu twierdził w zaparte, że nie da rady sprzedać takiego auta w swoim komisie. Kupiłam inny samochód ale wciąż nie wiem czy przyzwyczaję się do tego czarnego Mercedesa. Za resztę gotówki miałam zamiar odkupić meble Derekowi. Wyjeżdżając do Beacon Hills zahaczyłam o pocztę, gdzie wysłałam paczkę z trzema pierścieniami i dopiskiem ,,Czeka to każdego, kto będzie próbował mnie znaleźć" i wysłałam na dobrze znany mi adres w Nowym Orleanie.
Miałam niesamowitą ochotę na chwilę zapomnienia więc mijając granicę Beacon Hills zatrzymałam samochód przy lesie, a sama ruszyłam w bieg. Moment kiedy czuję chłodny wiatr na twarzy podczas sprintu jest nie do opisania. Ruszyłam w odległe rejony, w których nie miałam okazji wcześniej przebywać. Słyszałam odgłosy spłoszonych zwierząt i szum liści, ale im bardziej kierowałam się na zachód tym coraz głośniej słyszałam odgłosy walki i uderzeń. Wiatr wiał ze wschodu więc nic nie czułam. Podeszłam zwinnie coraz bliżej uważając aby nie zdradzić swojej pozycji, co w zasadzie było proste bo będąc pół wampirem potrafię poruszać się bezszelestnie, nawet stąpając po liściach czy suchych gałęziach. Z oddali widziałam polanę, a na niej cztery osoby, choć raczej po tym jak walczyli mogę spokojnie stwierdzić, że to wilkołaki. Przy krawędzi łączącej polanę z lasem stał wielki, spalony dom, który w latach swojej świetności musiał robić niesamowite wrażenie, a teraz straszył zawaleniem. W walczących postaciach od razu poznałam trzech uczniów Beacon Hills - Isaaca, Boyda i Ericę. Mentorował im nie kto inny, a sam Derek Hale. Schowana za grubym konarem ogladałam jak uczy ich obrony, pokazuje uniki oraz daje możliwość walki ze sobą. Widać, że dba o swoje stado i chce aby każdy jej członek był silny.
Bardzo długo przygladałam się poczynianiom tych dzieciaków aż w końcu Derek stwierdził, że zajęcia dobiegły końca. Trójka młodych wilkołaków ruszyła w stronę ścieżki śmiejąc się i szturchajac nawzajem. Hale wszedł do domu, a ja ruszyłam w jego stronę. Będąc już przed samymi wejściem podnioslam rękę aby zapukać ale uprzedził mnie Derek otwierając drzwi. Był wyraźnie zaskoczony.
- Targaryan, co tu robisz? - zapytał, mrużąc oczy.
- To twój rodzinny dom, prawda?
Pokiwał twierdząco głową.
- Masz szczęście, że mimo wszystko możesz wrócić do miejsca gdzie się wychowywaleś - powiedziałam, usmiechając się smutno.
- Zaraz po pożarze zostawilem to wszystko i wyjechałem ale jednak coś mnie tu ciągnęło. Najwidoczniej Beacon Hills jest na mnie skazane - westchnął.
Usiedlismy na schodach ganku i zaczęliśmy rozmawiać o dzieciństwie. O tym jakie było spokojne i niewinne. Tak jak można było się spodziewać Derek był urwisem, który często wdawał się w bójki, grał w szkolnej drużynie koszykarskiej i nie miał za dobrych ocen.
Ja byłam jego przeciwieństwem. Grzeczna, ułożona i nieco rozpieszczona dziewczynka w falbaniastej sukience, która uczyła się najlepiej w klasie i chodziła na różne zajęcia dodatkowe.
- Gdybyśmy się wtedy poznali raczej byśmy się nie polubili. Zawsze wkurzał mnie taki typ cwaniaczka, który myśli, że jest niewiadomo kim - skomentowałam, przyglądając się coraz bardziej zachmurzonemu niebu.
- Bo niby lepiej było być kujonką i chodzić na te wszystkie zajęcia artystyczne - zaśmiał się Derek. - Jak wy kujony na to mówiliscie? Miejsce gdzie można odkryć siebie i swoją duszę? - zaśmiał się, zmieniając głos na niższy.
- Spadaj, Hale - odparłam i szturchnęłam go w ramię na co uśmiechnął się swoim rzadkim uśmiechem.
- Bardzo mi kogoś przypominasz, Targaryan. Kogoś ze szkoły... - zamyslił się.
- Pewnie jakąś kujonkę, której dokuczałes i która miała cię po dziurki w nosie.
- Dokuczanie jej to był początek naszej znajomości - powiedział nieco smutnym tonem, po czym wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę. - Wstawaj. Pora się zbierać - dodał, a gdy załapałam go za rękę pociągnął mnie delikatnie w górę aby pomóc mi wstać.
Jego dłoń mimo swoich wielkich rozmiarów była delikatna i ciepła. Trzymalśmy się za ręce nieco za długo przez co oboje się speszyliśmy, opuszczając wzrok.
W końcu puściłam jego dłoń.
- To co Hale, ściągamy się? - zapytałam łobuzerskim tonem chcąc zmienić temat.
- Nie masz szans, Targaryan - powiedział pewny siebie.
O mój drogi, nawet nie wiesz, że właśnie rozpętałes wojnę!
- Biegniemy do zajazdu przy drodze. Jeśli wygram treningi będą zaczynały się nie wcześniej niż o ósmej.
Derek spojrzał na mnie pobłazliwie, jakby nie wierzył w moje możliwości. Policzyłam do trzech i ruszyliśmy. Na początku pozwalałam Derekowi dotrzymać mi tempa, ale ostatni kilometr należał już zdecydowanie do mnie. Będąc przy zajeździe oparłam się teatralnie o samochód i czekałam na Dereka, który pojawił się kilka sekund później. Mimo iż przegrał jego mina wyrażała dumę.
- Chyba uczeń przerósł mistrza - podsumował.
- W tej konkurencji zawsze byłam mistrzem - skomentowałam zadowolona z siebie oraz z faktu iż w końcu pokazałam Derekowi na co mnie stać.
- Nowe auto? - Hale zmienił temat.
Pokiwałam twierdząco głową.
- Chcesz poprowadzić? - zapytałam i rzuciłam kluczyki w stronę Dereka.
Złapał je i otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a sam usiadł za kółkiem. Po kilku minutach jazdy w całkowitej ciszy szepnął:
- Przepraszam za dzisiaj. Nie powinienem mówić ci co masz robić. Ja tylko... Ja po prostu boję się, że coś może ci się stać, a ja nie będę w stanie ci wtedy pomóc.
Zdążyłam poznać Dereka i wiem, że to wyznanie kosztowało go bardzo dużo więc nie odpowiedziałam tylko położyłam rękę na jego dloni.
Reszta drogi dalej mijała w ciszy.
Kiedy w końcu weszliśmy do loftu zegarek wskazywał siódmą. Wzięłam szybki prysznic i pogadałam trochę z Peterem, który oczywiście musiał wtrącać swoje zgryźliwe uwagi odnośnie Dereka, na szczęście młody Hale nie dał się sprowokować, a nawer kilka razy odpowiedział równie cietym językiem.
- To co Targaryan, piszesz się na wyjazd za miasto? Znam pewien bar gdzie można się dobrze zabawić - zagaił Peter.
Już chciałam odpowiedzieć, ale usłyszałam kroki, a po chwili pukanie do drzwi. Otworzyłam je i na początku zobaczyłam wielkie pudło z czerwoną kokardą, a dopiero po chwili zauważyłam Stilesa który trzymał je w rękach.
- Mam nadzieję, że nie masz dzisiaj żadnych planów bo właśnie zostajesz porwana na swoją imprezę urodzinową! - powiedział podekscytowany.
Odłożył prezent na bok i chwycił mnie za rękę aby zaciągnąć mnie za sobą do furgonetki. Dopiero będąc w środku samochodu dotarło do mnie co się właśnie stało.
- Zwariowałeś Stiles? Jakie urodziny? - zapytałam wciąż będąc w lekkim szoku.
- Lydia powiedziała, że nie miałaś osiemnastkowej imprezy więc zorganizowała ją w swoim domu.
Nie wiedziałam jak to wszystko skomentować. Podjechaliśmy pod bardzo ładny i bogato wyglądający dom, w którym paliły się wszystkie światła. Stiles otworzył przede mną frontowe drzwi, a wszyscy obecni w domu krzykneli na raz ,,Niespodzianka". Zaczęła grać muzyka.
- O mój Boże... - tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić gdy zobaczyłam, że Lydia wynajęła również dj'a.
Masa ludzi z Lydią na czele zaczęła skladac mi życzenia. Szkoda tylko, że nie znałam więcej niż połowy ich twarzy ale najwidoczniej wcale im to nie przeszkadzało, bo juz zaczeli bawić się w najlepsze.
- Wiem, że to może być dla ciebie za dużo ale Lydia uparła się, że ta impreza ma być epicka - powiedział Scott podchodząc do mnie z czerwonym kubeczkiem z alkoholem.
Nie zostało mi nic innego jak bawić się w towarzystwie moich nowych znajomych. Zaczęłam tańczyć z Isaackiem, który wydawał się być bardzo z tego powodu szczęśliwy. Po chwili podeszły do mnie dziewczyny.
- Mam nadzieję, że Stiles dostarczył prezent - zapytała Alison, na co pokiwalam twierdząco głową.
- A jego druga część jest taka, że poprosiłam mamę, która jest w komitecie szkolnym o to, aby pozwoliła ci wziąć udział w balu. Coś na zasadzie wymiany miedzynarodowej - dodała dumna z siebie Lydia.
Zdążyłam tylko podziękować, a już byłam na środku parkietu tańcząc ze Stilesem i Scottem. Po chwili dołączyła do nas reszta paczki.
Impreza od kilku godzin trwała w najlepsze, aż dziwne że jeszcze nie odwiedziła nas policja, a Lydia nie dostała mandatu za zakłócenie ciszy nocnej. Byłam już nieco zmęczona natłokiem ludzi i wyszłam na podwórko aby trochę ochłonąć. Usiadłam na ławce przy basenie i zamknęłam oczy.
- I tak wytrzymałaś dłużej niż się spodziewałem. -Usłyszałam znajomy głos, dochodzący z tyłów podwórka.
Nie musiałam otwierać oczu aby wiedzieć do kogo należy.
- Odezwał się ten, który jest duszą towarzystwa - skomentowałam słowa Dereka i podniosłam powieki.
Derek zawsze wyglądał dobrze, ale teraz to już przesadził! Wystarczyło, że założył elegancką koszulę i ułożył całkiem niechlujnie włosy i juz wyglądał jak model.
- Może chcesz się urwać z imprezy? - zapytał niepewnie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedziałam wstając z ławki. - Choć Lydia pewnie mnie zabije - dodałam na co Derek przyznał rację.
Pocieszające...
- A więc gdzie mnie porywasz? - zapytałam.
- Niespodzianka - szepnął tajemniczo.
- No nie wiem czy powinnam się zgodzić, aby gdzieś z tobą pójść. W końcu możesz okazać się seryjnym mordercą, polującym na bezbronne dziewczyny - powiedziałam przesłodzonym głosem.
- Nie jesteś bezbronna - podsumował.
Ma rację. Jestem bardziej niebezpieczna niż niejeden seryjny morderca.
Podeszliśmy do motocykla stojącego przy krawężniku. Derek usiadł i zapraszjącym gestem pokazał abym usiadła za nim, co od razu zrobiłam. Hale odpalił silnik, a ja wtulilam się w jego plecy aby nie spaść. Oczywiście i tak nic by mi się nie stało ale byłabym głupia gdybyn nie skorzystała z okazji przytulenia Dereka Hale'a. Ruszylismy przed siebie, a ja co chwilę zaciagałam się jego zapachem, który był niesamowity. Pachniał jak las po deszczu.
Zatrzymalismy się w końcu na skraju miasta i ruszyliśmy przed siebie. Podchodziliśmy wysoko w górę rozmawiając o marzeniach.
-... i kiedyś chciałabym zwiedzić Jap... WOW! - westchnęłam głośno z zachwytu, widząc widok na Beacon Hills ze wzgórza, na które się wspieliśmy. - To jest niesamowite...
Stałam w bezruchu i przypatrywalam się miastu, które żyło nocnym życiem. Po chwili usiadłam na ziemi, a Derek obok mnie.
- Często tu przychodzisz? - zapytałam po długiej ciszy.
- Jak mam jakiś problem i muszę coś w spokoju przemyśleć - odpowiedział.
-Więc nad czym teraz myślisz?
- Nad tym, czy właśnie nie popełniam największego błędu w moim życiu.
- Co masz na myśli? - zapytałam zaciekawiona, odwracając twarz w jego stronę.
Nie usłyszałam odpowiedzi, ale w zamian za to poczułam jego ciepłe usta, które wpijały się w moje. Pocałunek był bardzo namiętny, a zarazem delikatny jakby bał się, że może zrobić mi krzywdę. Gdy niepewny zaczął odsuwać się ode mnie mimowolnie położyłam dłoń na jego policzku i odwzajemniłam pocałunek. Tym razem nie był już tak delikatny.
Nie wiem jak długo to wszystko trwało ale w końcu skończyło się na tym, że siedziałam przy Dereku opierając głowę o jego ramię, a nasze dłonie splatały się razem.
- I jak? Już wiesz czy był to największy błąd w twoim życiu? - zapytałam zalotnie.
- To się jeszcze okaże... - odparł z szarmanckim uśmiechem.