XLIX. Małżeńskie spory

Start from the beginning
                                    

— Oj, Jeanie, co się z tobą podziało... Dlaczego taki jesteś? — zapytała samą siebie.

Była tak zaangażowana w rysowanie, że nawet nie dostrzegła, że mąż wszedł do pokoju. Nieco tym ośmielony, położył dłonie na jej ramionach. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała mu w oczy. Z jej twarzy w jednej chwili zniknęły wszelkie przejawy łagodności. Została jedynie pogarda.

— Czego tu chcesz? — zapytała oschle, a jej twarz przybrała kolor niemal tak intensywny, jak jej szkarłatowa suknia.

— Pomówić, nic więcej... — odparł spokojnie i spojrzał jej w oczy.

Miał wrażenie, że Camille za chwilę rzuci mu się na szyję, by go udusić. Odsunął się, jakby chciał tego uniknąć, i objął ją czułym spojrzeniem, mając nadzieję, że ją tym w jakiś sposób udobrucha. Niestety nic nie zdziałał.

— Mamy rozmawiać o twym skandalicznym zachowaniu czy może o unieważnieniu małżeństwa? — zapytała ostro.

— Co? Camille, nie mówisz chyba poważnie. Oszalałaś?

Nie spodziewał się, że Camille mogła myśleć w ten sposób. Miał nadzieję, że jedynie blefowała. Przecież po tylu latach nie chciałaby chyba zrywać łączącej ich więzi. Kochał ją, nawet jeśli tak wiele razy zbłądził, i pragnął spędzić z nią resztę życia. Mieli przecież dzieci, wnuki... Rozstanie zupełnie nie wchodziło w rachubę. 

— Nie, jeśli ktoś z naszej dwójki postradał zmysły, to ty — sarknęła. — Naprawdę, starczy tylko słowo, a przyznam się przed wszystkimi, że zataiłam przed tobą fakt posiadania dziecka. Jeśli tylko chcesz, mogę nawet znaleźć kochanka, byle ułatwić całą rzecz. W końcu wtedy na pewno uzyskasz unieważnienie naszego małżeństwa. No bo jak to, żona i matka tylu dzieci nagle prowadza się z jakimś młodym kochankiem!

— Camille, czy to wino do obiadu tak uderzyło ci do głowy?

— Jestem zupełnie trzeźwa — odparła mu z pogardą.

Bynajmniej nie pragnęła wywoływać skandalu, nie chciała się też z nim rozstawać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Czuła jednak, że nie było innej drogi osiągnięcia porozumienia, jak nastraszenie go rozstaniem.

— Nie jesteś. Inaczej nie wygadywałabyś takich głupot.

— Zdziwiłbyś się, mój drogi — prychnęła. — Jeśli idzie ci o Diane, nie będę z tobą mówić, chyba że zmieniłeś zdanie. Ja swoją córkę popieram i nie pozwolę, by później przez całe życie żałowała, że oddała swoje dziecko komuś obcemu, jak ja to uczyniłam z moim. Jeśli tego pragnie, niech żyje z Friedrichem, jakby był jej mężem. Nie zasłużyła na to, by do końca życia trwać w żałobie.

— Ależ to zupełnie niemoralne, Camille. Troszczę się o jej duszę, nie o życie doczesne, bo ono przeminie, w przeciwieństwie do tego, co po śmierci.

— Pozwól Diane samej zdecydować, co uważa za lepsze dla niej samej — odrzekła stanowczo. — To jej życie, nie twoje, i ma prawo uczynić, co się jej tylko podoba, a ty, póki nikomu nie szkodzi, powinieneś się nie wtrącać.

— Tyle, że ona szkodzi innym!

Camille spojrzała na niego ze zdumieniem. Podniosła się powoli z krzesła i spojrzała mężowi w oczy. Już naprawdę niczego nie rozumiała. Zaczęła się nawet zastanawiać, co sprawiło, że obdarzyła go takim uczuciem. Nie zasłużył na tyle miłości, skoro sam nie miał jej dla innych.

— Szkodzi. Pomyślałaś, jak to wpłynie na Jo i Claire? — Spojrzał na nią gniewnie.

— Wolałabym, by moje wnuki miały szczęśliwą i radosną matkę, by wzrastały w poczuciu, że naprawdę je kocha, a nie tylko płacze po nocach za ich ojcem. Ale ty jesteś zbyt egoistyczny, by pojąć pewne sprawy.

De BeaufortowieWhere stories live. Discover now