Świat będzie kręcił się bez s...

By zUaAmaterasu

7.7K 834 534

Ty na swoich skrzydłach nigdy nigdzie nie polecisz. Więc nie krępuj się, pełznij. Była ona, arystokratka z wy... More

Przedmowa
1. Karczma "Pod Podskakującym Kogutem"
2. Niebezpieczna wiedza
3. Niezdrowa fascynacja
4. Tamtego dnia
5. Dusza wojowniczki
6. Buntowniczka
7. Marna nagroda pocieszenia
8. Obywatelka niczego
9. Skurwysyństwo w granicach zdrowego rozsądku
10. Misja: poskromienie złośnicy
11. Fragmenty (nie) tej samej układanki
12. Wybryki
13. Zakaz ochraniania Yuny Asahiny
14. Niezrozumiałe bohaterstwo
15. Bełkot szaleńca
16. Oddział do zadań specjalnych
17. Myśliwy i zwierzyna
18. Dług wdzięczności
19. (Bez)warunkowa kapitulacja
20. Cień uśmiechu
21. Kwestia odpowiedzialności
22. Janine i Yuna
23. To samo spojrzenie
24. (Nie)budowanie autorytetu
25. Zakochać się (nie)rozsądnie
26. Problem z dyscypliną
27. Pat
28. Bez przyzwoitości
29. To, co konieczne
30. Wrócić do domu
31. Rażące podobieństwo
32. To, co potrzebne
33. Nieunikniona konfrontacja
34. Bratnia dusza
35. Bez odwrotu
36. Gówniarskie zagrywki
37. Z pozdrowieniami
38. Z czystego pragmatyzmu
39. (1) Doprowadzanie do porządku
40. (2) Wendetta
41. (3) Duchy przeszłości
42. (4) Levi i Yuna
43. (5) Wspólny język
44. (6) (Nie)planowana współpraca
45. (7) Irytująco sentymentalny
46. (8) Dziedzictwo krwi
47. (9) Pierwsza kompania
48. (10) Wyczekany dzień
49. (11) Koniec ery
50. (12) Zniewoleni
51. (13) Pieśniarz przeszłości
52. (14) Śpiąca królewna
53. (15) Porażająca prawda
54. (16.) Zaprzepaszczona szansa
55. (17) Jego ostatnia wola
56. (18) Samolubni tchórze
57. (19) Koronacja
58. (20) Tamto pamiętne miejsce
59. (21) Morze
60. (1) Nie mając wyboru
61. (2) Programowane posłuszeństwo
62. (3) Kosztem sumienia
63. (4) Do gwiazd, które więcej nie rozbłysną
64. (5) Sentymentalni głupcy
65. (6) Perfidny układ
66. (7) Niepożądana niespodzianka
67. (8) Yuriko i Yuna
68. (9) Urodzona do posłuszeństwa
69. (10) Kochając zbyt gorąco
70. (11) Niedokończone sprawy
71. (12) Problematyczne wybaczenie
72. (13) Szał wolności
73. (14) Nie do powstrzymania
74. (15) Samospełniająca się przepowiednia
75. (16) Dzień sądu
76. (17) Czuwający nad nimi
78. (19) Pobożne życzenie
Posłowie

77. (18) (Bez)nadziejny cel

17 1 0
By zUaAmaterasu

Rok 854, mieścina na wschodnich rubieżach Imperium Mare

Pokój. Abstrakcyjny koncept, który kilka miesięcy po cudem udanej misji samobójczej dziwnej zbieraniny śmiałków z Mare i Erdii zdołał zatrzymać dudnienie, powoli wkradał się w codzienność ocalałych bohaterów. Jedynie Mikasa Ackermann zniknęła z dnia na dzień w celu, jak obwieścił młodociany generał korpusu zwiadowczego, zabrania Erena do domu, opuściła ocalałych hołubionych jak bohaterów, jednak przerzucanych z miasta do miasta, ciąganych po misjach dyplomatycznych, wysłuchiwanych przez grona dyplomatów i władców, którzy zjeżdżali się do imperium, by na własne oczy poznać morderców demonicznego potwora z wyspy. Potwora, który wyswobodził świat z przerażającej mocy tytanów.

Z uporem maniaka odmawiała udziału w tej farsie. Armin Arlert początkowo próbował perswazji, ale kiedy wymawiała się po raz setny potrzebą opieki nad przyrodnim bratem — bratem, który na marginesie dawno zdołał dojść do siebie, a zwolnionym ze służby — zrezygnował. Yune Asahinę nawet zdziwiło, z jaką łatwością zaakceptował zdecydowane stanowisko pułkownik. Popatrzył wtedy na nią ze zrozumieniem, które wstrząsnęło nią do głębi, przeniknęło przez kości i po raz kolejny przypomniało, że nawet nie próbowała się pozbierać.

To prawda. Nie potrafiła się otrząsnąć. Długie dni spędzała w milczącym towarzystwie starszego brata, który ani razu nie podjął próby nacisku. Erwin dawno zmusiłby ją do działania. Hanji podjęłaby najbardziej zwariowane wysiłki, by wykrzesać w niej odrobinę zapału, zadowolenia, gniewu, nawet jeżeli oznaczałoby to pobudzenie jej morderczych zmysłów. Bo to, że odziedziczyła je wraz z krwią Asahinów, nie podlegało dyskusji. Zrozumiała to w porcie po masakrze Jaegerystów, gdy spływała cuchnącą juchą i była gotowa zostać po więcej. I zostałaby, gdyby poprzednia generał boleśnie nie przypomniała jej o Levim.

Gdy patrzyła na niego — okaleczonego, niemalże rozerwanego na kawałki przez byłego kochanka — rozumiała, że to jej kara. Nie Zeke Jaeger, któremu wskakiwała do łóżka ni to z kaprysu, ni z podświadomej chęci dążenia do autodestrukcji. Nie Eren Jaeger, za którym bezrefleksyjnie pozwalała się prowadzić za rękę, posłuszna rodowej klątwie, a na końcu i ją — jak wszystkich — wyrolował heroicznym poświęceniem. Nie uważała, że bohaterstwo przysługiwało w kolejności starszym, bo kiedy porównywała przyrodniego brata ze smarkaczem, zdecydowanie wybierała scenariusz, w którym to pierwszy żył. Miała żal, że samolubnie zwolnił ją, Yunę Asahinę, z obowiązku służby. Może partycypując w próbie zniszczenia świata, otrzymałaby wreszcie to, na co zasłużyła.

Długo o tym myślała. O ukochanej Jen, która zamiast wyrzucić zbrodnie, podczas ostatniego spotkania porwała ją w ramiona, zapłakana, i wyszeptała: Żyjesz, kochanie. Żyjesz. Musisz żyć. Erwinie, który nawet po śmierci zadbał o jej nietykalność na wyspie. Hanji, która pokrętnie próbowała jej pomóc, nawet jeżeli odpychała od siebie wszystkich, pogrążając się w żałobie po mentorze. Michem, który zaufał osądowi przyjaciela i nie rozszarpał jej przy pierwszej możliwej okazji. Widziała tę nadzieję malującą się w ich oczach — że ktoś z tego stronnictwa dożył zakończenia historii.

Tyle że Yuna Asahina uważała, że absolutnie na to nie zasługiwała. Nie zdążyła spłacić jednego długu, by uwikłać się w następny. I nigdy przenigdy nie podziękowała za szansę, jaką ci wszyscy ludzie jej dali — a raczej pulę szans, która zdawała się nigdy nie kończyć.

Nie tylko ją prześladowały koszmary. Podczas tułaczki po Mare nierzadko wybudzały ją ze snu krzyki sąsiadów. Nikt nie pofatygował się jednak do niej ani ona nie zwlekła się z łóżka, by sprawdzić stan towarzyszy. Mogła jedynie domyślać się, że Armin zakradał się do pokoju Annie. Connie i Jean posyłali sobie podczas śniadania pocieszające spojrzenia. Niejednokrotnie widziała przed poranną przebieżką Gabi wymykającą się z pokoju Falco. Każdy przeżywał wojnę na swój sposób, a podczas posiłków towarzyszyło im porozumiewawcze milczenie. Ukradkiem patrzyła wtedy na Leviego, który nieporadnie radził sobie z jedzeniem niepełnosprawną ręką, ale nie potrafiła wyczytać niczego z nieprzeniknionego spojrzenia szaroniebieskich oczu poza zmęczeniem. Patrzyła na straumatyzowanego weterana, który dla dobra grupy nie chciał nikogo obciążać.

Wtedy również rozbrzmiewał w jej głowie złośliwy głosik przypominający: to twoja kara.

Mężczyzna, którego obawiała się dotknąć, bo bliskość mogła okazać się czymś niestosownym. Mężczyzna, który poprzysiągł pomścić jej mentora i po czterech pełnych wyczekiwania latach tego dokonał, ryzykując życie. Nie liczyło się, że osłaniały go Mikasa z Yuną, Mężczyzna, dla którego była gotowa wyrąbać sobie drogę przez Jaegerystów, jeżeli tylko przyszłoby im go głowy próbować ją zatrzymać podczas szaleńczego wyścigu z czasem. Mężczyzna, dla którego okaleczyła pokaźną liczbę uchodźców z Liberio, byleby tylko dotrzeć do niego przed tym, jak bezrozumne monstra przemienione przez młodego Jaegera zdołały mu zagrozić. Mężczyzna, którego zasłoniła ciałem, a potem, gdyby myślała, że nadejdzie koniec, przyciągnęła go do siebie i wycisnęła na wargach desperacki pocałunek.

Idę umrzeć. Nie powstrzymuj mnie. Idę umrzeć za ciebie.

Tak miała skończyć się ich historia.

Głupie bohaterskie poświęcenie powstrzymała Mikasa Ackermann, dekapitując Erena Jaegera.

Levi Ackermann rzeczywiście był jej karą.

Obudziła się zlana potem. Przed oczami miała scenę, która nigdy nie miała miejsca w rzeczywistości. Ona, zgnieciona w uścisku tytana, jakoby kierowanego przez wolę niedoszłego pogromcę ludzkości, każącego jej patrzeć, jak kolejne monstrum rozszarpuje na kawałki jej starszego brata. W ciemności czuła wyłącznie przyspieszony puls pod skórą i zapach juchy. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to kolejny koszmar, a znajdowała się w bezpiecznych pokojach gościnnych w mieścinie na wschodzie Mare. Od ostatecznej bitwy w forcie Salva minęło kilka miesięcy. Przegryzła wargę tak mocno, że po jej podbródku pociekła krew.

Drżącymi palcami niezdarnie otarła twarz. Mimo że łazienka znajdowała się tuż za rogiem, dla jej zestresowanego jestestwa zdawała się odległa o całe kilometry. Sparaliżowana, siedziała skulona w zagłówku łóżka, wznosząc modły do nieistniejących bogów. Wiedziała, że kiedy się otrząśnie, bez cienia skrępowana przystąpi do festiwalu wyzwisk pod adresem własnej naiwności. Tyle zostało z zatwardziałej pułkownik, postrachu maluczkich i żywej legendy owianej złą sławą dziesiątek — wieków — morderstw przodków na pobratymcach za wystąpienia przeciwko koronie.

Mimo że wydawało jej się, że minęły nieznośnie długie godziny, nie musiało minąć więcej niż paręnaście sekund, kiedy cień przy biurku rzucany przez wpadające przez firany światło księżyca się wydłużyć. Jak przez mgłę dotarło do niej niezdarne kuśtykanie, a potem materac na brzegu łóżka się zapadły. Poczuła, jak ktoś obejmuje jej dłonie i niespiesznie odciąga od spoconej twarzy. Zauważyła słaby zarys szczęki Leviego, jego bezdenne białko niewidzącego oka, które wydawało się srebrne. Pozostałym mu widzącym okiem patrzył na nią z dziwną mieszaniną emocji i z wahaniem przyciągnął do siebie z całą siłą inwalidy. Nie potrafiła oprzeć się temu gestowi opiekuńczości, chociaż odebrała go jako bezmiar niewłaściwy. Levi, chociaż niewiele mniej rozdygotany jak ona, postanowił zaoferować jej oparcie, na które ona nigdy się nie zdobyła, kiedy z płytkiego snu wybudzał ją brzdęk przedmiotów niezgrabnie zrzucanych na ziemię.

Miał tę tendencję do rozchodzenia koszmarów. Potrafił godzinami włóczyć nogą po pokoju. Dopiero ze wschodem słońca kładł się do łóżka. Nigdy nie go nie odwiedziła, chociaż dzieliła ich tylko cienka ściana, a w drodze na śniadanie jedynie unikali spojrzeń, przyłapani na słabości. Nie usłyszała jednak, kiedy wślizgnął się do jej pokoju tamtej nocy. Jego obecność mnożyła pytania, których nie miała odwagi zadać, by nie okazał się jedynie kolejnym elementem aż nazbyt rzeczywistych koszmarów.

Zebrała się w końcu na odwagę, by wyszeptać jego imię, gdy upewniła się, że ciepło ciała to nie wyłącznie psikus wyobraźni, że jej kark owiewał prawdziwy oddech, a pod skórą pulsowała krew.

— Hanji... — zaczęła niepewnie, zanim ucięła, przywołana przez umysł do porządku. Hanji nie żyła, a śmierć towarzyszki broni była wciąż ziejącą raną w sercu przyrodniego brata, którą przypadkowo rozdrapała. Przecież wiedziała, ile kosztowało go wypuszczenie przyjaciółki w hordę kroczących tytanów obudzonych ze stuletniego snu. Drżał, wsparty o jej ramię, gdy generał płonęła żywcem, a jej zwłoki lądowały u brzegu Odihy, rozbryźnięte przez morderczy pochód. Mimo to wypowiedziała jej imię, bojąc się, że zostaną przyłapani.

— Nikt tu nie wejdzie — wychrypiał, nie zwracając na nią uwagi. Przesunął po jej ramionach dłońmi, jakby chciał się upewnić, podobnie jak ona wcześniej, że siedziała przed nim w jednym kawałku.

Jego dotyk zadziałał elektryzująco. Cienki materiał koszuli nocnej nie miał w sobie nic z solidności munduru. W chwili słabości objęła jego tors i pod podkoszulkiem wyczuła blizny zostawione przez pospieszne zabiegi okularnicy ratującej mu życie. Były grubsze i o wiele bardziej wyczuwalne niż pozostałe. To był on, uświadomiła sobie jednocześnie z bólem i ulgą. To był Levi. Desperacko zacisnęła palce na jego ubraniu, chłonąc subtelny zapach nieperfumowanego mydła, wody po goleniu i potu.

Nie sądziła, że zawędrował do jej pokoju po tym, jak obudził się z koszmarów. Nie sądziła, że nie wyrwie jej ze snu nieoczekiwanymi odwiedzinami. To wszystko odebrała jako obce, przytłaczające i piętnujące. Przypominało o tym, że nigdy nie mieli wrócić do przeszłości — kiedy poruszał się niemal bezgłośnie, ona zapijała koszmary nawiedzające ją po śmierci Jen; prowadzili iluzję życia w odrębnych światach, a Yuna Asahina tchórzliwie uciekała przed konfrontacją z dawnym podwładnym.

Nie wiedziała, czy to on ją ukołysał, czy ona jego. Zapewniona o bezpieczeństwie, pod osłoną nocy oparła policzek na jego barku, przytuliła czoło do zagłębienia szyi. Levi ostrożnie badał palcami jej plecy, jakby próbował się doliczyć blizn na jej plecach — jakby robił to każdej nocy po nieprzyjemnej konfrontacji z podświadomością. Obecność brata wystarczyła, by odzyskała iluzoryczne poczucie stabilności.

— Przepraszam — odezwała się pierwsza, tocząc długą walkę z poczuciem winy. Pod żadnym pozorem nie powinna wspominać ekscentrycznej okularnicy. Levi nigdy nie posunąłby się do wypowiedzenia imienia Jen, wiedząc, że nie pogodziła się z jej śmiercią. Mimo że wciąż brakowało jej miłości życia, spotkanie z jej pozostałościami na tej ziemi pozwoliło w pewien sposób domknąć rozdział.

— Nie przyszedłem, żebyś mnie przepraszała — odpowiedział bez charakterystycznego karcącego tonu.

— Więc dlaczego przyszedłeś? — zapytała, gdy uświadomiła sobie, że nie wpadł w momencie jej niespodziewanej pobudki, tylko siedział przy tym pieprzonym biurku. Zauważyła, że zacisnął palce mocniej na jej koszuli nocnej.

— Musiałem cię zobaczyć — wymamrotał niewyraźnie. Zamrugała, lekko zaskoczona. Nie urodziła się wczoraj, a tego mężczyznę znała dziesięć lat. Nie miał skłonności do podglądania innych podczas snu, a już na pewno nie lunatykował. Dłuższą chwilę zajęło rozszyfrowanie aluzji. — Czasem... mnie też nie jest lekko. Czasem muszę... — słowa przychodziły mu z trudem. W końcu Levi Ackermann, podobnie jak ona, nie był skory do zwierzeń, a szczególnie w tak delikatnej materii.

Niespiesznie przesunęła palcem wzdłuż jego kręgosłupa. Uspokajająco. Napięte mięśnie mężczyzny się rozluźniły, gdy dała mu do zrozumienia, że nie potrzebuje dalszych tłumaczeń.

— Wtedy też, gdy straciłaś...? — Nie musiał skończyć, by wiedziała, że ma na myśli Jen.

— Było to bardziej widowiskowe — zapewniła. Krzykami stawiała na nogi July i Iana. Przez kilka pierwszych tygodni rekonwalescencji lekarz pakował w nią końską dawkę środków przeciwbólowych i uspokajających, jednak i to nie powstrzymało ataków paniki. Jedyne, co pamięta z tego okresu, to krótkie okresy przytomności oraz nieprzebrane może koszmarów. W tamtym momencie śmierć miłości życia wciąż bolała, ale przynajmniej w obecności Leviego przełamywała się, by o niej mówić.

— Kiedy oddział do zadań specjalnych zginął, całe tygodnie widziałem ich twarze w snach — zwierzył się nieoczekiwanie. Dawna Yuna Asahina z przekąsem stwierdziłaby, że w zupełności mu się to należało. Yuna Asahina, która nieomal go straciła, nie miała nawet odwagi o tym pomyśleć. — Erwin też mi o sobie przypominał.

— Mnie też — rzuciła samolubnie. Nawet kiedy odnalazła tą cholerną kartkę ukrytą pomiędzy starymi rysunkami Jen, uwielbiał wkradać się do jej snów. W tamtym momencie nie potrafił przywołać, czym ją torturował.

— Z twoją śmiercią nigdy się nie pogodziłem.

Smith wielokrotnie jej to sugerował. Zoe z uporem maniaka powtarzała, by miała na względu jego uczucia ukryte za maską doświadczonego żołnierza i zgorzkniałego, ale godnego zaufania dowódcy. Kiedy opiekowała się nią po nieudanej próbie samobójczej, poprosiła, by więcej nie podejmowała ponownych wysiłków nie tylko ze względu na korpus zwiadowczy. Wojsko było czymś, w czym się realizowała, a konkretny przydział wybrała, by zagrać na nosie ambitnemu ojcu snującego dla córki scenariusz przejęcia dziedzictwa. Potem odnalazła Erwina, w którym ulokowała Asahinową lojalność. Pokochała bezgranicznie Jen — dziewczynę tak kochającą ludzi, że za podwładnymi rzuciłaby się w ogień; w chwilach wolnych miłośniczkę ekscentryków i barwnych osobowości. Bez ich dwojga poczuła się pusta, a wina za stratę pierwszego w zupełności obarczyła Leviego.

A Levi jej potrzebował.

Nie może pogrzebać cię po raz drugi.

Nie powinnaś tego rozważać w takich stanie.

— Nie powinieneś przez to przechodzić — oznajmiła, staranne maskując emocje. Zabrzmiała na tyle sucho i profesjonalnie, na ile było ją stać. W pocieszającym geście trzymała jednak dłonie na jego plecach, o wiele bardziej rozluźnione niż wcześniej. Tak właśnie zachowywali się profesjonalny żołnierz, trzeźwo myśląca mentorka i odpowiedzialna przełożona. Levi nie pokazywał postawą, jakby przyjął jej stanowisko do wiadomości. Wzmocnił uścisk tak niespodziewanie mocno, że na moment zaparło jej dech w piersiach.

— Nie będziesz mi mówić, jak mam sobie radzić ze stratą ciebie — podkreślił stanowczo. — Nie jestem głupim szczylem, Yuna. Widziałem...

— Zostaw to — ni to nakazała, ni poprosiła. W duchu wznosiła modły do nieistniejących bogów, by nie drążył tematu choroby trawiącej jej organizm. Osobiście przyjmowała słabość jako naturalną kolej rzeczy, ot, kolejną kłodę pod nogi rzuconą przez przewrotne przeznaczenie. Łamana raz po raz, podnosiła pod ciężarem większych ciosów. Urodziła się wojowniczką i zamierzała uparcie zmierzać do celu, nawet jeżeli miałaby się w jego kierunku czołgać.

Właśnie. Celu. Nie miała go więcej.

Wreszcie możesz być szczęśliwa. Bądź szczęśliwa, Yuno, powiedziałaby Jen. Gdyby nawiedziła ją w snach w miarę przyjaznych okolicznościach i sprzedała taką radę, bez najmniejszych skrupułów wyśmiałaby nieżyjąca ekscentryczkę. Jak miała odnaleźć chociażby promyk radości — emocji doświadczanej tak rzadko, że zapomniała jej smaku — w tym zrujnowanym świecie, gdzie jako żołnierz, jako wojowniczka, jako kobieta nie znaczyła absolutnie nic? Korpus zwiadowczy był niczym, a ocalałym przyszło tułać się w obcym państwie, od miasta do miasta, zdanym na łaskę władz. Oczywiście, bezgranicznie wdzięcznych za powstrzymanie światowej katastrofy, ale nijak nie przypominających częściowo domu. Dom straciła wraz z tragicznymi wydarzeniami czterdziestego siódmego. Dokonała zemsty. Spełniała ostatnie życzenie mentora. Gdyby nie Levi...

Gdyby nie Levi.

Nie rozmawiali o dalszych planach. Nie czuła się jeszcze gotowa, by rozważać przyszłość po wydarzeniach ostatnich miesięcy. Nie wyobrażała sobie zostawić brata, ponieważ jej myśli wciąż uciekałyby w jego kierunku i uniemożliwiały egzystencję. Ledwie świadomość tego, że spali oddzieleni cienką ścianą gościnnych kwater wystarczała, by przywrócić trzeźwość myślenia.

Możliwość ukrycia się w jego pokoju. Widok męskiego profilu opatulonego promieniami popołudniowego słońca, kiedy regenerował się w łóżku. Słuchanie jego zrzędzenia o kolejnych zaproszeniach do miast, którzy chcieli zobaczyć ocalałych bohaterów. Sposób, w jaki chwytał się jej ciała, gdy pomagała wsiąść mu na wózek przed wyjściem na dłuższy spacer. Charakterystyczny uspokajający zapach. Zamiłowanie do czarnej niesłodzonej herbaty, niezależne od miejsca, czasu i pory roku. Spojrzenie zmęczonego, ale wciąż czujnego żołnierza upewniającego się, że rzeczywiście mu towarzyszyła.

— Zostań — wymamrotała pod wpływem impulsu. Na moment zamarł w jej objęciach. Małe dziecko pogrzebane pod doświadczeniem życiom w sercu Yuny zlękło się, że powiedziało coś niewłaściwego. Już miała odwołać desperacką prośbę, kiedy usłyszała:

— Mhm. Połóż się, a ja...

— Nie — zaprotestowała. — Chodź — nakazała. Nieśmiałym gestem pociągnęła go na poduszki, a sama zwinęła się w kłębek i zadowoliła brzegiem łóżka. Unikała jego spojrzenia, przypomniawszy sobie, że ostatnio znajdowali się tak blisko na krążowniku holującym latającą maszynę rodu Azumabito. Levi niespiesznie nakrył ich kołdrą. Czuła na sobie jego spojrzenie wypalające dziurę w jej ciele, ale odsunął dłoń, nie muskając nawet przelotnie jej ramienia.

— Spróbuj spać — nakazał.

Świadomość, że znajdował się na wyciągnięcie ręki, wystarczyła, by znużenie wygrało pojedynek toczony z lękami. Rankiem, kiedy obudziło ją krzątanie się na korytarzu, zauważyła, że instynktownie poszukiwała drugiego ciała przez sen, a ostatecznie wtuliła się w nie ufnie. Przerażona, wyplątała się z galopującym sercem z objęć starszego brata, który tylko wymruczał coś niewyraźnie, z cichym jękiem przewrócił się na drugi bok i naciągnął kołdrę na ramię.

Nie powinno to tak wyglądać, skarciła się, przecierając ciężko przesuszoną, poszarzałą z wycieńczenia twarz. Słyszała miarowy oddech przyrodniego brata i szum krwi toczącej się przez jej głowę. Kompletnie nie rozumiała, co działo się pomiędzy ich dwojgiem, ale była pewna, że to wariactwo musiało się skończyć ze względu na ich niemożliwe do ukrycia pokrewieństwo.

***

Z niedowierzaniem przetarł oko, kiedy po przebudzeniu zamajaczyła kobieca sylwetka na tle słonecznego światła. Początkowo myślał, że wciąż śnił — kolejny psikus wyobraźni domagającej się przetworzenia wojennych traum, od których Levi Ackermann uparcie uciekał. Zdziwiony, odkrył jednak, że Yuna Asahina siedząca na parapecie w nonszalanckiej pozie i palącej papierosa.

Powoli dopadały go wspomnienia poprzedniej nocy — obezwładniający zapach młodszej siostry bijący po nozdrzach, znajome krzywizny umięśnionego ciała, hipnotyczna, czarująca wspólnota samotności, w której nieoczekiwanie się połączyli. Wstrzymał oddech, kiedy nakazała mu zostać i zmusiła do zajęcia komfortowego miejsca w jej łóżku, podczas gdy niewiele brakło, by spadła z łóżka. Przez pozostałą część nocy zadowalał się ochłapami bliskości, chociaż był przekonany, że instynktownie ją przytulił.

Widok pułkownik ze zmierzwionymi włosami po prysznicu i — prawdopodobnie — porannym treningu, z których nie potrafiła zrezygnować, okazał się wybitnie bolesny. Ich serca biły w podobnych rytmach, nie dlatego że przypadkiem urodzili się bratnimi duszami, tylko ze względu na przeklęte pokrewieństwo. Nie mógł jednak uciec od oczywistości — jego siostra budziła w nim zdecydowanie mało altruistyczne uczucia. Przyłaził do niej niczym zbity pies. Wchodził do jej pokoju, kiedy rzucała się w koszmarach, wyłącznie z egoistycznych pobudek. Zachowywał się jak ostatni zboczeniec, a pozostali bohaterowie ostatniej wojny albo tego nie zauważali, albo przymykali oko.

Spojrzała na niego z ukosa. W brązowym oku tańczyła plątanina konsternacji i rezygnacji. Ostatecznie pokręciła głową, wgniotła niedopalonego papierosa w popielniczkę leżącą na biurku, po czym rzuciła na przywitanie:

— Prawie zaspałeś na śniadanie — zauważyła sucho, jakby nic w nocy pomiędzy nimi nie zaszło. Tak po prostu. Nie wiedział, czy to jej cynizm, wyłącznie jego słabość, czy rzeczywiście posiadała tak wyrafinowane zdolności aktorskie. Powstrzymał nadchodzącą falę gniewu. Nie chciał wyładowywać się na Yunie po tym, jak potraktował ją jak pojemnik na wyrzucanie podświadomych lęków. Z drugiej strony, w głębi jego serca pojawiło się niezrozumienie.

— Powinnaś mnie obudzić — zauważył równie wyzutym z emocji tonem. Dopiero w tym momencie nieprzenikniony wyraz twarzy kobiety zachwiał się, ponownie pokręciła głową, niby w nadziei, że nie zdążył tego zauważyć.

— Nie chciałam — wytłumaczyła. — Chodźmy. Później wciśniesz się w coś bardziej oficjalnego, jak będziesz miał taki kaprys — stwierdziła bezpardonowo.

Na tyle, na ile nie do końca wygojone rany pozwoliły, wygrzebał się z pościeli, nadal pachnącej siostrą. Podeszła do niego i wyuczonym gestem użyczyła mu ramienia, by odciążył niepełnosprawną nogę. Poczucie zależności dawno przestało ranić jego dumę — w końcu poświęcił to działające jak maszyna do zabijania ciało, by dokonać zemsty. Przynajmniej tym razem dotyk Asahiny nie palił ogniem; to efekt wyłącznie pory dnia czy niesymetrycznych relacji? W tamtym momencie wchodziła w rolę opiekuńczej młodszej siostry wypełniającej obowiązek wobec starszego brata. W dodatku nieprzyjemnie cuchnęła nikotynom dymem, który niemal zupełnie przesłonić zapach mydła i ziołowego szamponu do włosów.

W milczeniu weszli do wspólnej jadalni. Pozostali siedzieli przy stole, pochłonięci chrupiącym chlebem, którego zapach unosił się w powietrzu, cienko pokrojonej wędzonej wędliny, gotowanych jajek i kilku przetworów domowej roboty podrzuconych przez wdzięcznych miejscowych. Przy miejscu zwyczajowo zajmowanym przez kapitana stał już kubek przestygniętej czarnej herbaty. Przybycie najstarszych członków drużyny wywołało poruszenie — zwykle meldowali się przy stole jako jedni z pierwszych.

— Dzień dobry — przywitał ich Armin z lekko nerwowym uśmiechem. Cienie pod oczami sugerowały, że nie do końca dobrze spał poprzedniej nocy. W przeciwieństwie do Leviego zdążył się ubrań w miarę reprezentatywnie, jak przystało na generała korpusu zwiadowczego, a blond włosy starannie zaczesał. Reiner i Pieck zupełnie nie przejmowali się takimi drobnostkami. Jean jak zwykle wyglądał na poddenerwowanego nieobecnością Mikasy, która opuściła ich w ferworze pobitewnego zamieszania, by pogrzebać na wyspie Erenową głowę. Gabi i Falce dawno utracili dziecięcą niewinność i zapał — mimo znaczącej różnicy wieku ramię w ramię siedzieli przy stole z pozostałymi, którzy okazali się ostatnią nadzieją świata.

Levi i Yuna wydawali się w tym całym zbiorowisku najbardziej nie na miejscu.

W odpowiedzi skinął głową, a jego siostra, typowo dla niej, zupełnie się nie fatygowała uprzejmościami. To byłby cud, gdyby odezwała się w sprawach innych niż służbowe, a w szczególności do Arlerta. Oto było ich dwoje, Ackermann i Asahina, potomkowie dwóch najniebezpieczniejszych rodów w historii Erdii, których ręce spływały hektolitrami krwi. Dwoje wojowników specjalizujący się w przetrwaniu. I on, młody zdolny generał, który w najmniej spodziewanych okolicznościach otrzymał nad nimi pełną wojskową władzę.

Niespiesznie posadziła go na krześle, po czym zajęła miejsce pomiędzy nim a Annie. Nie wiedział, jak Leonhardt to zrobiła, ale zdążyła zaskarbić sobie ochłapy sympatii pułkownik. Przynajmniej na nią nie patrzyła z lodowatym, dawno przygaszonym ogniem w oczach morderczyni. Levi jednak za dobrze znał Yunę, by wiedzieć, że zew krwi został tylko chwilowo uśpiony — istniało wysokie prawdopodobieństwo, że bezwzględność i okrucieństwo pułkownik nie wynikały wyłącznie z ukształtowanego w odpowiedni sposób charakteru.

— To co dzisiaj w planach, Armin? — zapytał Jean, odchrząknąwszy znacząco. Konsternacja została zastąpiona przez chłodną, rzeczową rozmowę; mały rytuał wypełniający poranek, o ile wszyscy znaleźli się przy stole.

— Nowa generalicja mareńska przyjechała wczoraj do miasta na spotkanie — wyjaśnił, celowo unikając patrzenia w stronę pułkownik i kapitana. Arystokratka nie popatrzyła nawet na generała, od razu utkwiła wzrok w przyrodnim bracie.

Levi nie znosił pieprzonej szopki. Wiedział, że Yuna bez względu na wszystko odmówi udziału w spotkaniu, jeżeli tylko Ackermann nie wyrazi zainteresowania. Obiektywnie rzecz biorąc, Arlert potrzebował politycznego mentorstwa — wiedzy, którą nabyła wraz ze służbą u boku Erwina i doświadczeniem dziedziczka Asahinów — ale kobieta nie wykazywała ani chęci, ani poczucia obowiązku do uczenia kogokolwiek strategicznego fachu. Z kolei Armin nie znalazł w sobie odwagi, by o to prosić. Ackermann postanowił, zgodnie z obietnicą daną Hanji, nie wpływać na decyzje Yuny w kwestii jej przyszłości, dlatego konsekwentnie zachowywał neutralność.

Pokręcił głową.

— Ja i Levi nie weźmiemy udziału — zakomunikowała sucho, nie przestając rozdrabniać widelcem jajka. Nadal posługiwała się sztućcami jak bronią: szybko, metodycznie, nie wykonując niepotrzebnych ruchów.

— Rozumiem. Proszę odpoczywać, kapitanie — zwrócił się do Ackermanna z nerwowym uśmiechem. Pieck przesunęła rozleniwione, pełne dezaprobaty spojrzenie czarnych oczu na Asahinę, ale Reiner tylko znacząco położył jej dłoń na ramieniu.

— Gabi i Falco też powinni zostać — zasugerował Braun. Jego kuzynka, słysząc to, otworzyła szeroko oczy w ramach protestu, ale to chłopak zauważył lekko podniesionym tonem:

— Byliśmy tam tak samo, jak i wy — argumentował. Nie po raz pierwszy najmłodsi podważali decyzję byłego wicekapitana mareńskich wojowników, co doprowadzało wyłącznie do dalszych kłótni. Reiner przekonywał smarkaczy, że nie muszą się bawić w politykę. Armin popierał go, twierdząc, że wystarczająco nabawili się stresu. Levi i Yuna trzymali się z daleka od tych dyskusji, szczególnie, że do rozmowy włączały się Pieck i Annie, prezentując skrajnie odmienne stanowiska. Connie przypominał, że to w gestii starszych leżała odpowiedzialność za ich losy. Albo Jean, w zależności od tego, który podobną frazę wypalił pierwszy.

Ackermann stwierdził jedynie z żalem, że mogli poczekać, przynajmniej aż zjedzą z Asahiną po kanapce, zanim kobieta odejdzie od stołu w ramach protestu przed uczestniczeniem w niemerytorycznych przepychankach i wyjdzie zapalić. Wolał, by nie zostawiała go z tym burdelem samego.

Braun podrapał się po karku, nie kryjąc zakłopotania. Westchnął ciężko, w poszukiwaniu ratunku popatrzył na Arlerta, jakby pod jego genialną blond czupryną znajdowało się wyjście z sytuacji. Wielokrotnie przekonywali się wspólnie, że nie. Zanim jednak którekolwiek zdążyło z nich zabrać głos, zgodnie z przewidywanym scenariuszem Yuna wstała od stołu. Nie skończyła jeść, przesunęła tylko piorunującym wzrokiem po ich zbieraninie, po czym zostawiwszy śniadanie na talerzu, ruszyła w stronę drzwi.

— Odmawiam udziału w tej farsie — oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Armin z całą swoją generalską godnością zachowawczo postanowił jej nie powstrzymywać. Nikt nie zdobył się na odwagę, by odwieść pułkownik Yunę Asahinę od pomysłu. Nie musieli znać jej tak dobrze jak Levi; wystarczyła odrobina instynktu samozachowawczego i to, co pokazała podczas desperackiej próby naprawienia błędu powierzenia losów świata Erenowi Jaegerowi.

Pokazowe wyjście arystokratki sprowokowało Kirschteina do zabrania głosu. Ciężko potarł skronie, po czym stwierdził nonszalancko:

— Kiedyś sprawicie, że ta kobieta nas wszystkich wymorduje.

— Jeszcze nas nie zamordowała, a miała mnóstwo okazji — rzuciła beznamiętnie Annie. Gdyby wystarczająco nie znał dziewczyny, mógłby śmiało pomyśleć, że brakowało jej piątej klepki. Najprawdopodobniej wśród zgromadzonych w jadalni była jedyną osobą mogącą efektywnie stawić czoła zewowi krwi jego przyrodniej siostry.

Levi się nie oszukiwał. Dawno stracił dawną sprawność, a Yuna, gdyby tylko zapragnęła, mogłaby porachować jego kości bez najmniejszego wysiłku. Nie oznaczało to, że przy tym obawiał się gniewu Yuny. W jako jednym z niewielu ludzi na świecie nie budziła strachu. Nazwisko — namacalna oznaka krwi, która płynęła również w jego żyłach. Wygląd rasowej rozbójniczki albo — jak lubiono mawiać na kontynencie — terrorystki czy morskiej piratki. Sposób poruszania się ograniczony wyłącznie do niezbędnych ruchów. Chód rasowego żołnierza. Niski tembr kobiecego głosu sprawiający, że każde słowo w jej ustach brzmiało jak rozkaz nieznoszący sprzeciwu. Doświadczenia odbierania życia wymalowane na jej twarzy. Arogancja, buńczuczność i pogarda w stosunku do słabszych do siebie połączone z chłodnym cynizmem oraz polityczna strategią.

— Prawda — przyznał odruchowo rację Annie. Oczy zgromadzonych w pomieszczeniu zwróciły się w jego stronę, jakby miał przejąć rolę rozjemcy lub zdradzić im tajemnicę usposobienia przyrodniej siostry. Zdołał w miarę pokojowo zjeść śniadanie, w przeciwieństwie do siostry, po czym ujął całkiem sprawnie kubek z herbatą.

Pierwsze dni walki z codziennością wiązały się z niezdarnością na żałośnie wysokim poziomie, dlatego musiał nauczyć się żyć z niepełnosprawnością. Przeważnie Yuna strzegła jego cienia, by bez słowa wyciągnąć pomocną dłoń w najbardziej kryzysowych momentach. Nie chciał jednak na niej polegać całe życie. Nie, poprawił się w myślach. Wybrał nie polegać na kobiecie, chociaż po jej determinacji spodziewał się, że była gotowa poświęcić mu resztę pozostałych jej dni.

Nie był kretynem. Wiedział, że w jej ciele w przeraźliwym tempie rozwijała się śmiercionośna choroba. Dotychczas nie zdobył się jednak na odwagę, by poruszyć z nią drażliwy temat. W jego oczach Yuna Asahina zasługiwała na coś więcej niż opieka nad inwalidą.

— Przypuszczam, że historia pana i pułkownik jest bardzo fascynująca, ale tematem naszej rozmowy jest kwestia Gabi i Falco. — Pieck odzyskała rezon. Wargami ledwo muskała brzeg kubka, a wbity w stół wzrok uparcie sugerował, że miała ochotę na zjedzenie przynajmniej jednego posiłku w spokoju.

— R-racja! — zgodziła się młoda Braun. Jak zwykle, gdy została przyłapana na niewłaściwym zachowaniu, zaciskała dłonie w pieści na kolanach, wbijała wzrok w podłogę i znacząco się czerwieniła. — Problem w tym, że...

— Że jesteście młodzi. Nie musicie się nikomu tłumaczyć z tego, co przeżyliście — dokończył Reiner poważnym tonem. Twarze dzieciaków przeszyła konsternacja. Braun od początku ujawniał talenty przywódcze, ale ich istotę Levi zrozumiał dopiero w momencie, kiedy oglądał jego interakcje z kuzynką i jej przyjacielem. Najwyraźniej tę sprzeczkę również rozwiązał na korzyści zarówno grupy, jak i smarkaczy.

Ackermann pomyślał o przyrodniej siostrze, która wybrała marznięcie na zewnątrz. Dni stawały się coraz chłodniejsze, zwiastując nadchodząca zimę, a ta musiała ostentacyjnie wynosić się z pomieszczenia w cienkiej koszuli i dopasowanych spodniach. Nawet nie wciągnęła tych przeklętych oficerek, tylko zwykłe wełniane bambosze. Nie sądził, by pozwoliła sobie na przeziębienie, ale ostatnie, czego chciał, to smarkającą maszynę do zabijania, budzącą wszystkich duszącym kaszlem. Wystarczająco przyprawiała go o zawał serca, kiedy błyskawicznym ruchem sięgała po chusteczkę, starannie wycierała plwociny w bawełnę i równie szybko chowała ją do tylnej kieszeni spodni. Czasem tylko delikatna smuga w kąciku ust zdradzała, że to nie był zwykły kaszel palaczki.

***

W myślach dzieliła ich zbieraninę na szczyli, ledwo odciągniętych od matczynych piersi, smarkaczy, którzy już coś w życiu zobaczyli i ich dwoje — kompletnie nieprzystających do rzeczywistości weteranów.

Pierwsi wymówili się spacerem po centrum miasta. Yuna niekoniecznie wierzyła w szczerość ich intencji, ale nie chciała zajmować sobie tym głowy. Nigdy nie odpowiadała za tę międzykulturową szajkę, a w szczególności za kandydatów na wojowników, którzy przeniknęli na wyspę po inwazji na Libero. Jeżeli Levi nie poczuwał się do odpowiedzialności — a zawsze zdecydowanie bardziej zależało mu na ludziach niż jej — tym bardziej nie miała zamiaru popełniać altruistycznych aktów odwagi. Wojna zakończyła się kilka miesięcy wcześniej, a poza Arlertem zmuszonym do zajęcia generalskiego stanowiska, do roli lidera pretendował Braun.

Drudzy wyruszyli po śniadaniu. Nie protestowali, zostawiając rodzeństwo i dzieciaki. Już dawno Armin porzucił próby przekonywania Asahiny do zmiany zdania, a Ackermann nawet nie kwapił się do odgrywania roli jej sumienia. To, że nie moralizował jej jak wcześniej Jen, Erwin lub Hanji, uderzyło w nią jak grom z jasnego nieba. Spod byka patrzyła na starszego brata rozciągniętego bezwstydnie na własnym jednoosobowym łóżku w przydzielonej mu kwaterze, którą ostentacyjnie i konsekwentnie nawiedzała po tym, jak zostawali sami. Słońce wpadające przez okna nie kreowało atmosfery przyjaznej zwierzeniom, dlatego milczała, dopóki Levi na nią nie spojrzał i nie zapytał z ciężkim westchnięciem:

— Co znowu? — zaczął cierpiętniczym tonem. Wyczuwała jego irytację wywołaną jej kolejnym sekretami. Jeżeli Levi zdecydowanie czegoś nie lubił poza brakiem dyscypliny, hałasem, bałaganem i wytykaniem mu niskiego wzrostu, to właśnie tajemnic przyrodniej siostry.

— Nie robisz tego — burknęła jak niezadowolone dziecko. Kusiło ją, by wrócić do własnego pokoju, by zapalić, ale nie sądziła, że kapitan wypuściłby ją gdziekolwiek, skoro została przyłapana.

— Czego? — dopytywał ze zniecierpliwieniem. Im starszy, tym bardziej zrzędliwy, stwierdziła w duchu nie tyle złośliwie, co z jawnym zmęczeniem. Z drugiej strony, potrafiła go w pewnym sensie zrozumieć. Gdyby osoba, którą obdarzała największym zaufaniem, próbowała wystrychnąć ją na dudka, w najlepszym przypadku również jawnie okazywałaby zdenerwowanie. O ile rzeczywiście ona, Yuna Asahina, była zdolna do odczuwanie emocji o tak umiarkowanym natężeniu.

— Nie przekonujesz mnie. Nie tłumaczysz, że wypadałoby, żebym coś zrobiła. W tym wszystkim jesteś taki... mało sprawczy — mruknęła, świadoma, że nawet z odległości kilku metrów doskonale ją słyszał. — Nie jesteś tacy jak oni. A byłeś taki.

Przypomniała sobie to moralizatorskie pierdolenie po jej powrocie z recydywy. Tylko dla własnego kaprysu próbował zmusić ją do gadania. Nie odpuszczał, kiedy chodziło o wydarzenia z zimy czterdziestego siódmego. Podczas ataku oddziału Kenny'ego Ackermanna powstrzymał pułkownik przed bezmyślnym podążaniem za zimnokrwistym seryjnym mordercą. Z uporem maniaka chciał jej pomóc w zemście, nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku oznaczało to zabójstwo mężczyzny, który nauczył go wszystkiego, co wiedział o przeżyciu w półświatku. Zdystansował się dopiero po śmierci Erwina, do której sam przyłożył rękę, ale nie ulegało wątpliwości, że czuwał nad nią, wpływając na decyzje generał.

Levi odwrócił od niej wzrok. Spodziewała się wybuchu złości podszytego irytacją — że dopiero w tamtym momencie zauważyła coś, co powinno stać się dla niej oczywiste wcześniej. Część Yuny — ta, która odpowiadała za instynkt przetrwania i dryg do politycznych intryg — bała się podważenia jej kompetencji jako stratega. Zamiast tego na jej oczach najsilniejszy żołnierz ludzkości się zmieszał.

— Wystarczy już podejmowania decyzji za ciebie — oświadczył nieoczekiwanie. Chociaż mówił ciszej niż zwykle, jej uwadze nie umknęło drżenie jego głosu. — Nie toczymy wojny. Po tym, co przeżyliśmy, nie mam prawa mówić ci, co właściwe. Chcę, żebyś podążała własną drogą. Nie musisz już spłacać żadnego długu.

Dług. Asahinowie zawsze spłacali swoje długi. Ojciec zamordował jej matkę — jako dzieciak poprzysięgła wywinąć mu numer stulecia. Wywinęła, a jakże!, co przypłaciła perspektywą prześladowania każdego, kto się do niej zbliży. Erwin Smith miał jednak wobec niej kompletnie inne plany. Ośmieliła się uwierzyć słowom przełożonego, który widział w niej nieograniczony potencjał; bezrefleksyjnie podążała za jego wolą, wykonywała rozkazy i — mimo że protestowała — pięła się po kolejnych szczeblach wojskowej kariery. Nie zawsze zgadzała się z jego decyzjami, ale zapędzona w kozi róg, ostatecznie tańczyła tak, jak jej zagrał.

Jen nie została jednak wkalkulowana w wizjonerskie plany Erwina Smitha. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ jedyną osobą mogącą zaskoczyć utalentowanego pułkownika była nieprzewidywalna Janine McCartney, a raczej jej miłość. To czułością, dobrocią, poczuciem humoru i wyrozumiałością rozkochała w sobie Yunę Asahinę. Zaraz to uczucie stało się słabym punktem obiecującej pułkownik, którą bez skrupułów wykorzystał żądny zemsty za upokorzenia ojciec.

Erwin pozwolił jej realizować metodyczny plan zemsty, przymknął oko na dezercję, ba!, w najgorszych chwilach to właśnie on podjął się niewdzięcznego zadania doprowadzania jej do porządku. Chociaż nie zawarli umowy, chociażby ustnej, niema zgoda była długiem, który należało spłacić. Wróciła, gotowa do poniesienia odpowiedzialności, do służby i wykonywania samobójczych misji. Tyle że kiedy wybudziła się ze śpiączki, Smitha już nie było. Zginął podczas odzyskania dystryktu Shinganshiny, a ostatnią wolę stanowiło tylko przykazanie, by użyczyła sił Erenowi Jaegerowi.

I robiła to. Nawet jeżeli Hanji i Levi twierdzili, że pozostawała równie niewinna co oni w kwestii motywów niedoszłego pogromcy ludzkości, dręczyły ją wyrzuty sumienia. Powinna była zareagować wcześniej, nie, kiedy Eren zwolnił ją z przysięgi krwi. Wiedział, że więcej jej nie potrzebował, ponieważ dzięki zwolennikom na czele z Flochem Forsterem — jej kolejnym błędem, tym razem wychowawczym — jego plan zagłady miał wejść w życie. Nakazał jej tylko odnaleźć Leviego, a wszystko, co robiła od czasu odnalezienia go poharatanego w ukrytym obozowisku, wskazywało na to, że podążała za ostatnim wydanym jej rozkazem.

Czy tego chciała, czy nie, całe jej życie obracało się wokół spłacania długu.

I unikania odpowiedzialności. Bo zawsze ktoś ją chronił. Erwin. Jen. Hanji, Levi. Nawet Nile Dok się za nią wstawił, kiedy przesiadywała w areszcie domowym po powrocie z Libero. Jesteś jeszcze potrzebna, powtarzali. Eren również jej to powiedział — wtedy, w celi, kiedy prosił, by na siebie uważała. Wyśmiała go przecież, mimo że wiedziała o jego zdolności widzenia przyszłości na długo przed pozostałymi.

Nie skomentował jej zamyślenia. Nie drgnął, jakby czekał, aż wyksztusi ciętą ripostę albo obróci jego słowa w żart. Zamiast tego ciężko oparła się o framugę okna — zwyczajowo traktowała jego biurko jako lepsze siedzisko niż niewygodne krzesło — i westchnęła ciężko:

— Masz rację. Zawsze robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. — Nie zauważyła, kiedy nerwowo zaczęła wyłamywać palce. — Chcieli, żebym była idealną córką, idealnym żołnierzem, idealną maszyną do zabijania. Inni, żebym miała chociaż trochę sumienia i odpowiedzialności za innych. Ale nigdy nie kazali mi jej brać za siebie. — A potem przypomniała sobie Jaegerowe pierdolenie o wolności. Jeżeli faktycznie jego śmierć była niezbędna do zaprzestania walk o dominację i zlikwidowania wyimaginowanego strachu przed Erdianami, co właściwie powinna ze sobą zrobić w obliczu zyskanego wyboru? — Nie ma już Erwina. Nie ma Erena. Nie wiem, co powinnam zrobić — przyznała wreszcie. — To życie... siedzenie z tobą, nic nierobienie... to nie jest złe. Ale to do mnie nie pasuje. — W sumie sama nie wiedziała, co mówi; pragnęła wyłącznie wyrzucić z siebie wszystko, co ją gryzło, a Ackermann wyrozumiale słuchał. W spojrzeniu, jakim ją obdarzył, zauważyła ból. Ale również uważność. — Nie dogaduję się dobrze z dzieciakami. Stworzono mnie do polityki, nie do niańczenia i bycia niańczoną. Jestem tutaj...

— Przeze mnie — dokończył bezwzględnie.

— Nie. Ze względu na ciebie — poprawiła go równie stanowczo. Ich spojrzenia się spotkały.

Ból w oku Leviego Ackermanna zionął niczym otwarta rana. Nie zawahał się jednak, gdy powiedział:

— Nie musisz tego robić. Jesteś wolna.

***

Rok 854, port Odiha

Zatrzymali się w mieście przejazdem. Mieszkańcy koniecznie chcieli przyjrzeć się ocalałym bohaterom ludzkości, a mareński rząd nalegał na przyjęcie zaproszenia władz i wygłoszenie pokrzepiającej mowy. Zgodnie z wyznawanym credo, nie zamierzała odgrywać roli cyrkowej atrakcji i wymknęła się w obdartym obskurnym płaszczu, przemknęła pomiędzy zatłoczonymi ulicami, ignorując incydentalne wyzywanie od uchodźców. Pamiętając jeszcze drogę do hizurańskich hangarów, mimo braku wylanych betonem czy wyłożonych kostką ulic, dotarła nad brzeg.

Nieopodal wzniesiono prowizoryczny port, w którym cumowały statki dostarczające materiały do odbudowy kraju. Ościennym państwom udało się podpisać intratne kontrakty, a życie gospodarcze kwitło na nadbrzeżnych rynkach. Miejsce, gdzie jednak niegdyś przybili do brzegu w desperackiej ucieczce przed dudniącym pochodem, pozostawało puste. Może z wyjątkiem wyprostowanej, niewysokiej postaci wpatrzonej nostalgicznie w horyzont.

Yuna nie spodziewała się spotkać tutaj żywej duszy, kiedy wszyscy wylęgli na ulice posłuchać starannie zaplanowanego przemówienia Armina. Generał doszedł do wprawy podczas kilkumiesięcznej podróży. Musiała przyznać, że dla przetrwania w tym nieprzyjaznym miejscu wyczyniał naprawdę godne podziwu akrobacje. Możliwe, że mówił ze szczerego serca o poświęceniu, o nowym porządku i pokoju. Słowem nie zająknął się dotychczas o poświęceniu przyjaciela z dzieciństwa, ponieważ władze uznały, jakoby nie podnosiło to wystarczająco morale doświadczonych stratą ocalałych.

Kiedy podeszła bliżej, rozpoznała przetykane siwizną włosy i elegancki płaszcz.

— Ambasadorko.

Nie miała najmniejszej ochoty na interakcję, ale skoro Kiyomi Azumabito podzielała jej niechęć do publicznych spędów, mimo zajmowanego stanowiska, postanowiła zachować się jak na akceptowalnie wychowaną arystokratkę przystało. Starsza kobieta odwróciła się w jej stronę i posłała pełen uprzejmości uśmiech.

— Pułkowniku — odpowiedziała uprzejmie — przypuszczam, że to niechęć do milczącego towarzyszenia generałowi Arlertowi panią tutaj sprowadziła.

Nie tylko. To właśnie tutaj zginęła Hanji, pomyślała, ale skinęła tylko krótko głową.

Powrót do tego miejsca wiązał się z napływem wspomnień, który przeżywała wielokrotnie, wracając do Zickeberg. Rodzinna wieś Jen podsuwała jej rozmaite obrazy ich wspólnych chwil. Również tych ostatnich, kiedy w rozpaczliwym amoku próbowała zatamować krwotok z rozpłatanej szyi partnerki. W tamtym momencie jednak zamiast spokojnego horyzontu, wolno sunących chmur po błękitnym niebie i statku leniwie przesuwającego się w oddali, widziała poczerwieniałe, zadymione niebo, pochód kolosalnych tytanów i płonące ciało Hanji Zoe, które skończyło rozdeptane przez istoty niegdyś tworzące mury na wyspie. Tym razem jednak z premedytacją przyszła w to miejsce, chcąc oddać hołd kobiecie, która zawsze pragnęła stać się odpowiednią dla niej przełożoną.

Nie widziała wspomnień związanych z Erwinem ani Michem. Nie wiedziała, gdzie dokładnie i w jaki sposób dokonali żywota. Nawet przelotne wizyty w odzyskanej Shinganshinie nie przywoływały twarzy mentora. Za to z sadystyczną satysfakcją rozgrywała ponownie sceny śmierci ojca, konającego na jej oczach, kiedy przemierzała korytarze rezydencji wypełnione po brzegi nowymi ochotnikami zwiadowców.

Czy po mojej śmierci ktoś też będzie przeżywał to samo? Pytanie nasunęło się nieoczekiwanie, zamknęło w uścisku niepewności. Wolała odejść po Levim Ackermannie, ale biorąc pod uwagę stale nasilające się objawy choroby, musiała pogodzić się z myślą, że miała dopełnić przepowiedzi rzuconej niegdyś w kwaterach zwiadowców. Ilekroć wymykała się podczas podróży, by odwiedzić najlepszych pozostałych przy życiu lekarzy na kontynencie, tylekroć bezradnie rozkładali ręce. Nic się nie zmieniło w porównaniu do samotnych wypraw podczas szpiegowania u boku ambasadorki. Jednocześnie zmieniło się absolutnie wszystko.

— To było tutaj? — zapytała dla potwierdzenia wyroków instynktu. Kiyomi skinęła głową. Dłuższą chwilę wpatrywały się w milczącym porozumieniu w spokojną taflę morza. Nie potrafiła wprawdzie przeniknąć przez nieodgadnioną minę starszej kobiety, ale sama myślała o ostatnich wysiłkach Hanji. To dzięki niej jej brat żył. A później, gdy poprowadziła dzieciaki na pewną śmierć, dała się ponieść zmęczeniu i pozostawiła sprawę w ich rękach.

— Wie pani, co zrobi pani teraz? — przerwała nieoczekiwanie ciszę. Yuna postanowiła odpowiedzieć enigmatycznie:

— Wiem, że nie pasuję do tego miejsca. Asahinowie zawsze służyli bezmyślnie koronie. Nie dawało mi to spokoju — przyznała.

— Chce pani wrócić na wyspę...? — zdziwiła się. — A co...?

— Levi jest dużym chłopcem. Pora, żeby jego siostra zachowała się jak duża dziewczynka i posprzątała rozpierdol, który tam zostawiła — podzieliła się z ambasadorką tym, co dręczyło ją od długich tygodni, od pamiętnej rozmowy ze starszym bratem. Zupełnie niearystokratycznie wsadziła ręce do kieszeni. Czuła kumulujące się w powietrzu pytania, które przychodziły na myśl Hizurance. — Może postawią mnie tam na szubienicy. Może przywitają mnie jak bohaterkę. Ale myślę, że właśnie to powinnam zrobić.

— Chce go pani zostawić? Po tym wszystkim...? — Właściwie nie miała pojęcia, jaką wiedzę posiadała kobieta na temat skomplikowanej relacji rodzeństwa. Kiyomi musiała natomiast zauważyć, że w porównaniu do dwóch lat wcześniej zwykle pozostawała u jego boku. Może jej uwadze nie uległ sposób, w jaki Ackermann wspierał się na jej ramieniu. Może wzrok Yuny, w którym pod zaciętością i bezwzględnością kryła się troska o tego jednego człowieka na ziemi.

— Levi ma tutaj podwładnych, którzy po wszystkim, co razem przeżyli, na pewno go nie zostawią na pastwę losu — stwierdziła. Armin zawsze proponował Ackermannowi wybór, chociaż stał w hierarchii wyżej nad kapitanem. Jean nigdy nie kwestionował zdania najsilniejszego żołnierza ludzkości, chociaż niekiedy podważał jej własne. Dzieciaki milkły przy jego autorytecie. Szanowały go bez względu na umiejętności, a przy swoim kalectwie i braku dyplomatycznego zacięcia w normalnych okolicznościach byłby im wyłącznie ciężarem. — A ja... — Pomyślała o grobie Jen, o czekającej w Zickeberg July, nawet o Ianie, który pewnie zdążył zagrzać sobie ciepłą posadkę. — A ja mam tam miejsce, do którego powinnam wrócić.

— Asahinowie zawsze mieli pokaźne posiadłości — zauważyła Azumabito. Ostatnia z najstraszniejszego rodu Erdian pokręciła głową.

— Przeszły na własność zwiadowców. Zarządzałam nimi w imieniu Hanji — wyjaśniła. — Opowiedziała mi pani kiedyś o swojej siostrze — przypomniała z ciężkim westchnięciem. — Pora, by usłyszała pani historię Janine McCartney. Mojej pierwszej i jedynej miłości.

Continue Reading

You'll Also Like

143K 11K 54
Sherlock przechadzał się nerwowo po salonie. - Powiedz mi. Powiedz mi, kim jesteś. Czemu tu jesteś? Czy ktoś cię przysłał? Nie jesteś zwykłym człowie...
9.9K 462 21
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
141K 3.6K 76
Tak jak tytuł mówi będą to preferencje z więźnia labiryntu lub jak kto woli The Maze Runner. Preferencje będą dotyczyć Thomasa, Newta, Minho i Gallye...
107K 8.2K 52
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...