Świat będzie kręcił się bez s...

بواسطة zUaAmaterasu

7.7K 834 534

Ty na swoich skrzydłach nigdy nigdzie nie polecisz. Więc nie krępuj się, pełznij. Była ona, arystokratka z wy... المزيد

Przedmowa
1. Karczma "Pod Podskakującym Kogutem"
2. Niebezpieczna wiedza
3. Niezdrowa fascynacja
4. Tamtego dnia
5. Dusza wojowniczki
6. Buntowniczka
7. Marna nagroda pocieszenia
8. Obywatelka niczego
9. Skurwysyństwo w granicach zdrowego rozsądku
10. Misja: poskromienie złośnicy
11. Fragmenty (nie) tej samej układanki
12. Wybryki
13. Zakaz ochraniania Yuny Asahiny
14. Niezrozumiałe bohaterstwo
15. Bełkot szaleńca
16. Oddział do zadań specjalnych
17. Myśliwy i zwierzyna
18. Dług wdzięczności
19. (Bez)warunkowa kapitulacja
20. Cień uśmiechu
21. Kwestia odpowiedzialności
22. Janine i Yuna
23. To samo spojrzenie
24. (Nie)budowanie autorytetu
25. Zakochać się (nie)rozsądnie
26. Problem z dyscypliną
27. Pat
28. Bez przyzwoitości
29. To, co konieczne
30. Wrócić do domu
31. Rażące podobieństwo
32. To, co potrzebne
33. Nieunikniona konfrontacja
34. Bratnia dusza
35. Bez odwrotu
36. Gówniarskie zagrywki
37. Z pozdrowieniami
38. Z czystego pragmatyzmu
39. (1) Doprowadzanie do porządku
40. (2) Wendetta
41. (3) Duchy przeszłości
42. (4) Levi i Yuna
43. (5) Wspólny język
44. (6) (Nie)planowana współpraca
45. (7) Irytująco sentymentalny
46. (8) Dziedzictwo krwi
47. (9) Pierwsza kompania
48. (10) Wyczekany dzień
49. (11) Koniec ery
50. (12) Zniewoleni
51. (13) Pieśniarz przeszłości
52. (14) Śpiąca królewna
53. (15) Porażająca prawda
54. (16.) Zaprzepaszczona szansa
55. (17) Jego ostatnia wola
56. (18) Samolubni tchórze
57. (19) Koronacja
58. (20) Tamto pamiętne miejsce
59. (21) Morze
60. (1) Nie mając wyboru
61. (2) Programowane posłuszeństwo
62. (3) Kosztem sumienia
63. (4) Do gwiazd, które więcej nie rozbłysną
64. (5) Sentymentalni głupcy
65. (6) Perfidny układ
66. (7) Niepożądana niespodzianka
67. (8) Yuriko i Yuna
68. (9) Urodzona do posłuszeństwa
69. (10) Kochając zbyt gorąco
70. (11) Niedokończone sprawy
71. (12) Problematyczne wybaczenie
72. (13) Szał wolności
73. (14) Nie do powstrzymania
74. (15) Samospełniająca się przepowiednia
76. (17) Czuwający nad nimi
77. (18) (Bez)nadziejny cel
78. (19) Pobożne życzenie
Posłowie

75. (16) Dzień sądu

22 1 0
بواسطة zUaAmaterasu

Rok 857, okolice fortu Salva

Rusz się. Rusz się.

Ostatnie, co pamiętała, to konkretnie przydzwonienie w kolec pierwotnej formy tytana. Krzyki towarzyszy docierały przez pisk świdrujący w uszach. Instynktownie wiedziała, że powinna poruszyć kończynami, zwiewać z linii ognia pomiędzy monstrami przyzwanymi przez praprzodkinię Ymir, odnaleźć przyrodniego brata. Imię Leviego zostało zepchnięte w podświadomość, chociaż pewnie wołał jej imię, ile sił pozostało w płucach.

Przepraszam, pomyślała. Przepraszam.

Awaryjny plan zakładał, że powinna dotrzeć do Pieck i uwolnić ją z uścisku jednego z poprzednich wcieleń opancerzonego. Yuna rozpoznała jego formę, wyłącznie dlatego że widziała ją wcześniej podczas ataku w Liberio. Bezmyślnie rzuciła się dziewczynie na ratunek, mimo że szanse na jej oswobodzenie pozostawały zerowe. Znajdowała się najbliżej i postanowiła podjąć ryzyko, mimo że grono szaro-białych monstrów blokowało jej drogę. Gdyby nie możliwość przywołania tytanich form znikąd, prawdopodobnie odniosłaby zwycięstwo, nie została oszołomiona niespodziewanym atakiem.

Powinnam cię ochronić.

— Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.

Początkowo nie rozpoznała głosu. Otworzyła szeroko oczy. Zamiast pobojowiska zobaczyła jednak Zeke'a stojącego przed nią jak żywego w tonach piasku. Za nim jarzyło się piętrzące ku niebu drzewo. Asahina zamrugała, absolutnie oszołomiona widokiem ścieżek i instynktownie pragnęła się odsunąć, ale jej stopy tonęły w mikroskopijnych ziarenkach. Jaeger poruszał się bez najmniejszego problemu, pokonał dzielącą ich kilkumetrową odległość i ostrożnie otulił jej policzek dłonią.

— Tak bardzo chciałem cię zobaczyć po raz ostatni, Yuno.

Pierwszy raz wypowiedział jej imię. Gdyby piasek nie blokował jej ruchów, nie mogłaby odskoczyć, sparaliżowana jego obezwładniającą obecnością. Tak często wpadała w jego ramiona, pchana wyłącznie zapomnieniem, że jego zapach wyrył się głęboko w jej pamięci. Nie przypominał Jen. Nie przypominał Erwina. Nie przypominał Leviego. Był Zekiem Jaegerem, podwójnym agentem, zdrajcą mareńskich wojowników. Był również mężczyzną, przy którego boku czuła się upokorzona, ale doceniona. Był mężczyzną, który oferował jej uwolnienie.

— Dlaczego? — szepnęła. Zaschło jej w gardle, ale zmusiła usta do ostatniego rozpaczliwego ruchu. Zeke, zamiast patrzeć na nią z rozczarowaniem, obrzydzeniem, patrzył z dziwną mieszaniną uczuć, którą, ku własnemu zaskoczeniu, odczytała jako życzliwość.

— Armin mi przypomniał, że było warto — wyznał. — Wiem, że nigdy nie byłaś moja, ale chwile z tobą były warte wszystkiego. Dla takich chwil powinienem żyć — zwierzył się z nerwowym uśmiechem. W jego niebieskich oczach błysnęło zażenowanie, żal, chęć powrotu do tamtych beztroskich chwil. — Nie mogłem ci dać więcej niż to. Eren pokazał mi... że zawsze w twoim sercu był ktoś inny — oznajmił z bólem.

Ktoś inny. Jen. Natychmiast jej myśli zajęła najpiękniejsza pod słońcem, ekscentryczna, nie do końca trzeźwo myśląca kapitan. Kobieta kochająca tak mocno, że poświęciła zdrowo rozsądkowe myślenie o bezpieczeństwie. Jej uśmiech rozświetlał największe mroki nocy spędzonych poza murami. To jej uścisk przypominał, że wciąż oddychała i powinna walczyć. Dla nikogo innego nie podjęłaby wysiłku krwawej wendetty skutkującej oskarżeniami o zdradę stanu.

— Dlaczego? — zapytała ponownie, nie mogąc znieść widoku żałosnego Zeke'a Jaegera. Mimo że patrzył na nią z pełnym pożałowania uśmiechem, w oczach błyszczała wdzięczność, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego myślał o niej w takich, nie innych kategoriach. Posiadacz mocy zwierzęcego tytana jednak tylko przesunął po jej policzku leniwie palcami.

— Mogłem być przy tobie sobą. Czy przedstawiałaś mi się jako Yuriko, czy byłaś Yuną Asahiną, to nie miało znaczenia. A to, że kochasz Leviego Ackermanna, to nie ma najmniejszego znaczenia. Kochasz Janine McCartney, to też nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Teraz musisz się obudzić. Musisz walczyć. Pomogę wam, jak mogę, ale musisz mi obiecać, że przeżyjesz. Nie mogę już dłużej cię chronić.

Drgnęła, kiedy niespodziewanie pocałował jej policzek. Broda połaskotała jej skórę, przypomniała o tylu nocach spędzonych na grzaniu mu łóżka. Zanim się odsunął, szepnął jej do ucha:

— Walcz, Yuno Asahino. Jesteś w stanie z tym wygrać.

Ocknęła się niespodziewanie, kiedy w jej stronę leciała strzała posłana przez jednego z przywołanych przez praprzodkinię tytanów. Zmusiła ciało do ruchu, wyrywając się z masy, która połowicznie wciągnęła ją w ciało pierwotnego. Krew szumiała jej w uszach, zalewała jedyne pozostałe oko, a na horyzoncie majaczyła sylwetka opancerzonego Pieck nabita na monstrualny trójząb. W oddali majaczyła walka tytanów, które zwarły się w krwiożerczym uścisku. Nadal czuła na policzku pocałunek Zeke'a, kiedy unikała kolejnych strzałów, próbując się wyrwać z bojowego szału. Ogarnięta żądzą przetrwania, ruszyła ku potworom, tnąc metodycznie, nie na oślep, próbując się przebić w którąś ze stron: ku walczącym towarzyszom w dolnych partiach olbrzymiego kręgosłupa lub ku uwięzionej wojowniczce.

Walcz, Yuno Asahino, słyszała w głowie głos starszego Jaegera. Wkrótce do pozostałych dołączyły inne. Uda ci się, kochanie, szeptała z uporem maniaka Jen. Yuno, powtarzał Erwin z wymagającym oczekiwaniem. Opiekuj się nim, mówiła Hanji. Dorosłaś, Yuna. Nie jesteś tym naiwnym dzieckiem, przypominał Miche. Dała upust temu, czym w głębi duszy była: nieposkromioną maszyną do zabijania, która urodziła się, by służyć rodzinie królewskiej, by zapewnić Erdii chwałę. I dziewczyną, która wbrew pisanej w przedwiecznych księgach przeszłości postanowiła wstąpić do samobójczego korpusu zwiadowczego, by walczyć z tytanami.

— Yuna! — Usłyszała ponad głową, wykonując unik przed zamachem którejś z form zwierzęcego, klnąc siarczyście pod nosem. Jeszcze tych brakowało do ubarwienia samobójczej, samotnej walki. Nie potrafiła zignorować jednak znajomego głosu, ciągnącego jak magnes. Kochasz Leviego, powiedział jej Zeke. Nawet jeżeli chciałaby polemizować z naturą miłości, nie mogła pozostać obojętna na to wezwanie.

Zauważyła kluczącego nad nią ptaka... cholera, ptaka? Skąd ta zbieranina wytrzasnęła pieprzonego ptaka na ich usługi, kiedy pozostawała nieprzytomna? Nie było jednak czasu na dywagacje. Czym prędzej wystrzeliła linkę w stronę zwierzęcia, unikając tym samym szczęk tytana i w błyskawicznym tempie znalazła się na grzbiecie na grzbiecie stworzenia.

— Jesteś cała — zauważył Levi surowo, po żołniersku, chociaż spojrzenie zdradzało ulgę. Poza nim siatki przyczepionej do grzbietu trzymała się Gabi. Wolała nie zadawać zbędnych pytań, skąd wzięła się w epicentrum bitwy, ale wydedukowała, że w takim razie za latający ratunek robił Falco. Prawdopodobnie nie przybyli sami, więc gdzieś w ferworze walki znajdowała się Annie. Zanim oceniła sytuację, popatrzyła na przyrodniego brata i czekała na rozkazy.

Rozkazy. Sama nie znała na tyle sytuacji, by przejąć dowodzenie, a po porwaniu Armina pozostawał najwyższym stopniem. Nikt zdrowo myślący nie pretendowałby do tej roli, nawet jeżeli chodziło o mareńskich wojowników.

— Twoja noga — wydukała jedynie, mierząc wzrokiem bezwładną kończynę. Na krótki moment zamarła w bezruchu. Przegapiła chwilę, w której został wykluczony z walki. Poczuła, jak pod bitewnym szałem przebijają się wyrzuty sumienia. Gdyby tylko nie zareagowała szybciej niż zdążyli dojść do konkretnego planu kontrataku, a powstrzymała na wodze pierwotne instynktu, możliwe, że by do tego nie doszło. Poczuła, jak ponownie stopy zapadały się w piasku jak podczas spotkania z Zekiem.

Zdarzyło się to naprawdę? A może to był wyłącznie wymysł jej antycypujący wymysł wyobraźni. Natychmiast otrząsnęła się na widok krwi sączącej się z wykrzywionej kończyny.

To nie powinno tak wyglądać. Nawet jeżeli Arlert wierzył w powodzenie planu z wybuchem, nie zachowała wystarczającej czujności, pokładając wszelkie nadzieje w dopiero co mianowanym generale. Dała się ogłuszyć jak nowicjuszka. Plecy bolały po zderzeniu z ciałem pierwotnego, zakrwawiona głowa pulsowała niebotycznie, krew zalewała oko, a płuca paliły ogniem. Mimo to przed oczami miała własną naiwność i porywczość, które doprowadziły ją do utraty przytomności, gdy przyrodni brat został ranny.

— Zignoruj to. Musisz utorować drogę Mikasie i Annie. — Wskazał gestem dłoni na pędzące z prędkością wiatru kobietę-tytana i tańczącą na sprzęcie do trójwymiarowego manewru Ackermann. Kolejne monstra przodkini padały w błyskawicznym tempie, podczas gdy pozostali próbowali dotrzeć do głowy pierwotnego.

Yuna zacisnęła ręce na uchwytach. Ostrza pozostawały ledwo stępione, kiedy dała się ogłuszyć. Levi nakrył pobliźnioną dłonią jej własną, zapewniając, że powinna zrobić to, do czego została urodzona.

— Nie oglądaj się. Walcz — mimo że czuła w jego tonie prośbę, brzmiało to jak rozkaz nieprzyjmujący sprzeciwu. Odsunął palce od jej skóry, czego natychmiast pożałowała, ale zamiast tego szybkim ruchem starł krew sączącą się z rany na czole. Asahina nie słyszała jednak wyłącznie jego. Czuła w tych słowach wiarę wszystkich żyjących i nieżyjących obserwujących ją z oddali. Halucynacje. Duchy. Ludzi, którzy wędrowali po ścieżkach i przemawiali przez wizję Zeke'a Jaegera.

— Z przyjemnością, Levi — odpowiedziała z mocą. Kąciki jego ust wygięły się w ledwo zauważalnym uśmiechu.

Pułkownik korpusu zwiadowczego wyprostowała się dumnie, jak przystało na arystokratkę, znalazła balans na ptasim grzbiecie, wycelowała w karczycho najbliższego tytana oblegającego Leonhardt i wyuczonym sposobem pomknęła, gotowa walczyć do końca. Do samego końca, postanowiła w duchu, chociaż instynkt samozachowawczy uparcie podnosił bunt. Kiedy pierwszy potwór padł pod ostrymi jak brzytwa nożami, Annie popatrzyła na nią z nieukrywanym zaskoczeniem. Oblegało ją jeszcze kilka monstrów, które w ciągu kilku uderzeń serca podzieliły los towarzysza.

— Pułkownik Asahino! — Usłyszała, zręcznie lądując na ramieniu sojuszniczki. Yuna lokalizowała kolejne cele, mimo że krew na powrót zaczęła toczyć się z rany. Kaszel uparcie próbował wydostać się z płuc, aż musiała zasłonić usta ręką. Śluz wylądował na jej ręce w momencie, kiedy Annie wykonywała potężnego kopniaka w stronę nadciągającego tytana.

To na nic. Jest ich wciąż za wiele.

Wbiła hak w szyję kobiety-tytan, kiedy ta wykonywała precyzyjny natychmiastowo miażdżący potworowi łeb. Siła grawitacji popchnęła ją ku najeżonemu kolcami kręgosłupowi pierwotnego. Odchylając się w tym, widziała kolejne monstra wyłażące z cielska wroga. Impet, z jakim wyprostowała się Annie, wystrzelił ją ku górze. Arystokratka zatańczyła w powietrzu, wysyłając jedyną pozostałą jej włócznię piorunów ku hordzie kształtujących się sylwetek. Wybuch zatrzymał proces, ale biorąc pod uwagę potencjał wroga, prawdopodobnie nie na długo.

Uczepiła się blond włosów sojuszniczki i zawisła, mając na oku miejsce wybuchu.

— Gdzie jest Arlert? — zapytała krótko, służbowo.

— W okapim! Mikasa go ściga.

Nie wiedziała, czym, do jasnej cholery, był okapi, ale zlokalizowała pędzącą ku nieprzeciętnie szybkiej istocie nastolatkę. Czarne włosy wirowały w powietrzu, gdy wycinała sobie drogę poprzez hordy przeciwników. Metodycznie. Bezwzględnie. Jak Levi w pełnej formie. Prawdziwa Ackermann, której ona jako Asahina była wyłącznie marną podróbką.

— Będę was osłaniać — zdecydowała bez najmniejszego zawahania. — Biegnijcie, Annie Leonhardt.

Wyskoczyła w powietrze i przystąpiła do kontrataku. Przez krótki moment czuła na sobie pełne wdzięczności spojrzenie kobiety-tytana, ale Yuna zwracała uwagę jedynie na potęgujący się w jej wnętrzu zew krwi. Musiała ciąć, kłaść przeciwników, stąpać po ich truchłach, nawet jeżeli miałaby się czołgać czy rwać ich czułe punkty zębami. Powodzenie planu zależało wyłącznie od ich determinacji, bo przewaga i zasoby leżały po stronie Erena i praprzodkini. Miała jedynie pragnienie walki, posłuszną bliskim jej sercu, a uwolniona, mogła wreszcie nagiąć ją do własnej woli. To nadal była wysublimowana forma niewolnictwa, ponieważ została urodzona do zabijania, ale przynajmniej mogła wybrać, kogo lub co pozbawi życia.

Położyła pięciu kolejnych, aż obok niej zmaterializowała się sylwetka tytana, który rzucił się na pobratymca. Potężnymi szczękami wydarł ochłap z szyi walczącego zażarcie monstra, po czym bez zawahania dopadł kolejnego. Zamrugała, lekko zaskoczona, ale nie dała się zbić z tropu. Wykorzystała tę przewagę, by zaskoczyć następnego, precyzyjnym cięciem. Z amoku wyrwał ją dopiero znajomy głos wzywający z oddali:

— Ej, Levi! Słyszałem, że chciałeś się ze mną zobaczyć! Ja niekoniecznie, ale niech już ci będzie!

Zeke. To już nie była halucynacja w jej głowie. Popatrzyła w stronę, gdzie z kolca wyrastała sylwetka brodacza, beztrosko machającego w kierunku uczepionego siatki na ptaszysku mężczyzny. Starszy Jaeger wyglądał dokładnie tak samo, jak w śnie. Kiedy bez wahania ruszyła tam, gdzie się znajdował, widząc, że Levi nie porzuci szansy pozbawienia życia oprawcy jej mentora. Zignorowała rozkaz brata. Zignorowała rozpaczliwy protest Annie, nie myśląc, czy nowi sprzymierzeńcy nie obrócą się nagle przeciwko niej. Widziała tylko, jak Ackermann uruchamia sprzęt do trójwymiarowego manewru i pędzi ku rewanżowi.

***

Sekundę wcześniej liczyło się wszystko: słowa Erwina wydającego ostatni, niewypełniony rozkaz; wysiłki okularnicy, by jak najlepiej pod jego nieobecność dowodzić korpusem zwiadowczym; rozczarowanie przyrodniej siostry, kiedy z wyprawy odzyskania muru Maria nie powrócił jej drogi mentor. Do ostatecznej bitwy przystąpił ze względu na to pieprzone polecenie — jedyne, którego w długiej wojskowej karierze nie zrealizował — dzieciaki podejmujące się samobójczej misji, jedyną żyjącą osobę bliską jego sercu i... dlatego że był pieprzonym zwiadowcą. Ambicje utalentowanego pułkownika, przed którym kazano mu uklęknąć, rozprzestrzeniała się jak błyskawicznie mutująca zaraza.

W tamtym momencie nie liczyło się absolutnie nic poza głosem małpiszona, który wystawiał mu się na muszkę. Zmusił połamaną nogę do ruchu, uruchomił sprzęt do trójwymiarowego manewru i przez nikogo niepowstrzymany pomknął ku mężczyźnie jak cień śmierci. Roześmiany Zeke Jaeger czekał na niego z otwartymi ramionami, jakby witał stęsknioną kochankę, półnagi, gotowy, by zamknąć ją w uścisku. Levi Ackermann nie był jednak Yuną Asahiną, mimo że w roziskrzonym spojrzeniu niebieskich oczu widział ten sam blask, z jakim drażnił kapitana wspomnieniami związanymi z pułkownik.

Ostrza stanowiły przedłużenie jego ciała, kiedy zamachnął się, by zdekapitować posiadacza mocy zwierzęcego. Za Erwina. Za jego podwładnych, którzy zginęli w samobójczej szarży na ciskające kamieniami monstrum. Za czteroletnią rozpacz jego osamotnionej siostry, błąkającej się po omacku w żałobie. Za jego cierpiącą dumę najsilniejszego żołnierza ludzkości.

— Opiekuj się nią. — Głos pogodzonego ze śmiercią mężczyzny przebiła się przez świst wiatru w jego uszach. Nie zawahał się. Wykonał precyzyjne cięcie, jak to robił tysiące razy nad tytanimi karkami.

Nabrana prędkość sprawiła, że zawisł w powietrzu, gotowy na ostrze zderzenie z kręgosłupem pierwotnego, ale ciemny kształt znikąd pojawił się w zasięgu jego wzroku. Umięśnione ręce zakleszczyły się wokół jego pasa. Nozdrza Leviego owiała znajoma mieszkanka potu, krwi i nikotyny; zapach Yuny Asahiny. Wystrzeliła linka jej sprzętu do trójwymiarowego manewru, a sekundy później wylądował bezpiecznie na grzebiecie Falco. Kobieta wypuściła go z uścisku, po czym zabrał się do wspierania Gabi w celowaniu w rozsierdzonego okapiego uciekającego przed Mikasą i Annie. Czuł na sobie wzrok pułkownik, ale nie popatrzył na nią, aż pocisk wystrzelony przez młodą Braun nie trafił w monstrum.

— Trafiłam — oznajmiła jawnie zdziwiona własną celnością nastolatka. Okapi stracił impet, a okazję błyskawicznie wykorzystała krewniaczka Leviego. Ackermann rozpłatała tytana, oswobadzając nieprzytomnego Armina Arlerta. Potwór wprawdzie walczył, by pochwycić więźnia, ale połączonymi wysiłkami dziewcząt udało się oswobodzić głównego wykonawcę ich samobójczego planu.

— Dobra robota, Braun — zakomunikowała sucho kobieta. Słowa pochwały sprawiły, że szatynka niespodziewanie się zarumieniła, onieśmielona. Nie zdążyła podziękować, kiedy pułkownik pomknęła w stronę, gdzie Pieck, Jean i Reiner wespół z nowymi sprzymierzeńcami odpierali hordę praprzodkini. Levi żałował, że nie zapytał siostry... o co właściwie? O to, jak się czuła z myślą, że na jej oczach pozbawił głowy jej kochanka? Czy wreszcie ogarnęła ją ulga ze względu na pomszczenie mentora? A może o tak banalną kwestię jak zdolność do dalszej walki?

Nie, pokręcił głową. To byłoby naiwne. Yuna nie była wyłącznie żołnierzem znającym swoje miejsce, ale również wyrachowaną maszyną do zabijania.

— Pani Asahina mnie pochwaliła...? — ni to zapytała, ni stwierdziła otępiała Braun. Wzrok śledził tańczącą w powietrzu sylwetkę, mobilizującą pozostałych do powrotu do latającej bazy wypadowej. Przekazywanie rozkazów trwało szybciej niż dwa, trzy głębokie oddechy, a znajomemu dla Ackermanna widokowi towarzyszyły padające ciała tytanów. Pozostali zaczęli powoli wracać na grzbiet Falco.

— Tsa. Kopnął cię zaszczyt, Gabi — wytłumaczył zgryźliwym tonem. Mimo wszystko w kąciku jego ust czaił się uśmiech. Dawno nie widział siostry pozostającej w przywódczej formie. Domyślał się, że to skutek wieloletniego treningu pod okiem mentora. Więc dalej żyjesz w niej, Erwin, skonstatował, paradoksalnie ciesząc się, że jego siostra nosiła płomień determinacji pieprzniętego hazardzisty.

Wylądowała miękko, dystyngowanie na grzbiecie pomiędzy Annie a Reinerem. Dopiero później arystokratyczna gracja rozpłynęła się w powietrzu, gdy mało elegancko usiadła. Ackermann jako jedyna wciąż pozostawała w tyle, a Levi zaczynał powoli się niecierpliwić. Okupili uwolnienie Armina i Pieck zbyt wieloma stratami. Pogodził się ze złamaniem pulsującym tępym bólem. Przemieszczona kość prawdopodobnie nie miała szans poprawnie się zrosnąć Yuna przysunęła się do niego i bez najmniejszego ostrzeżenia wyprostowała kończynę. Wyrwał mu się krótki syk zagłuszony zwijanymi linkami Mikasy. Kobieta posłała mu wyłącznie ostrzegawcze spojrzenie, natychmiast oderwała rękawy koszuli zawłaszczonej na statku i zaczęła obwiązywać ranę, z której wciąż sączyła się krew.

— Nie mam czym jej usztywnić — zakomunikowała sucho, profesjonalnie. Napięte mięśnie na jej ramionach pracowały pod skórą, gdy zakładała nie najbardziej staranny, higieniczny i profesjonalny opatrunek w życiu. Chociaż musiał zaciskać zęby, kiedy traktowała go z całą wojskową niedelikatnością, był wdzięczny, że w ferworze walki nie zapomniała o jego kontuzji.

— Jest pani ranna, pułkowniku — zauważyła Mikasa. Przekładając bandaże pod nogą starszego brata, machnęła tylko lekceważąco ręką. Ackermann nie zauważył, kiedy siostra została właściwie wyłączona z walki, ale stan obrażeń wskazywał, że musiała uderzyć się w głowę. Dosyć konkretnie. Widział również zaschniętą w kąciku jej ust krew.

Opatrzyła ranę, za co podziękował skinieniem podbródka. Yuna wzruszyła ramionami, po czym przesunęła analitycznym spojrzeniem po pozostałych.

— Przykro mi to stwierdzić, ale to ty wpadłeś w największe tarapaty — zwróciła się bezpośrednio do niego. Pod płomieniem zwiastującym gotowość do porwania w ręce uchwytów do sprzętu do trójwymiarowego manewru zauważył żal. W końcu jego przyrodnia siostra miała kompletnie inny cel niż oni wszyscy: chcieli zatrzymać dudnienie, uratować świat, przemówić Erenowi do rozsądku bądź go zamordować. Leviego do walki motywowała chęć zamordowania Zeke'a i odpłacenie się z nawiązką za to, co zrobił jego ludziom, Erdianom, Erwinowi. Yuna Asahina z kolei... czasem odnosił wrażenie, może mylne, że wpakowała się w to piekło wyłącznie ze względu na niego.

Nie zdążył odpowiedzieć. Wybuch zagłuszył wszystko. Nieprzenikniona gęsta chmura dumy rozsadziła ciało pierwotnego tytana w momencie, kiedy lądowali przed ludźmi ukrywającymi się w forcie Salva. W miejscu, gdzie przed chwilą poruszał się przemieniony szczeniak, wyrósł kolosalny tytan. Przynajmniej z tej samobójczej misji wyszli w jednym kawałku.

***

Odwróciła wzrok od uchodźców z getta i wojowników wpadających sobie w objęcia. Connie podtrzymywał rannego Leviego — właściwie odetchnęła z ulgą, gdy nie musiała wchodzić z nim w tak bliski kontakt fizyczny. Nie myślała o konsekwencjach, pędząc na złamanie karku, by złapać go w locie po ścięciu głowy Zeke'a. Chociaż nie chciała przypominać sobie jego słów — właściwie jego czy wytworu jej wyobraźni? — ale wciąż dźwięczały jej w głowie. Właściwie przebijały się przez upierdliwe dzwonienie w uszach, które raz to słabło, raz się nasilało. Musiała jednak zachować czujność, szczególnie że instynktownie czuła, że sprawa nie została doprowadzona do końca.

Pierwszy raz słyszała w jego ustach własne imię. Brzmiało ambiwalentnie: jednocześnie pięknie i obrzydliwie, obco i znajomo, jakby używał go przy każdym z ich licznych spotkań. Ton miał sobie coś z nostalgii, tęsknoty oraz pogodzenia się z czymś, co nigdy nie miało być jego własnością.

Kochasz Leviego Ackermanna.

Kochasz Janine McCartney.

Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

Doceniam chwile, które ze mną spędziłaś.

To były proste słowa. Nigdy nie potrafiła komponować wyznań, a temu mężczyźnie — podobnie jak wielu innym ludziom kroczącym po ziemi — przychodziło to z nadzwyczajną łatwością. Z uporem maniaka Jen próbowała przełamać jej ośli upór w stosunku do ukrywania uczuć. Godne podziwu wysiłki spełzły na niczym wraz z jej śmiercią, ponieważ z miesiąca na miesiąc arystokratka wznosiła wokół siebie coraz grubsze mury. Niewielu zdołało się przez nie przebić.

Dlaczego Zeke Jaeger potrafił nazwać po imieniu jej miłość do Janine? Prawdopodobnie spędził za wiele czasu na ścieżkach. Równie dobrze mógł to pokazać mu jego młodszy brat. Dlaczego jednak sugerował, że żywiła podobne uczucia do jej krewniaka, kiedy sama nie potrafiła ich nazwać? W takim razie musiała być naprawdę wynaturzeniem najgorszego sortu, co właściwie nawet pasowałoby do złej sławy Asahinów.

Mimo że znał jej przeszłość, wykazał dziwną akceptację. I może sentymentalizm będący chyba w ich przypadku chorobą wieku starczego popychał ją do takich rozważań, ale nie przestawała się dziwić treści jego wyznań. Nawet w tym momencie, odwracając wzrok od szczęścia innych, od brata stojącego na wyciągnięcie ręki — najbliższej jej osobie stąpającej po tej ziemi — wracała myślami do romansu, który miał nic nigdy nie oznaczać. Umierając, Zeke Jaeger pozostawał dla niej enigmatyczną zagadką.

W powszechnej euforii związanej ze spotkaniami po miesiącach, a nawet latach rozłąki wybuch nieopodal miejsca, gdzie kroczył Armin, przerwał sielankę. Zmysły Yuny wciąż pozostawały w gotowości. Obok Arlerta zmaterializował się kolos o twarzy bliźniaczo podobnej do formy pierwotnego — oznaka, że Eren Jaeger przeżył. W tym samym czasie po ziemi pełzało wijące się coś — ni to rozgałęziona wić, ni to miękki kręgosłup, wydający tak wysokie dźwięki, że wwiercały się w czaszkę pułkownik. Siła woli nie wystarczyła, by wytrzymać ten hałas, skuliła się, zasłoniła drżącymi dłońmi uszy, podejmując rozpaczliwą próbę walki z bólem.

Jak przez mgłę usłyszała wydawane rozkazy. Levi, widząc jej niedyspozycję, przejął pałeczkę dowódcy. Reiner na powrót zmaterializował się w formie opancerzonego, wkrótce dołączyli do niego Pieck i Annie, próbując nie dopuścić do kontaktu piszczałki ze ścierającym się z Arminem Erenem. Powietrze wokół nich zgęstniało od pojawiającej się znikąd mgły, od którego zapachu aż ją zemdliło. Ackermann nie pozostawał obojętny na stan siostry, mimo że musiał podejmować szybkie decyzje.

— Pora przestać cackać się z tym smarkaczem. — Usłyszała jak przez mgłę. — To cholerstwo zaraz sprawi, że będziemy mieli tutaj tytanią jatkę. Yuna! — Szarpnął jej ramionami. — Weź się w garść! Musimy stąd spieprzać!

Tytania jatka? Że ta piszczałka chciała zamienić ich wszystkich w monstra, byleby wesprzeć nosiciela mocy pierwotnego? Bo zdołali zatrzymać dudnienie? Ale przecież...

— Nie jestem Ackermannem ani nosicielem mocy. Musisz mnie tu zostawić — rzuciła zdroworozsądkowo. Jedynie do tego okazała się zdolna, gdy pisk wwiercał jej się w głowę. Levi popatrzył na nią w ten sposób, jakby właśnie zdzieliła go obuchem. Byli spokrewnieni. Tyle że ze strony ojca, nie matki. Nie do końca wiedziała, na ile Asahinowie odziedziczyli odporność na moce tytanów, chociaż biorąc pod uwagę zgromadzone w ojcowskim gabinecie informacje, istniała szansa, że nie podzieliłaby losu pozostałych Erdian. — Weź Mikasę. Uciekaj. — Wskazała na Falco, który na powrót przemienił się w formę tytana.

Nie potrafił znaleźć słów.

Jeżeli stałaby się monstrum, nie wróciłaby do ludzkiej formy.

Jeżeli pozostałaby człowiekiem, nie miała nic przeciwko osłanianiu jego pleców.

Powstrzymała łzy napływające do kącików oczu. Po raz pierwszy i ostatni miała zrobić dokładnie to, co chciała — nie to, co dyktowały konwenanse czy zdrowa ludzka przyzwoitość. Na krótką chwilę przyciągnęła do siebie mężczyznę i wycisnęła na jego ustach desperacki pocałunek, po czym z pełną premedytację odepchnęła go w stronę tytana. Szok odmalowany na jego twarzy nie gościł długo, ponieważ musiał zabrać rzucającą się Mikasę, niezdolną do pogodzenia się z myślą zostawienia pozostałych towarzyszy.

Została z Jeanem, Conniem, Gabi i resztą erdiańskich uchodźców, po czym zasalutowała wpatrzonemu w nią Ackermannowi, szarpiącemu się z daleką kuzynką.

واصل القراءة

ستعجبك أيضاً

79.9K 7.3K 37
"Serio, chcesz się spotykać z barmanem? - zakpił. - A co w tym złego? - zagotowałam się ze wściekłości. Ważniak się znalazł! - Stać cię na kogoś, pr...
67.8K 4.1K 64
Na pewno każdy fan Star Wars lub ktoś, kto oglądał "Ostatniego Jedi" zna Amilyn Holdo, która oddała życie ratując ostatnich członków Ruchu Oporu. Te...
3K 313 12
𝐊𝐨𝐥𝐞𝐣𝐧𝐚 𝐜𝐳ęść 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐠𝐨́𝐝 𝐒𝐮𝐣𝐢𝐧 , 𝐤𝐭𝐨́𝐫𝐚 𝐳𝐨𝐬𝐭𝐚ł𝐚 𝐮 𝐬𝐰𝐨𝐢𝐜𝐡 𝐬𝐭𝐚𝐫𝐬𝐳𝐲𝐜𝐡 𝐛𝐫𝐚𝐜𝐢𝐞. 𝐉𝐚𝐤 𝐧𝐚 𝐭𝐨 𝐰𝐬�...
1.9K 165 29
--Imię i nazwisko ?-- -- Nic ci nie powiem -- -- Skąd jesteś ?-- -- Nie złamiesz mnie - -- Masz rodzinę ?-- -- Nic cię to nie obchodzi -- -- Czym się...